Nauka
Obniżony poziom Morza Śródziemnego. Naukowcy rozwiązali zagadkę
11 grudnia 2024
„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie” – pisał Carlos Ruiz Zafon w jednym z rozdziałów Cienia wiatru. W dobie współczesnych mód na poprawianie klasycznych dzieł literackich i wykluczanie „niewygodnych” twórców ze zbiorowej pamięci czytelników słowa pisarza nabierają nowego znaczenia. Czy wspomniane praktyki świadczą o naszym lęku przed przeszłością? Są przejawem „terroru poprawnościowego” czy próbą przewartościowania naszej kultury? A może chodzi wyłącznie o pieniądze?
W 2023 roku media obiegła informacja o kontrowersyjnych zabiegach zachodnich wydawców, którzy zdecydowali się na wprowadzenie zmian i poprawek w książkach nieżyjących twórców. W rezultacie z popularnych edycji dzieł Roalda Dahla, Iana Flemminga czy Agathy Christie zniknęły słowa uważane dziś za obraźliwe – takie jak „głupi” czy „gruby” – lub sformułowania powielające stereotypy na temat osób o niebiałym kolorze skóry. Ingerencje wydawców, mające na celu dostosowanie klasycznych tekstów do wrażliwości współczesnych odbiorców, spotkały się z ostrą krytyką literaturoznawców, dziennikarzy i ludzi kultury.
Na łamach Holistic News o sprawie tej już przed rokiem pisał Mateusz Tomanek. Od tamtej pory próby negocjowania kulturowej przeszłości świata Zachodu zyskały nowe, często równie dyskusyjne etycznie formy, jak chociażby usuwanie „nieprawomyślnych” książek z amerykańskich bibliotek szkolnych. W ferworze emocjonalnych debat na temat „nowej cenzury” zapominamy jednak często, że fenomen ten mówi coś o naszej teraźniejszości i jej historycznych korzeniach.
Cenzurowanie literatury nie jest nowym zjawiskiem. Eksperci wskazują, że pierwsze próby poprawiania „nieprawomyślnych” dzieł literackich miały miejsce już w XVII wieku. Choć w naszym kręgu kulturowym cenzura kojarzy się przede wszystkim z formą opresji systemu komunistycznego, była obecna także w liberalnych państwach Zachodu. We wstępie do zbioru opowiadań Wariant jednorożca z 1982 roku Roger Zelazny – uznany autor fantasy i SF – wspominał, że w amerykańskiej rzeczywistości lat 50. XX wieku nie do pomyślenia było, aby początkujący pisarz użył w swoich utworach wulgaryzmów lub drobiazgowo opisywał sceny erotyczne. Według autora Kronik Amberu cenzura obyczajowa, ciemna strona powojennego amerykańskiego snu, była tak samo dotkliwa jak jej „polityczna” odpowiedniczka ze Związku Radzieckiego.
Sytuacja na Zachodzie zmieniła się wraz z nastaniem rewolucji obyczajowej w latach 60. XX wieku. Od tamtej pory na amerykańskim rynku wydawniczym coraz częściej zaczęły ukazywać się książki zrywające z pruderią poprzedniej epoki, realizujące ideę inkluzywności, czyli włączania doświadczeń seksualnych i etnicznych mniejszości do centrum „świata literatury”. Współczesna cenzura – podobnie jak ta z lat 50. XX wieku – również związana jest z kwestiami obyczajowymi. Krytycy tego zjawiska utożsamiają je często z terrorem poprawności politycznej lub dominacją ideologii lewicowych, wskazują, iż jeden opresyjny system został zastąpiony przez drugi. Sprawa ta jest jednak bardziej złożona, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Polecamy: Świat koncentruje się na urazach a kultura ofiar kwitnie. Wszyscy możemy czuć się obrażani
Niechęć części współczesnych czytelników wobec uznanych dawniej utworów literackich, takich jak Biały kieł Jacka Londona, Księga dżungli Rudyarda Kiplinga czy W pustyni i w puszczy Henryka Sienkiewicza nie powinna dziwić. Na przestrzeni wieku, który upłynął od momentu publikacji wspomnianych dzieł, język opisu rzeczywistości i sama rzeczywistość uległy licznym przeobrażeniom. Treści i sformułowania, które nie raziły czytelników 100 lat temu, dziś jawią się często jako rasistowskie bądź wymierzone przeciwko członkom poszczególnych grup społecznych. Z punktu widzenia współczesnego czytelnika może wydawać się, że narrator Mistrza i Małgorzaty pogardza przedstawicielami uboższych klas społecznych, spogląda na nich z wyższością oświeconego intelektualisty. A przecież nie taki był cel Bułhakowa. Chodziło mu o krytykę idei „człowieka radzieckiego”, ukształtowanego przez propagandę i przemoc totalitarnego systemu.
Podobne przykłady można mnożyć. Rozdźwięk pomiędzy wizją świata zawartą w klasycznym dziele literackim a naszymi systemami wartości jest czymś naturalnym. Przeszłość stawia nam opór w tym sensie, że nie jesteśmy w stanie doświadczyć jej tak, jak chociażby wirtualnej rzeczywistości w grze wideo. Nasza wiedza o dawnych czasach z konieczności musi być więc zapośredniczona przez badania archeologiczne, analizę dokumentów czy… lekturę dzieł literackich. Odzierając klasyczne książki z ich pierwotnego kontekstu, pozbawiamy czytelników dostępu do przeszłości. Historia przypomina tym samym golema, którego staramy się ukształtować zgodnie z naszymi oczekiwaniami i lękami. Jak jednak słusznie zauważa Suzanne Nossel – przewodnicząca PEN America – w wypowiedzi cytowanej na łamach ,,New York Timesa” przez Alexandrę Alter i Elizabeth A. Harris, „Czasem prawda historyczna jest nierozerwalnie związana z tym, co obraźliwe”.
W podobnym tonie wypowiadał się Art Spiegelman – amerykański rysownik i scenarzysta komiksowy polsko-żydowskiego pochodzenia. Jego słynna powieść graficzna Maus, opowiadająca o dramacie Holokaustu, została niedawno usunięta z bibliotek szkolnych w stanach Tennessee, Floryda i Teksas. Władze szkół w hrabstwie McMinn wyraziły obawę, że przedstawione w publikacji obrazy nagości i przemocy nie są odpowiednie dla małoletnich odbiorców. W odpowiedzi Spiegelman stwierdził, że współczesne szkoły chciałyby, aby ich uczniowie poznawali „milszą, łagodniejszą i mniej wyrazistą” wersję Holokaustu. Jak dowodzi Sophia Casacove na łamach „New York Timesa” (w artykule The Fight Over ‘Maus’ Is Part of a Bigger Cultural Battle in Tennessee), sprawa Mausa jest jednym z epizodów konserwatywnej rewolucji w części amerykańskich placówek edukacyjnych. Zakazuje się w nich omawiania dzieł tematyzujących problemy rasy, płci czy seksualności. Sytuacja ta dowodzi, iż cenzura stała się fenomenem ponadideologicznym, zaś historia – polem bitwy dla politycznych rozgrywek.
Opisane praktyki niektórych wydawców nie mają nic wspólnego ze standardami współczesnego edytorstwa, czyli nauki i sztuki wydawania dzieł dawnych. Literaturoznawcy dążą dziś do jak najwierniejszego odwzorowania procesu twórczego towarzyszącego powstawaniu wybitnych dzieł. Przykładem praktycznej realizacji tego postulatu jest opublikowana przed kilkoma laty edycja zatytułowana Alchemia rękopisu. „Samuel Zborowski” Juliusza Słowackiego, przygotowana przez profesora Marka Troszyńskiego z Polskiej Akademii Nauk. Badacz zamieścił w niej skany rękopisów romantycznego poety, zaś obok każdego z nich – transliterację tekstu, czyli wierne odwzorowanie jego zapisu, w którym zachował oryginalne skreślenia, dopiski na marginesie i alternatywne wersje poszczególnych fragmentów. Dzięki zastosowanemu zabiegowi czytelnik zyskuje wgląd w proces myślenia poety i trudności, z jakimi mierzył się on podczas prac nad swoim intrygującym utworem.
Oczywiście nie sposób oczekiwać, aby kierowane do masowego odbiorcy popularne czy popularnonaukowe edycje klasycznych książek zawierały tak rozbudowany aparat naukowy. Czytanie powinno w pierwszej kolejności sprawiać nam przyjemność. Nie może jednak ona być doświadczana kosztem prawdy historycznej, przy braku poszanowania woli nieżyjących autorów. Z oczywistych względów nie są oni w stanie odnieść się do zarzutów o rasizm lub używanie sformułowań uważanych dziś za obraźliwe.
Polecamy: Znacie? To posłuchajcie. Dlaczego wracamy do tych samych opowieści?
Skoro dawne utwory literackie nie przystają do wrażliwości współczesnych odbiorców, dlaczego wydawcy wciąż decydują się na ich wznawianie? Odpowiedź wydaje się prozaiczna – chodzi o pieniądze. Postacie takie jak James Bond czy Herkules Poirot stały się popkulturowymi ikonami, a opowieści z ich udziałem przynoszą olbrzymie zyski zarówno wydawcom, jak i wytwórniom filmowym. Komercyjny sukces dzieła często zależy od tego, w jakim stopniu jest ono dostosowane do wrażliwości i potrzeb współczesnych odbiorców. Mimo iż modyfikacje oryginałów są uzasadnione w przypadku (pop)kulturowych retelllingów – przeróbek znanych opowieści – trudno zaakceptować sytuację, w której pod nazwiskiem zmarłego pisarza wydaje się zmienioną wersję jego powieści.
Współczesna cenzura jawi się zatem nie tylko jako forma „poprawnościowego terroru”, ale „upiorne” połączenie praw rynku i polityki.
Dowiedz się więcej:
Źródła
A. Alter, E. A. Harris, As Classic Novels Get Revised for Today’s Read, a Debate About Where to Draw the Line, 3.04.2023, The New York Times [online].
S. Kasakove, The Fight Over ‘Maus’ Is Part of a Bigger Cultural Battle in Tennessee, 4.03.2022, The New York Times [online].
L. Tollin, Art Spigelman on Banning ‘Maus’, PEN America [online].
R. Zelazny, Wariant jednorożca, tłum. Z. Wojtyś, Poznań 1994.