Prawda i Dobro
Powrót z emigracji. Zazdrość, niechęć i trudne początki
20 listopada 2024
Paradoksem jest, że w czasach tak ogromnej seksualizacji młodzi ludzie uprawiają mniej seksu niż ich rodzice czy dziadkowie. Dlaczego tak się dzieje? Z psychoterapeutą i psychologiem klinicznym Mileną Karlińską-Nehrebecką, dyrektorem Polskiego Instytutu Psychoterapii Integratywnej rozmawia Dominika Tworek.
Dominika Tworek: Wydaje się, że idziemy w kierunku, w którym seks staje się bardziej tożsamością zamiast zbliżeniem dwójki kochających się ludzi. Jaka jest różnica między naszymi zachowaniami seksualnymi a tożsamością? Czy stanowią one jej nieodzowny komponent?
Milena Karlińska-Nehrebecka*: Tożsamość to odpowiedź na pytania: Kim jestem? Dokąd zmierzam? Co jest dla mnie ważne? Co czyni moje życie wartościowym, a mnie unikalnym? A co czyni mnie przynależnym do grup, z którymi się utożsamiam? Jest pojęciem znacznie szerszym, nadrzędnym w stosunku do seksualności, która jest tylko jej elementem. Seksualność stanowi obszar, gdzie nasza biologia łączy się z więzią z drugim człowiekiem. Gdy jest wspólnota, intymność, pasja erotyczna. Tak przynajmniej jest u dojrzałych i zintegrowanych psychicznie osób.
Mam poczucie, że kiedy ludzie mówią o tożsamości seksualnej, w mniejszym stopniu odnoszą się do siebie i do tego, co robią, a bardziej do obrazu siebie i społeczności, do której należą.
Kiedy zachowanie seksualne staje się plemiennym emblematem – tak jak kiedyś kolor sznurowadeł czy irokez na głowie – robimy z seksu coś, czym nie powinien on być. Ten problem emblematyzacji seksualności dotyczy przede wszystkim młodzieży. Naturalnie owo wciąganie na sztandar swojej prywatności odbywa się w kontekście aktualnej kultury woke. Choć chodzi tu głównie o wyrażanie odwiecznych problemów, przez które przechodzą adolescenci.
Co masz na myśli?
Jednym z fenomenów adolescencji jest silna potrzeba bycia akceptowanym przez rówieśników. W tym okresie przestaje się liczyć zdanie rodziców. Jest ono zastępowane opinią grupy rówieśniczej. Pojawia się też potrzeba stania się identycznym z grupą odniesienia. A także podniesienia swojej pozycji w tejże grupie. Czyli osoby, które mają niską pozycję, szukają sposobów, aby zwiększyć swoją atrakcyjność. Kiedyś w tej funkcji sprawdzało się epatowanie podbojami seksualnymi. Dziś, by to osiągnąć, można się ogłosić agender albo aseksualnym.
No tak, młodzi naturalnie potrzebują przynależeć do jakiejś tożsamościowej bańki. Te grupy bardzo często konstytuują się wokół buntu przeciwko wybranym wartościom.
Kolejnym wektorem adolescencji jest właśnie agresywność. Agresja szuka obiektu, którym się gardzi i którego prześladowania się racjonalizuje. To mogą być rodzice, policjanci, mięsożercy, katolicy, homoseksualni, heteroseksualni, cisseksualni, drużyny sportowe itp. Wybór prześladowanego obiektu jest dość przypadkowy. Istotna jest relacja, jaką rozwija się wobec tej wrogiej grupy. Co więcej, w czasie dojrzewania mamy też wyrzut narcyzmu. Przejawia się on w poczuciu wyższości wobec pogardzanych grup oraz w przekonaniu o własnej omnipotencji. Jeżeli adolescenci nie mają żadnych zaburzeń psychicznych, stopniowo wyrastają i z tej agresji, i z tego narcyzmu. I osiągają spójną tożsamość. Jednak ci, którzy są zaburzeni, zostają w czymś, co nazywa się fachowo „rozmyciem tożsamości”. Pojęcie to oznacza, że ktoś nie wie kim jest, co pociąga za sobą niezdolność do tworzenia związku miłosnego, zdrowej zależności, wyboru zawodu, a nawet rywalizacji.
Przeczytaj również: Znudzeni seksem Japończycy są zagrożeniem dla kraju?
Wspomniałaś o kontekście kulturowym. Współczesny medialny dyskurs skupia się na orientacjach seksualnych, które bazują w zasadzie na braku seksu lub miłości w seksie: aseksualna, greyseksualna, aromantyczna.
Z perspektywy dorobku psychoanalizy brak popędu seksualnego często jest objawem zaburzeń osobowości, zwykle bardzo poważnych. A to, co zostało określone „aromantycznością”, to objaw niezdolności do tworzenia intymnej więzi. Może mieć to różne źródła, na przykład w parentyfikacji. Czyli sytuacji, kiedy dziecko ma często nieświadome poczucie odpowiedzialności za dobrostan rodzica. Człowiek sparentyfikowany zwykle nie jest w stanie stworzyć intymnego związku z partnerem, bo wtedy miałby poczucie, że zdradził, zostawił, zaniedbał rodzica. Te motywy zwykle są nieświadome.
Czyli te etykietki mogą pogłębiać nieuświadomione patologiczne objawy?
Bardzo niepokoi mnie, że te rzekome „orientacje seksualne” przyjmuje się za dobrą monetę, zamiast zobaczyć, że tym ludziom można pomóc, bo w terapii sporo można zrobić z takimi problemami. To główny kłopot, który wynika z normalizacji, a może nawet apoteozowania tego, co jest objawem czy problemem. Bo osoba, która jest tym dotknięta, traci informację, że może zmienić życie na lepsze.
Dziś spora część młodzieży postrzega się jako osoby transseksualne czy niebinarne. Myślę, że kiedyś młodzi buntowali się przeciwko systemowi (komunizmowi, kapitalizmowi), a obecnie zwracają się przeciwko własnej płci. Ten proces jest napędzany kulturowo.
Adolescenci bardzo często doświadczają lęku i niechęci do własnego zmieniającego się ciała. Z moich sondaży wynika, że mniej więcej połowa dorastających dziewczynek ma kłopot z zaakceptowaniem rosnących piersi. Wraz z dojrzewaniem owa niechęć stopniowo mija. Jeśli tak się nie dzieje, mamy pewną patologię. Mimo że jest taki trend wśród twórców kolejnych edycji DSM (Diagnostyczny i statystyczny podręcznik zaburzeń psychicznych – przyp. red.) i ICD (Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób – przyp. red.), żeby to depatologizować, perspektywa wielu klinicystów (w tym moja) jest taka, że trwałe kwestionowanie własnej płci oznacza jakiś rodzaj objawowości, która może wynikać z różnych zaburzeń psychicznych. Ich rozpoznaniem oraz leczeniem należy się zająć.
Rozmawiając o tożsamościach seksualnych, nie sposób pominąć coraz agresywniej promowanego kinku.
Obecnie mamy modę na tego rodzaju praktyki, co postrzegam jako kolejne zagrożenie ze strony tej panseksualnej kultury. Samo słowo kink to eufemizm, oznaczający de facto parafilie, dawniej zwane perwersjami lub zboczeniami. Niestety, dziś obserwujemy deformowanie języka w kierunku zamazywania znaczeń. Towarzyszące temu normalizowanie patologii niesie wiele negatywnych konsekwencji. Jedną z nich jest zagrożenie dla tych, którzy są obiektem takich aktów. Weźmy popularne w tej chwili podduszanie. Wiele badań pokazuje, że praktykuje je dziś ponad połowa młodych kobiet i mężczyzn. A u osób kwestionujących swoją płeć to już około 80 proc. Tymczasem podduszanie jest niebezpieczne dla zdrowia i życia. Nawet jeżeli ktoś nie straci przytomności, to niedotlenienie mózgu może powodować jego uszkodzenie. A z każdym kolejnym duszeniem może się ono nasilać, powodując na przykład pogorszenie pamięci czy zdolności rozwiązywania problemów. Biorąc pod uwagę, że praktyki te dotyczą młodych ludzi, nazywanie tego zabawą wydaje się nieadekwatne.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Błędy w narracji na temat zdrowia psychicznego nastolatek (Krystyna Romanowska)
Z drugiej strony możemy powiedzieć, że skoro obie strony się na to godzą i sprawia im to przyjemność, to wszystko jest okej.
Możemy patrzeć na to w ten sposób. Ja jednak widzę w tym wynaturzenie seksu, który jest z definicji pewnym aspektem więzi. Nie zawsze miłosnej, bo w młodości się przecież eksperymentuje, ale jednak więzi. Jeżeli seks traci swoją naturalną funkcję, jaką jest prokreacja i więź, staje się hedoniczną aktywnością, przypominającą bardziej masturbację. Próbą zintensyfikowania doznań, które służą wyłącznie stymulacji.
Taki seks można porównać do zażywania narkotyków?
Rzeczywiście, seks może stać się czymś podobnym do przyjmowania substancji psychoaktywnych czy innych aktywności uzależnieniowych, które się powtarza, żeby uzyskać dalszą przyjemność albo żeby uniknąć napięcia. Z drugiej strony, młodzi ludzie uprawiają dziś coraz mniej seksu. To paradoks przeseksualizowanej kultury. Myślę, że dzieje się tak właśnie dlatego, iż traci on swoją naturalną funkcję i jest używany jak narkotyk, żeby nasilić niezwykłe doznania.
Może Cię także zainteresować: Prawda o płci i transseksualizmie. Łukasz Sakowski: moja historia
Jakieś inne diagnozy, dlaczego młodzi mniej chętnie chodzą ze sobą do łóżka?
Zwróćmy uwagę na to, że w kulturach pierwotnych nie istniała anoreksja. Ona pojawiła się dopiero w czasie dostępu do nadmiernej ilości jedzenia. Analogicznie, obecnie mamy bardzo duży dostęp do informacji o seksie, kręci się wokół niego publiczny dyskurs, pojawiają się specjalni edukatorzy. Być może niechęć, którą młodzi ludzie mają do kontaktów seksualnych, jest również takim „jadłowstrętem seksualnym” – niechęcią w reakcji na inwazyjny nadmiar.
Przyszło mi do głowy, że taki młody człowiek może być przerażony na myśl o wielkiej, mitycznej wręcz seksualności, z którą musi się zmierzyć.
Myślę, że coś niedobrego porobiło się z myśleniem o seksie. Że został on wyizolowany z całości człowieczeństwa, jakby istniała seksualność per se. A przecież seks to zawsze wymiar człowieka, który jest w więzi z drugim człowiekiem. W innym wypadku mowa o jakimś rodzaju masturbacji. Jeżeli my się teraz ekscytujemy seksualnością wyizolowaną z więzi – czyli jak to się ładnie mówi „celebrowaniem swojej seksualności” – tracimy fascynację i zaciekawienie drugim człowiekiem. Uważam, że dziś za dużo zajmujemy się seksem, a za mało miłością. To odbiera ludziom szczęście w życiu. Bo my jesteśmy szczęśliwi wtedy, kiedy kochamy i możemy uszczęśliwić partnera. Wcale nie wtedy, kiedy „celebrujemy swoją seksualność”, rozumianą jako byt sam w sobie.
Czytaj również: Dlaczego pokolenie z nie lubi seksu?
Wydaje się, że dziś promowany jest również jakiś rodzaj seksualnego ekshibicjonizmu. O seksie rozmawia się publicznie, pokazuje się go w mediach społecznościowych.
Ja bym to widziała jako pochodną narcyzacji. Kultura narcyzmu, która poprzedziła kulturę ofiar, ma na nas bardzo mocny wpływ. Narcyzm jest sposobem przeżywania, w którym dany człowiek jest żądny podziwu i to motywuje jego aktywność. Innym jego aspektem jest uprzedmiotawianie innych, ale też i siebie. Robienie ze swojej seksualności obiektu „sprzedaży” wciela oba te wymiary narcyzmu.
Na drugiej szali tej wagi mamy natomiast dyskrecję, która może pomóc w ochronie naszej prywatności i intymności.
Dyskrecja płynie z szacunku do siebie, ale też – naszego partnera. Jeżeli ja tę drugą osobę szanuję, to nie sprzedaję naszej intymności – czy to za lajki, czy za pieniądze. Myślę, że zdrowy człowiek ma zupełnie spontaniczne wyczucie potrzeby prywatności i tego, co nazywa się „tajemnicą alkowy”. Ludzie intuicyjnie czują, że jedność musi być połączona z troską o dobro partnera, a częścią tej troski jest dbałość o wspólną tajemnicę. Nie bez powodu zasłaniało się przecież wejście do alkowy. Ponieważ seks pozbawiony tajemnicy staje się czymś w rodzaju mycia zębów. Jeśli my go teraz odtajemniczamy, upubliczniamy, czynimy przedmiotem dyskursu, to degradujemy coś, co należy tylko do pary – jej intymność. Tym samym zubażamy erotyczny wymiar związku.
Polecamy: Edukacja seksualna w social mediach. Nierówna walka
Jakie wartości i postawy powinny być więc dziś promowane w kontekście seksualności młodych ludzi?
Zadaniem rozwojowym nastolatka jest nauczenie się bycia w związku i znalezienie swojego miejsca w życiu. Gdy ludzie dojrzewają, uczą się czynić seksualność częścią więzi, częścią miłości. Mówię tutaj o miłości, w której mamy intymność ze swoim partnerem, jesteśmy nim zaciekawieni, jesteśmy mu oddani, funkcjonujemy w zdrowej zależności, identyfikujemy się z jego wartościami i wspieramy jego dążenia życiowe. Mamy do niego zaufanie i jesteśmy mu wdzięczni. Mało tego, jesteśmy wdzięczni niebiosom za to, że go mamy. To pozwala podtrzymywać pasję seksualną. W takim kontekście nasza seksualność rozkwita. Jeżeli nie ma miłości, ona marnieje. Ludzie, którzy się kochają, zbliżają się do siebie w bardzo naturalny sposób. Nie potrzebują do tego podręczników czy specjalnych edukatorów.
*Milena Karlińska-Nehrebecka – psycholog kliniczny, certyfikowany psychoterapeuta i superwizor. Prezes i współzałożyciel Polskiej Federacji Psychoterapii. Narodowy Delegat Polski w European Association for Psychotherapy. Członek Society for Psychotherapy Research i Society for the Exploration of Psychotherapy Integration. A także członek komitetu redakcyjnego International Journal of Psychotherapy oraz członek Ethical Committee European Association for Psychotherapy. Współzałożyciel i dyrektor Polskiego Instytutu Psychoterapii Integratywnej. Wiceprezes Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Integratywnej i Systemowej. Od 26 lat prowadzi superwizję indywidualną i grupową. Kieruje kształceniem podyplomowym w psychoterapii w Instytucie.
Polecamy: Edukacja seksualna kosztem dzieci. Celebryci i seksbiznes