Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Czy upowszechnienie się sztucznej inteligencji sprawi, że w niedalekiej przyszłości ludzka praca będzie niepotrzebna? A może pracy dla człowieka będzie po prostu mniej? O tym, jak budować poczucie sensu w świecie, w którym jest coraz więcej maszyn, z Bartłomiejem Brachem, doktorem nauk o zarządzaniu i wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Katarzyna Sankowska-Nazarewicz.
Wyobraża Pan sobie świat, w którym nie musimy już pracować?
Nie, to utopijna wizja. Dodatkowo bardzo destrukcyjna dla ludzi, bo w naszym DNA mamy zakodowaną potrzebę wpływania na rzeczywistość. I chcemy widzieć efekty tej aktywności. A najtrudniejsze i często najbardziej satysfakcjonujące rzeczy potrafimy zrobić, gdy organizujemy się w duże grupy. Dlatego trudno mi sobie wyobrazić, że pewnego dnia ludzie dojdą do wniosku, że praca nie jest czymś atrakcyjnym, albo będą od niej uciekać.
A jeśli tej pracy po prostu nie będzie? W filmie „Świat po pracy” Erik Gandini pokazuje przykład Kuwejtu, gdzie na jednym stanowisku zatrudnionych jest nawet 20 osób. Przychodzą do pracy tylko po to, żeby w niej być. Spacerują albo spędzają czas w pomieszczeniu, które nazywają „przechowalnią pracowników”.
Dostojewski pisał, że najłatwiej doprowadzić człowieka do szaleństwa, jeśli da mu się taką pracę, w której w ciągu dnia będzie kopał rów, a wieczorem będzie go zasypywał. Ci Kuwejtczycy właśnie kopią takie rowy. Przez to, że muszą tylko udawać swoją przydatność i wykorzystywać energię na uczestniczenie w jakimś absurdalnym teatrze pracy, są niszczeni psychicznie. Zresztą, bohater filmu, jeden z tych „zbędnych pracowników” w pewnym momencie mówi, że materialnie niczego mu nie brakuje, ale męczy go świadomość, że nie rozwija się jako człowiek. Moim zdaniem ci ludzie są na prostej drodze do szaleństwa, o którym pisał Dostojewski.Zobacz też:
Gandini w swoim filmie pokazał jeszcze drugi biegun szaleństwa. To Korea Południowa i rządowy program PC-off – czyli wyłączanie komputerów pod koniec dnia, które ma zmuszać pracowników do powrotów do domu. Albo Stany Zjednoczone, gdzie co roku ludzie rezygnują z ponad 500 milionów godzin urlopu z obawy o utratę pracy. Te wątki przeplata wizją sztucznej inteligencji, która za chwilę może wywrócić rynek pracy do góry nogami.
Ja się tej wizji nie boję. Dotychczasowe przełomy związane z postępem techniki pokazały dwie rzeczy – po pierwsze zawsze wywoływały panikę związaną z zastępowaniem pracowników przez maszyny. Ale w rzeczywistości za każdym razem ludzkiej pracy potrzeba było coraz więcej.
Dobrze widać to na przykładzie rewolucji internetowej w latach 90. XX wieku. Wiele osób mówiło wtedy: teraz nie będą potrzebni ludzie, którzy zajmują się gromadzeniem wiedzy albo tworzeniem treści do innych mediów, bo wszystko będzie w internecie. To będzie tsunami, zupełnie nowy porządek. Oczywiście, część firm upadła, część osób musiało szukać innej pracy, ale czy jednak doszło do dramatycznych sytuacji, które spowodowały, że całe sektory gospodarki się zamknęły i doszło do strukturalnego bezrobocia?
A druga rzecz – widać wyraźnie, że potrzebujemy coraz więcej pracy, którą może wykonać tylko człowiek. Idealnym przykładem jest sektor opiekuńczy. Trudno sobie wyobrazić, żeby opiekunem osoby starszej była maszyna, nawet jeśli będzie w stanie wykonać wiele czynności i w prosty sposób z nią porozmawiać. Wartość ciepła ludzkiego, kontaktu wzrokowego i wszystkiego, co niesie relacja między człowiekiem a człowiekiem, wydaje mi się niezastępowalna.
Trudno się z tym nie zgodzić. Jednak jeśli chodzi o efekt nadchodzącej rewolucji technologicznej, zdania są podzielone. Daniel Susskind, autor książki „Świat bez pracy”, uważa, że druga fala sztucznej inteligencji pokazała, że rynek pracy przyszłości staje się miejscem historycznie niespotykanym. Przekonuje, że maszyny nie muszą już rozumować tak jak my, by wykonywać zadania, które jeszcze niedawno były poza ich zasięgiem. Tłumaczy to m.in. na przykładzie przegranych pojedynków ludzi z komputerem Deep Blue czy programem AlphaGo.
Ale praca w dużym przedsiębiorstwie to nie jest gra w go albo gra w szachy. Owszem, nawet jeśli ten algorytm będzie w stanie szybciej wykonać obliczenia niż my, sprawniej przygotować prezentację albo wypełnić arkusz Excela, czy to znaczy, że nasza praca będzie niepotrzebna? Albo inaczej: czy to znaczy, że w ramach określonego stanowiska dana osoba zajmuje się wyłącznie przygotowywaniem arkuszy Excela? Algorytm, nawet najbardziej zaawansowany, nie wyręczy jej w całej reszcie, na przykład w podejmowaniu ważnych decyzji biznesowych, organizowaniu współpracy w ramach zespołu albo kontakcie z innymi działami.
Wydaje mi się, że najbliżej prawdy jest jednak Microsoft, który określa sztuczną inteligencję mianem kopilota. Czyli nie będzie tak, że AI zastąpi naszą pracę od A do Z. Będzie po prostu drugim pilotem, który owszem, jest w stanie określone zadania wykonać za nas czy podpowiedzieć konkretne rozwiązania problemów. Natomiast to człowiek pozostanie kapitanem samolotu.
Są jednak firmy, które bardzo mocno się automatyzują. Przykładem jest choćby Amazon.
Zgadzam się, ale nie wydaje mi się, żebyśmy szybko byli w stanie doprowadzić do sytuacji, w której większość firm, chociażby w niewielkim stopniu, zacznie przypominać Amazon. A to dlatego, że algorytmy AI świetnie działają pod warunkiem, że bazują na wysokiej jakości danych. Amazon inwestuje ogromne pieniądze, żeby zbierać dane z procesu zakupowego, obsługi klienta, z tego, co się dzieje w magazynach i tak dalej. Ale to jest bardzo kosztowne. Dlatego myślę, że Amazon i kilka podobnych mu firm będą funkcjonować jako wyspy AI, podczas gdy większość przedsiębiorstw jeszcze długo będzie borykać się z podstawowymi wyzwaniami. Znam na przykład wiele biznesów, które uchodzą za crème de la crème polskiej gospodarki, a mają problem z generowaniem danych innych niż proste dane sprzedażowe. Informacje dotyczące pozostałych obszarów firmy są albo niekompletne, nieaktualizowane albo niekompatybilne z innymi danymi.
Ale zakładając – czysto hipotetycznie – sytuację, w której ktoś będzie chciał przekształcić taką firmę w drugi Amazon, trzeba jeszcze wziąć pod uwagę opór społeczny, który może pojawić się, gdy część najniżej wykwalifikowanych pracowników straci pracę.
Przeczytaj także:
Może wcale nie będą protestować, bo dostaną bezwarunkowy dochód podstawowy (BDP)? Po co są przeprowadzane te pilotażowe programy?
Jest kilka powodów. Na przykład te pieniądze mogą być spożytkowane na inwestowanie we własne umiejętności i podnoszenie kwalifikacji. Mając dodatkową poduszkę finansową, ludzie mogą też łatwiej zdecydować się na podjęcie pracy, której dotychczas nie wybierali, bo była za słabo płatna, ale bardziej odpowiada temu, co chcieliby robić. Jest też spora grupa osób, która chce albo może pracować tylko na część etatu. Ten program ma pozwalać podejmować im pracę w niepełnym wymiarze i mieć poczucie, że z tego też można się utrzymać.
No i oczywiście jedną z motywacji jest przygotowanie się na sytuację, w której faktycznie algorytmizacja pracy doprowadzi do strukturalnego bezrobocia i wtedy bezwarunkowy dochód podstawowy będzie mechanizmem stabilizującym na wypadek istotnego kryzysu. Sprawi, że na przykład nie będzie rozruchów społecznych.
Które przeznaczenie BDP wydaje się Panu najbardziej realistyczne?
Owszem, w przyszłości bezwarunkowy dochód podstawowy może się przydać jako mechanizm zabezpieczający, natomiast dziś dużo bardziej może pomóc w aktywizacji zawodowej części społeczeństwa i zbudowaniu przekonania, że w pracy nie tylko liczy się to, ile ktoś jest w stanie za nią zapłacić.
Badania przeprowadzone przez National Bureau of Economic Research pokazują jednak, że długofalowe skutki BDP mogą być dla nas bardzo destrukcyjne. Ekonomiści stwierdzili, że pilotażowe programy BDP są za krótkie, żeby ocenić ich faktyczny wpływ na nasze podejście do pracy. Przez pięć lat badali więc zachowania osób, które wygrały w loteriach pieniężnych. Po podzieleniu tych kwot ilość pieniędzy, jaka przypadała na miesiąc była mniej więcej taka sama, jak wypłacana w ramach BDP. Tylko ci ludzie mieli inną perspektywę – pieniądze nie wystarczały im na dwa lata, ale zabezpieczały dość wygodną przyszłość. Ekonomiści przeprowadzający badanie zauważyli, że te osoby nie zdobywały nowych umiejętności, podejmowały mniej wymagające i gorzej płatne prace. Według badaczy takie podejście do pracy najmocniej odbije się na najmłodszych, którzy dopiero budują swoje życie zawodowe.
Rozumiem te argumenty. Wydaje mi się, że największa trudność polega jednak na tym, że cały czas przyglądamy się pewnej rzeczywistości, która jeszcze nie nadeszła i przez to jest trudna do oceny. Wiele osób mówiło na przykład, że pilotażowe programy BDP nie przyniosą pozytywnych efektów, beneficjenci „przejedzą” pieniądze i uzależnią się od państwa. A prawie wszystkie dotychczasowe badania pokazały co innego – że ci ludzie aktywizowali się zawodowo, wzrosło ich poczucie sprawczości i bezpieczeństwa.
Poza tym, jak już mówiliśmy na początku, wydaje mi się, że jednak podstawowa potrzeba generowania wartości zawsze będzie w nas bardzo silna. Większość ludzi dalej będzie pracować, bo praca jest ważną aktywnością pozwalającą wywierać wpływ na rzeczywistość.
I nawet jeśli część osób będzie mniej aktywna na rynku pracy i swoje zaangażowanie przeniesie gdzie indziej, na przykład będzie udzielać się w swojej wspólnocie mieszkaniowej czy pójdzie na plac zabaw i zorganizuje zajęcia dla dzieci, nie uważam, że to jest złe, bo każda tego typu aktywność wnosi wartość do społeczeństwa.
Pewnie będzie jeszcze trzecia grupa, która rzeczywiście nic nie będzie robić i ich wartość z punktu widzenia oddziaływania społecznego będzie niewielka. Ale pierwsza i druga grupa będą tak cenne, że pozwolą na równoważenie tej bierności życiowej i zawodowej.
Ta druga grupa trochę wpisuje się w pomysł Daniela Susskinda dotyczący warunkowego dochodu podstawowego, w ramach którego dostawalibyśmy pieniądze, ale w zamian za działania na rzecz społeczności. Takie rozwiązanie miałoby nadawać ludziom poczucie sensu w świecie, w którym będzie coraz mniej pracy.
To byłoby bardzo trudne do realizacji, bo jak można ocenić, które działanie jest już wystarczającym zaangażowaniem? Czy wartościowa jest na przykład pomoc sąsiadce w pracach ogrodowych? Uważam, że jest bardzo wartościowa, ale ktoś może mieć inne zdanie. I skąd powinniśmy wiedzieć, że pani X pomogła sąsiadce? Ma się logować do specjalnej aplikacji? Wpisywać do Excela ile czasu spędziła na jej podwórku? Idąc tym tokiem myślenia, za chwilę obudzimy się w świecie, o którym pisze Shoshana Zuboff, amerykańska filozof i psycholog społeczna. To świat społeczeństwa inwigilacji, gdzie na podstawie danych można prześwietlić i kontrolować każdego.
Wizja człowieka, która się tu wyłania, czyli takiego, któremu można coś odebrać, bo nie uznajemy jego wkładu w społeczeństwo za wystarczające, jest dla mnie przerażająca i nie chciałbym jej realizować.
Zastanawiam się, jak nasze dzieci, które za kilkanaście lat będą rozpoczynać pierwszą pracę, odnajdą się w tej nowej rzeczywistości. Wyobrażam sobie, że będą potrzebowały różnorodnych umiejętności i silnej motywacji wewnętrznej, żeby szybko adaptować się do zmian. Tymczasem nasza szkoła w dalszym ciągu uczy, jak odpowiadać według klucza i straszy jedynkami.
Trudno się z tym nie zgodzić. Cały czas tkwimy w bismarckowskim systemie edukacyjnym, w czasach, które już dawno bismarckowskie nie są. To, co możemy zrobić jako rodzice, to przede wszystkim zmiana pytań, które zadajemy dzieciom. Bo one też są bardzo formatujące.
Na przykład klasyka z naszego dzieciństwa: „kim chciałbyś być?” programuje dzieci do myślenia o pracy w kategorii konkretnych zawodów. Czasy, które nadchodzą, pokazują, że trzeba zmienić optykę i zapytać raczej „jaki chciałbyś być?”. Bo nawet jeśli zrealizuje się ten „susskindowski” scenariusz, w którym rynek stanie się nieprzewidywalny, będziemy musieli często zmieniać pracę, bo obecna zacznie się automatyzować, to pytanie o to, jakie postawy są mi bliskie, będzie cały czas aktualne.
Bartłomiej Brach – doktor nauk o zarządzaniu i wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w zagadnieniach związanych z sensem pracy oraz rozwojem kapitału ludzkiego. Doradza firmom będącym w procesie zmiany zarówno na etapie badań, projektowania oraz wdrażania rozwiązań w zakresie kultury organizacji i doświadczenia pracy.
Może cię również zainteresować: