Czy Europa skończy się na Bałkanach?

Przyszłość Bałkanów Zachodnich i przyszłość Unii Europejskiej są jak awers i rewers tej samej monety. Perspektywa przyjęcia do UE kilku państw nie jest zagrożeniem dla integracji europejskiej. Coraz więcej wskazuje na to, że Unia podejmie to wyzwanie, tym bardziej, że kolejka chętnych jest już dość długa

Przyszłość Bałkanów Zachodnich i przyszłość Unii Europejskiej są jak awers i rewers tej samej monety. Perspektywa przyjęcia do UE kilku niewielkich państw nie jest zagrożeniem dla integracji europejskiej. Coraz więcej wskazuje na to, że Europa podejmie wyzwanie rozszerzenia, tym bardziej że kolejka chętnych już teraz jest dość długa

Gdy w 2010 r. Parlament Europejski zatwierdził zniesienie wiz dla Albańczyków, Sali Berisha, ówczesny premier tego 3,6-milionowego kraju, oświadczył, że to największe wydarzenie w dziejach od czasów Skanderbega, bohatera narodowego z XV w. W stolicy kraju, Tiranie, odbyła się imponująca feta. Tańczącym na ulicach wydawało się wtedy, że członkostwo Albanii w UE i powrót do Europy, będący od 1990 roku deklarowanym celem wszystkich rządów, jest tylko kwestią czasu.

Dziesięć lat później Albańczycy nie doczekali się nawet zaproszenia do rozmów o członkostwie w UE, a liczba stałych mieszkańców kraju spadła do 2,89 mln. Jeśli migracja z Albanii będzie postępować nadal w tym samym tempie, to według szacunków ONZ w 2100 r. będzie tam mieszkać zaledwie 512 tys. osób, czyli mniej niż w sąsiedniej Czarnogórze.

Kłopot z domknięciem południowej flanki Europy

Po ubiegłorocznym trzęsieniu ziemi kilkadziesiąt tysięcy ludzi zostało bez dachu nad głową. W Durrës, drugim co do wielkości mieście, wybudowane podczas niedawnego boomu apartamentowce rozsypały się jak domki z kart. Gdy miesiąc później, w grudniu 2019 r., zamiast spodziewanego gestu solidarności Francja zawetowała decyzję o rozpoczęciu negocjacji członkowskich z Albanią i Macedonią Północną, premier Albanii Edi Rama stwierdził, że dla jego rodaków decyzja prezydenta Emmanuela Macrona to polityczny odpowiednik śmiercionośnego trzęsienia ziemi, w którym zginęło ponad 50 osób. Z tą różnicą, że polityczny wstrząs tektoniczny za sprawą Macrona dotknął wszystkich Albańczyków bez wyjątku.

Rzut oka na mapę Europy wystarczy, by uświadomić sobie, co jest stawką dramatycznych wydarzeń rozgrywających się dziś na południowym krańcu kontynentu. Bałkany Zachodnie to najbiedniejsza część Europy, doświadczona konfliktem zbrojnym z lat 90. ubiegłego wieku, kiedy to w samej tylko Bośni i Hercegowinie zginęło około 150 tys. osób. W wyniku rozpadu Jugosławii powstało pięć nowych państw: Serbia, Czarnogóra, Kosowo, Bośnia i Hercegowina oraz Macedonia Północna, które nadal więcej dzieli, niż łączy.

Zniszczenia wojenne w Mostarze w południowo-zachodniej części Bośni i Hercegowiny w latach 90. (PICTURES LTD. / CORBIS / GETTY IMAGES)

Wszystkie państwa regionu z wyjątkiem Albanii i Macedonii Północnej od lat bez widocznych postępów negocjują członkostwo w UE. Dwa ostatnie miały otrzymać oficjalnie zaproszenie do rozmów w grudniu ubiegłego roku. Gdyby tak się stało, wszystkie państwa regionu dostałyby wyraźny sygnał, że po dekadzie zaniechań i zajmowania się własnym sprawami Europa na serio podejmuje temat rozszerzenia i domknięcia swej strategicznej, południowej flanki.

Dlatego decyzja Emmanuela Macrona, podjęta bez uprzedzenia pozostałych przywódców państw UE, wstrząsnęła nawet kanclerz Angelą Merkel. Stawką jest wiarygodność Unii Europejskiej w części Europy, w której coraz bardziej aktywne politycznie i gospodarczo, zwłaszcza w zakresie infrastruktury, komunikacji, surowców itp., są Rosja i Chiny, a w mniejszym stopniu Turcja.

Integracja bez maruderów

Macron miał dobrą wymówkę – państwa bałkańskie nie robią dostatecznie wiele, by spełnić kryteria akcesyjne. Gdyby zaś nawet je spełniły, to doświadczenie poprzednich rozszerzeń, zwłaszcza big bangu z 2004 r., uczy, że po uzyskaniu członkostwa nawet tacy prymusi jak Węgrzy czy Polacy mogą zejść na manowce i stać się źródłem poważnych wyzwań dla zasad i spójności UE. Prezydent Francji nie jest odosobniony w poglądzie, że jeśli Unia ma przetrwać, to musi najpierw zintegrować się ściśle w ramach strefy euro, nie oglądając się na maruderów. A tym bardziej nie zawracając sobie głowy bałkańskimi liliputami.

Na Zachodzie dominuje pogląd, że pogłębienie współpracy europejskiej i rozszerzenie UE wykluczają się wzajemnie. Do wyjątków należą ci, którzy jak brytyjski historyk Brendan Simms twierdzą, że jest wprost przeciwnie: „Nie ma żadnej sprzeczności między rozszerzeniem i pogłębieniem UE. Trzeba zrobić jedno i drugie” – uważa Simms.

Jak podkreśla, zasadniczym problemem nie jest rozszerzenie, tylko brak woli politycznej wszystkich państw do zbudowania pełnej unii politycznej. A to jest właśnie to, czego potrzebuje Unia po brexicie – realizacja projektu określanego w literaturze przedmiotu mianem „Stanów Zjednoczonych Europy”. Powinny one objąć także Bałkany Zachodnie, a wtedy tamtejsze kraje po prostu przestaną istnieć jako niezależne państwa – zaznacza autor książki Taniec mocarstw.

Ta wizja nie ma jednak żadnych szans na spełnienie się za życia dzisiejszych nastolatków. Nie jest też prawdą, że perspektywa przyjęcia kilku niewielkich państw może w czymkolwiek zagrozić integracji europejskiej. To tylko wymówka, która pozwala nie nazywać po imieniu prawdziwych zagrożeń dla przyszłości Unii Europejskiej.

Najważniejszym z nich jest brak wspólnej wizji przyszłości kontynentu wśród samych Europejczyków. Chodzi o brak jakiejkolwiek wizji, która wykraczałaby poza doraźne interesy rządzących poszczególnych państw. Nie jest tajemnicą, że prezydent Macron zablokował proces rozszerzenia z jednego, naprawdę istotnego – z jego punktu widzenia – powodu.

Prezydent Francji Emmanuel Macron (GETTY IMAGES)

Według ostatnich sondaży Marine Le Pen, przywódczyni nacjonalistów, zgromadziłaby więcej głosów od Macrona w pierwszej turze wyborów prezydenckich. I tylko o włos przegrałaby w drugiej. Wybory odbędą się za dwa lata, ale Marine Le Pen nigdy dotąd nie była tak bliska sukcesu, jak dziś. Jeśli wygra, dyskusja na temat pogłębienia bądź rozszerzenia UE stanie się bezprzedmiotowa.

Koalicja na rzecz rozszerzenia Unii Europejskiej

Na porządku dziennym stanie wówczas kwestia, czy UE może w ogóle przetrwać, a jeśli tak, to w jakiej formie. Zwłaszcza jeśli przeciwnicy integracji europejskiej przejmą władzę bądź wejdą w skład koalicji rządzących również w takich państwach, jak Włochy czy Szwecja.

Ten katastroficzny scenariusz nie musi się spełnić, ale jest realny. Paradoksalnie zwiększa to szanse Bałkanów Zachodnich na członkostwo w UE. Partie proeuropejskie muszą przejść do ofensywy, zarówno w kwestii integracji, jak i rozszerzenia czy obrony praworządności, bo alternatywą jest oddanie pola populistom. Nieformalna koalicja chadeków, socjalistów, liberałów i rosnących w siłę Zielonych, zarówno w Parlamencie Europejskim, jak i w Radzie Europejskiej, musi przejąć inicjatywę, skoro nie chce, by oblicze Europy kształtowali politycy kontestujący wizję integracji na kontynencie.

Wie o tym także Emmanuel Macron. Prezydent Francji zażądał, by proces akcesyjny państw bałkańskich był ściśle uzależniony od postępów reform. I dostał, czego chciał. Dlatego prawdopodobnie Albania i Macedonia Północna otrzymają zaproszenie do negocjacji podczas szczytu UE w Zagrzebiu w maju 2020 r., a być może nawet już w marcu.

W praktyce państwa te mogłyby zakończyć proces akcesyjny i wejść do UE przed końcem dekady (Chorwacja negocjowała swoje członkostwo 8 lat). W tym czasie państwa strefy euro najprawdopodobniej osiągną pełną unię finansową i bankową; co ważne, do tego czasu członkostwo w strefie euro uzyskają także Chorwacja, Bułgaria i Rumunia, które oficjalnie zadeklarowały ten cel.

To oznacza, że poza strefą pozostaną tylko Polska, Czechy i Węgry (oraz Dania, która jest zwolniona z obowiązku przyjęcia euro, i Szwecja, która najpierw musiałaby przeprowadzić referendum w tej sprawie). Tych pięć krajów nie byłoby w stanie zablokować reform strefy euro, łącznie z coraz bardziej realną perspektywą utworzenia osobnego budżetu Eurolandu w nowej perspektywie finansowej UE po 2027 r. Z kolei nowe państwa członkowskie z Bałkanów Zachodnich zostałyby zobowiązane do przyjęcia wspólnej europejskiej waluty (Czarnogóra i Kosowo de facto już jej używają).

Ilir Meta przed rozpoczęciem ceremonii, w trakcie której objął urząd prezydenta Albanii. Tirana, lipiec 2017 r. (OLSI SHEHU / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES)

Skomplikowana sytuacja Bałkanów Zachodnich

Każdy z krajów zachodnich Bałkanów ma potężne problemy wewnętrzne, przypominające w zwielokrotnionej formie to, to dzieje się w państwach starej i nowej Unii. W Albanii partia rządząca podporządkowała sobie wszystkie instytucje państwowe z wyjątkiem urzędu prezydenta. Trybunał Konstytucyjny nie działa. Opozycja bojkotuje prace parlamentu, w którym rządzący socjaliści mają bezwzględną większość.

Rząd tylko w wyniku nacisków międzynarodowych zawiesił przyjęcie drakońskiego prawa medialnego, wzorowanego na obowiązującym w putinowskiej Rosji. Prezydent Ilir Meta wezwał do obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec rządów Ediego Ramy. Opozycja zapowiedziała na początek marca wielkie antyrządowe demonstracje.

Albańscy dziennikarze i intelektualiści zarzucają rządzącym ścisłe związki z mafią. Zdaniem znanego pisarza Fatosa Lubonji zachodni politycy z premedytacją przymykają oko na związki władz z przestępczością zorganizowaną i albańskimi gangami działającymi w Europie Zachodniej. „Coś takiego było niewyobrażalne nawet w latach 90. Sektor budowlany w Tiranie to jedna wielka pralnia brudnych pieniędzy. Ale zachód nic nie robi, bo musiałby przyznać, że reformy i proces transformacji postkomunistycznej na Bałkanach to fikcja” – podkreśla.

Macedonia Północna jest w przededniu przyśpieszonych wyborów parlamentarnych. Tamtejsza lewica doprowadziła do historycznego porozumienia z Grekami, uzyskując zgodę Aten na rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych w zamian za – bagatela – zmianę nazwy państwa. Grecy uznają Macedonię za część swego dziedzictwa historycznego i przez kilka dekad blokowali uznanie nazwy północnego sąsiada na arenie międzynarodowej. Do ubiegłego roku oficjalna nazwa państwa ze stolicą w Skopje brzmiała FYROM (Była Jugosłowiańska Republika Macedonii).

Tym większym szokiem dla Macedończyków była decyzja prezydenta Macrona, który zablokował podjęcie rozmów akcesyjnych nie tylko z Albanią, ale także z Macedonią Północną. I to w przededniu wyborów, które przesądzą nie tylko o przyszłości rządu, ale i samego państwa. Macedońscy nacjonaliści nie uznają bowiem jego nowej nazwy i już zapowiedzieli zerwanie porozumienia z Grekami.

Zoran Zaew, premier Macedonii Północnej w latach 2017-2020, oraz Federica Mogherini, wysoki przedstawiciel UE do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Bruksela, marzec 2019 r. (DURSUN AYDEMIR / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES)

Nie mniej skomplikowana sytuacja panuje w pozostałych państwach regionu. Żadne z nich, włącznie z największą Serbią, nie jest wzorem praworządności i swobód obywatelskich. Ich ewentualne członkostwo w Unii Europejskiej wymagać będzie wielkich wysiłków ze strony wszystkich zainteresowanych stron. A także reformy samej Unii, której rezultaty będą wiążące również dla obecnych państw członkowskich.

Unijna zdolność przyciągania

Najpoważniejszym problemem nie są wcale osławione bałkańskie mafie. Największy ujawniony przekręt finansowy ostatnich kilku lat był dziełem duńskich bankowców, którzy wyprali 8 mld dol. w filii Danske Bank w Tallinie. To 3 proc. duńskiego PKB.

Z kolei w Czechach na czele rządu stoi polityk, który priorytetem swego kraju podczas trwających właśnie negocjacji przyszłego budżetu unijnego uczynił dotacje dla rolnictwa – w kraju, gdzie w rolnictwie jest zatrudnionych najwyżej 100 tys. osób. Tak się jednak składa, że część z nich pracuje w należących do niego firmach przetwórstwa spożywczego bądź z nimi kooperuje. Wyłudzenia, defraudacje środków publicznych, oszustwa podatkowe to europejska codzienność.

Przyszłość Bałkanów Zachodnich i przyszłość Unii Europejskiej są jak awers i rewers tej samej monety. Polityka rozszerzenia UE jest probierzem jej zdolności integracyjnych. Jeśli Unia się nie zmieni, to nie zdoła przyjąć nawet tych kilku państw, w których razem wziętych mieszka mniej ludzi niż w Holandii. Jeśli jednak UE się zmieni, to nawet nie zauważymy, kiedy kraje Bałkanów Zachodnich wejdą w jej skład. Czy nie tak było w 2013 r. z Chorwacją?

Opublikowano przez

Aleksander Kaczorowski


Eseista, redaktor naczelny kwartalnika „Aspen Review Central Europe”, członek Committee for Editorial Independence czeskiej grupy medialnej Economia, stypendysta nowojorskiego Remarque Institute. Zajmuje się literaturą czeską oraz historią Europy Środkowej. W 2015 roku otrzymał tytuł Ambasadora Nowej Europy, a rok później nagrodę Vaclava Buriana za wkład w dziedzinie kultury do dialogu środkowoeuropejskiego. Laureat nagrody Warszawska Premiera Literacka - Książka roku 2018 za biografię „Ota Pavel. Pod powierzchnią”. Finalista nagrody literackiej NIKE 2019.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.