Nauka
Dobrej nocy. Naukowcy odkryli, jak sny pobudzają kreatywność
22 listopada 2024
Osoby zatrudnione przez chińskie władze zasypały media społecznościowe propekińskimi komunikatami. To największa operacja wywierania „cyfrowego wpływu” w historii.
Cała akcja była ściśle tajna. Z raportu korporacji Meta wynika, że na ponad pięćdziesięciu portalach internetowych nagle zaczęły pojawiać się wiadomości dyskredytujące kraje demokratyczne i chwalące chińskie władze. Dezinformacja może być bronią.
Ponad 550 tys. osób na Facebooku zaczęło obserwować nadawców powiązanych z rządem w Pekinie. Publikowane materiały dotyczyły m.in. roli Stanów Zjednoczonych w wywołaniu pandemii COVID-19 i krytykowały politycznych dysydentów. Można też było przeczytać, że za śmierć królowej Elżbiety II odpowiedzialna jest brytyjska premier Liz Truss.
Kampania trwała ponad dwanaście miesięcy, ale nie wzbudziła dużego zainteresowania. Jednak skala działań pokazuje, że Chiny (podobnie jak Rosja) chcą zdobyć wpływ na obywateli zachodnich krajów. Dezinformacja może być potężną bronią w rękach autorytarnych reżimów. Ty bardziej, że w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i wielu innych państwach odbędą się w przyszłym roku wybory.
„Mamy do czynienia z największą w historii tajną operacją wywierania wpływu na internautów. Chińskie służby publikują wiadomości, gdzie tylko mogą. Wychwalają rząd w Pekinie i krytykują politykę państw demokratycznych”
– tłumaczy Ben Nimmo, który w Mecie odpowiada za zwalczanie zagrożeń związanych z oszustwami w sieci.
Dezinformacja to poważny problem. Niedawno rosyjscy hakerzy udostępnili w internecie strony, które łudząco przypominały największe zachodnie portale. Zamieszczone na nich artykuły zawierały kłamstwa o inwazji na Ukrainę i usprawiedliwiały działania Kremla.
„Chiny i Rosja chcą mieć wpływ na zachodnie społeczeństwa, dlatego nadal będą prowadzić podobne kampanie”
– uważa Nimmo.
W chińską akcję dezinformacyjną zaangażowano tysiące osób. Wszystkie przeszły podobne szkolenia i pracowały w oparciu o ten sam podręcznik do publikowania treści – twierdzą eksperci Mety. Na Facebooku utworzono co najmniej osiem tysięcy fałszywych kont, które promowały politykę Pekinu. Nieprawdziwe informacje pojawiały się też na Instagramie, YouTube, a nawet w komentarzach pod artykułami zachodnich mediów.
Chiński MSZ odmówił odpowiedzi na pytania dotyczące sprawy.
Wpływ kampanii na zachodnie społeczeństwa był znikomy, bo popełniono wiele błędów. Publikowano na przykład posty w języku mandaryńskim pod anglojęzycznymi tytułami i na odwrót. Mylono daty podróży polityków, wprost kłamano o tym, że Stany Zjednoczone zostały przegłosowane w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Takie manipulacje internauci wychwytują błyskawicznie i od razu o nich informują.
„Wygląda na to, że chińskie fake newsy nie wpłynęły w żaden sposób na szerszą rzeszę odbiorców”
– twierdzi Nimmo.
Polecamy:
W połowie lutego Washington Post rzekomo twierdził, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski jest marionetką Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) Stanów Zjednoczonych. To nieprawdziwa wiadomość, którą opublikowali rosyjscy hakerzy. Była jednak doskonale sfałszowana, dlatego wiele osób w nią uwierzyło.
Podrobionych zostało kilka informacyjnych stron internetowych, m.in. Washington Post, Fox News, The Guardian, Der Spiegel, ANSA (włoska agencja prasowa) i Politico.
Zdaniem ekspertów istnieją skuteczne zabezpieczenia przed fałszywymi wiadomościami w sieci, wykryć potrafi je m.in. sztuczna inteligencja. Sami internauci również szybko orientują się, że czytają kłamstwa i powiadamiają o tym moderatorów lub właścicieli stron.
Warto jednak zastanowić się nad fake newsami i celowym szerzeniem nieprawdziwych informacji. Społeczeństwo powinno być świadome zagrożeń, które stwarza internet. Przykład Chin pokazuje, że autorytarne reżimy nie zawahają się wykorzystać sieci do swoich celów. Pamiętajmy o tym, gdy włączamy telefon lub komputer.
Zobacz więcej:
Zobacz też:
Źródła: Politico, Therecord.media, Cyberdefence24.pl