Prawda i Dobro
Naukowcy zbadali wpływ światła na człowieka. To może pomóc w leczeniu depresji
02 października 2024
Dwa pojęcia, które prezentują całkowicie odmienny pogląd na prawa autorskie. Pierwsze z nich – znane od 1886 roku – chroni i zabezpiecza interesy autora dzieła. Drugie – wymyślone w 1984 roku – zezwala na modyfikację utworu i jego redystrybucję.
Copyright i copyleft są pojęciami przeciwstawnymi. Ich jedynym wspólnym mianownikiem jest fakt, że oba obejmują kwestię dzieł i ich autorów. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Pierwsze pojęcie powstało, aby chronić autorów przed bezprawnym wykorzystywaniem ich utworów. Drugie stanowi swoistą przeciwwagę, ale znajduje zastosowanie w oprogramowaniu. Czy te dwa terminy mogą funkcjonować obok siebie? Okazuje się, że tak.
Pierwszą umową, która chroniła tę kwestię, była konwencja berneńska o ochronie dzieł literackich i artystycznych. Została zawarta w Bernie w 1886 roku. Zanim powstała, ochrona praw autorskich była możliwa wyłącznie na terenie jednego kraju. Umowę wielokrotnie uzupełniano, a ostatnie poprawki wprowadzono w 1979 roku. Warto zauważyć, że są nią objęte wszystkie państwa. Konwencja dotyczy każdego dzieła artystycznego oraz intelektualnego. Prawa autorskie dotyczą także oprogramowania.
Idea copyleft zrodziła się w głowie Richarda Stallmana, hakera i pomysłodawcy wolnego oprogramowania. Z uwagi na zainteresowanie twórcy, jest stosowana głównie w świecie programistów. Jej założenie jest proste: każdy twórca może za darmo i legalnie udostępnić w sieci swój program. Klauzula copyleft odwraca cele, które osiąga się przez copyright. Zamiast ograniczać dostęp do programu (utworu lub innego dzieła) poszerza go, zezwalając na redystrybucję.
Istnieje jednak pułapka prawna. Copyleft używa bowiem praw autorskich, w których autor zezwala na modyfikację swojego kodu. Osoba, która na jego podstawie napisze swój program, nie będzie mogła pobierać za niego odpłaty, ponieważ byłoby to działanie niezgodne z licencją pierwotnego autora.
Każdy twórca powie, że tak. Nie ma się co dziwić, ponieważ mają one chronić i zabezpieczać ich interesy. Mający niedawno premierę film „Winnie the Pooh: Blood and Honey” wywołał dyskusję na temat praw autorskich. Postać samego Kubusia Puchatka znalazła się w domenie publicznej, co oznacza, że każdy twórca może jej użyćw swoim dziele legalnie. W ten sposób dobrotliwy bohater książek i kreskówek dla dzieci stał się krwiożerczą bestią. Wiele osób kwestionowało przeniesienie praw autorskich do domeny publicznej. Krytykom nie spodobała się też interpretacja reżysera i scenarzysty filmu Rhysa Frake-Waterfielda. W wywiadzie dla magazynu Time powiedział, że otrzymywał petycję apelujące o zaprzestanie prac. Co więcej, autor otrzymywał także pogróżki.
Przeczytaj też:
Co by się stało, gdyby żaden utwór nie mógł przejść do domeny publicznej? Nie moglibyśmy usłyszeć utworów Mozarta, Bacha, Beethovena, Liszta czy Chopina, ponieważ wszystkie podlegałyby ochronie praw autorskich. Przypadek utworów muzycznych jest nieco bardziej złożony ze względu na pojęcie wykonania. Choć IX symfonia Beethovena jest w domenie publicznej i każda orkiestra może po nią za darmo sięgnąć, to już wykonanie tego utworu jest ograniczone prawami autorskimi.
Specyficzność klauzuli copyleft polega na działaniu w obrębie copyright. Sam autor decyduje się udostępnić kod źródłowy za darmo, dając swojemu programowi drugie (a czasem kolejne) życie. Jednak podobnych licencji jest więcej. Jedną z najbardziej popularnych jest creative commons (CC).
Powstała z inicjatywy amerykańskiego prawnika Lawrence’a Lessiga w 2001 roku. Ideą założyciela było osiągnięcie kompromisu między ochroną praw autorskich a dzieleniem się swoją twórczością. I poniekąd udało mu się to osiągnąć, bo wykorzystuje się ją do dzisiaj. Jest ona dość zbliżona założeniami do klauzuli copyleft. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że jest ona zbiorem wzorów umów licencyjnych, a copyleft to klauzula. Najbardziej rozpoznawalnym przykładem tej pierwsze jest Wikipedia, która zawiera 16 milionów plików opublikowanych na licencjach CC.
Zasadę działania mechanizmu copyleft najlepiej wytłumaczyć na przykładzie utworu muzycznego. Wydanie go w ramach licencji creative commons sprawi, że każdy będzie mógł umieścić go na swojej stronie. Jedynym wymogiem jest podanie autora piosenki. Jeśli licencja zawiera mechanizm copyleft, to autor zgadza się, żeby jego piosenkę przerobić i opublikować. Mniej więcej na tej zasadzie działają współcześni DJ-e.
Oba omawiane pojęcia dotyczą dwóch zawodów: artystów i programistów. W różnicach między copyright, a copyleft widać różnicę w tych profesjach. Ci pierwsi robią wszystko, żeby chronić swoje dzieła przed wykorzystywaniem ich bez wiedzy autorów. Druga grupa tworzy bardziej zwartą społeczność, która nie zamierza chronić swoich kodów źródłowych tylko dzielić się nimi.
Źródła:
Przeczytaj również:
Prawda i Dobro
02 października 2024
Edukacja
02 października 2024
Zmień tryb na ciemny