Prawda i Dobro
Burza w USA. Branża filmowa protestuje przeciwko aktorce AI
06 października 2025
- W Polsce bardzo lubimy posługiwać się sformułowaniem „dezinformacja”. Wypatrujemy dezinformacji rosyjskiej, białoruskiej. Tylko że w tej chwili obserwujemy bardzo wiele sytuacji, w których to nie wróg zaatakował naszą przestrzeń informacyjną, a zrobiliśmy to my sami — nawet przez zwykły brak kompetencji — mówi nam dr Klara Spurgjasz, politolog i ekspertka ds. bezpieczeństwa.
Anna Bobrowiecka: Żyjemy w erze wojny informacyjnej — dezinformacji, postprawdy i fake newsów. Jak takich w warunkach prowadzić skuteczną dyplomację i ofensywę informacyjną? Jak dyplomaci powinni dbać o wizerunek swojego państwa i walczyć z kłamliwymi narracjami?
Dr Klara Spurgjasz: Rzeczywiście, mamy obecnie do czynienia z globalną wojną informacyjną. Dyplomacja – choć nie zawsze nam się z tym kojarzy – może być na tej wojnie jedną z bardzo ważnych „linii frontu”. Przede wszystkim, dyplomaci dysponują ogromnymi możliwościami w sferze reprezentowania interesów swojego państwa oraz przedstawiania jego stanowiska. Pełniąc funkcje na terenie innego państwa, mogą spotykać się z jego przedstawicielami, czy też z samymi jego obywatelami. Pracy dyplomatów w tym obszarze mogą w szerokim stopniu służyć także liczne kontakty z mediami, czyli wywiady, podcasty, konferencje prasowe. Często udzielane są one nie tylko miejscowym, ale również międzynarodowym agencjom informacyjnym. Umiejętny dyplomata, mający na względzie wizerunek i interesy swojego państwa, potrafi zadbać o to, żeby jego głos był słyszalny, spójny i konsekwentny.
Gdy pojawia się w przestrzeni publicznej jakaś kłamliwa, negatywna dla państwa narracja, dyplomaci mogą poprzez jej odkłamanie, przedstawienie faktów i stanowiska swojego państwa przeprowadzić wręcz swoistą kontrofensywę informacyjną. Pokazując ten mechanizm na konkretnych przykładach z naszego „podwórka”: w 2022 roku, gdy rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę, ówczesny ambasador Polski w Stanach Zjednoczonych, Marek Magierowski był bardzo aktywny medialnie. Poprzez wywiady dla różnych — nie tylko anglojęzycznych — stacji telewizyjnych, poprzez udział w różnych podcastach, mógł przekazać światu, jakie jest stanowisko państwa polskiego w tej sprawie, jakie działania podejmuje Polska i dlaczego uważamy, że NATO oraz Europa powinny pomóc Ukrainie w tym konflikcie.
Dzięki jego wysiłkom i sprawności bardzo szybko ta polska narracja przebiła się do świadomości Amerykanów. Polski głos był wtedy rzeczywiście bardzo mocno słyszalny. Drugą osobą, która wykonała bardzo wiele pracy na tym polu, był ambasador RP przy NATO, Tomasz Szatkowski. W trakcie swojej pracy w kwaterze głównej Sojuszu, ale też po zakończeniu swojej misji, artykułował on wyraźnie stanowisko Polski, jednocześnie działając na rzecz wypracowania przez państwa sojusznicze wspólnego stanowiska. Dyplomata może zatem zadbać właśnie o to, aby reprezentantom innych państw przedstawiać punkt widzenia swojego kraju w taki sposób, by było to rozumiane i uznawane.
W imieniu Polski dyplomata może i powinien w stanowczy, zrozumiały sposób przedstawiać, z jakimi wyzwaniami mierzy się dziś, czy nasze państwo, czy wschodnia flanka NATO. Warto pamiętać, że jeszcze parę lat temu, przed rosyjską agresją na Ukrainę, nie było to tak oczywiste, jak dzisiaj. Choć warto zauważyć, że sytuacja Polski znacząco się w tym zakresie skomplikowała i pogorszyła.
To znaczy?
Ogromnym ograniczeniem naszych możliwości jest rezygnacja z ambasadora w miejscu, w którym możemy go mieć. W tej chwili nie mamy swoich ambasadorów w części państw, mamy tam jedynie kierowników placówek dyplomatycznych. Na własne życzenie obniżyliśmy swoją możliwość wpływu, osłabiliśmy znacząco swoją reprezentację. Jest to bardzo niedobry sygnał wysłany zarówno do danego państwa gospodarza, jak i w ogóle na arenie międzynarodowej.
To jest informacja, że my nie cenimy swojej pozycji, że nie zależy nam na tym, aby dbać o ten nasz polski głos. Nasz olbrzymi interes narodowy rozbija się tutaj o przepychankę polityczną pomiędzy rządem — szczególnie Ministerstwem Spraw Zagranicznych — a byłym już prezydentem Polski Andrzejem Dudą i obecnym prezydentem, Karolem Nawrockim. Mam nadzieję, że ten spór zostanie zażegnany i już wkrótce prezydent będzie mógł powołać ambasadorów wszędzie tam, gdzie dziś nam ich brakuje.
Zaczęłyśmy już trochę mówić o naszym polskim gruncie. Patrząc na ostatnie wydarzenia w Polsce, można wprost powiedzieć, że polityka informacyjna naszego rządu to od pewnego czasu istne pasmo porażek. Do tego jesteśmy wciąż poddawani rozmaitym operacjom i atakom. Dlaczego w tak trudnych czasach ten obszar informacyjny i wewnątrz kraju, i na zewnątrz, tak źle działa?
Myślę, że mamy poważny kłopot na wielu płaszczyznach — nie tylko politycznej, ale także medialnej i społecznej. Polega on na tym, że absolutnie cała nasza rzeczywistość, jest zaprzęgnięta w bieżący spór polityczny, albo — co gorsza — w spór partyjny. Nie ma już właściwie spraw, które byłyby ponad tym podziałem, uniwersalnie uznawane i postrzegane tak samo przez wszystkich. Nawet gdy pada komunikat: „w tej sytuacji musimy działać wspólnie, zjednoczyć się” – to mijają dwa, trzy dni i nikt o tym nie pamięta. I wracamy do tej naszej codziennej wojny, skądinąd momentami naprawdę prymitywnej.
Niemal każde wyzwanie dla nas – czy to na arenie międzynarodowej, czy wewnętrzne – jest wykorzystywane w tym partyjnym konflikcie. Co dla mnie osobiście jest chyba najsmutniejsze, to fakt, że przeważnie nie idzie za tym nic korzystnego, istotnego i dobrego. Każde zdarzenie może być użyte do wzajemnych połajanek… I tyle. Nawet jeżeli problem jest zdiagnozowany trafnie, to bardzo często brak później realnego, konstruktywnego działania w tej kwestii. To niestety niszczy nas jako państwo wewnętrznie i osłabia naszą pozycję międzynarodową.
W ostatnich latach szczególnie przybiera na sile konflikt między prezydentem a rządem. Okres, w którym głowa państwa i rząd wywodzi się z innego obozu politycznego, zapewne zdarza się nierzadko w wielu krajach, lecz nie kończy się to tak dużym i ewidentnym podziałem, blokującym spójne działania. Czy bolączką Polski nie jest tu dualizm kompetencji? Mamy ministra spraw zagranicznych, ale mamy też prezydenta, który również ma swoje uprawnienia. Czy receptą na to nie byłoby zdecydowane ulokowanie większości kompetencji w sprawach dyplomacji w jednym ośrodku władzy?
W pewien sposób być może tak. Sęk w tym, że aby do tego stopnia zmienić system polityczny, najprawdopodobniej nie ucieklibyśmy od zmiany konstytucji. Póki co, już od dłuższego czasu nie zanosi się na to, żeby jedna czy druga strona tego sporu mogła cieszyć się większością konstytucyjną. Mało tego, w tej chwili nie widać w ogóle zgody co do tego, w którą stronę miałyby pójść ewentualne zmiany. Przejście na inny system kosztowałoby nas zresztą przynajmniej kilka lat bardzo ostrego sporu, który ostatecznie może się skończyć niczym. Warto też zauważyć, że konstytucja to nie tylko sama ustawa, ale również pewne interpretacje Trybunału Konstytucyjnego, pewne wykładnie i praktyka.
Problem się zaczyna w momencie, kiedy nowo wybrana ekipa polityczna stwierdza, że nie będzie się przejmować tą dotychczasową praktyką ani literą prawa, bo teraz to oni mają mandat, by o pewnych rzeczach decydować. Wtedy tworzy nam się klincz polityczny i już nawet tam, gdzie prawo pozwalałoby lub wręcz wymuszałoby znalezienie konsensusu i porozumienia, nie ma możliwości ani chęci działania razem. W dalszej perspektywie zmiana systemu może stać się zatem pewną wizją rozwiązania tych zdublowanych kompetencji, ale obawiam się, że to jest bardzo długa droga.
Abstrahując od tego, nie widać na horyzoncie siły, która byłaby w stanie te zmiany przeprowadzić w faktycznie konsekwentny i odpowiedzialny sposób. Warto bowiem wspomnieć tu jeszcze o jednej, istotnej rzeczy — bardzo często ta, czy inna partia, która akurat jest władzy, troszeczkę zapomina, że prawo się stanowi dla państwa, a nie dla partii.
Za dwa, trzy lata ta ekipa może już nie rządzić, a to prawo będzie obowiązywało dalej. Powinno być ono tworzone w taki sposób, tak wypracowywane, żeby służyło państwu i obywatelom, a nie tej, czy innej partii rządzącej, która za kilka lat dojdzie do wniosku, iż to nowe prawo już jej się nie podoba, bo teraz nie ona rządzi. A to jest bardzo częsta okoliczność. Reformy tego rodzaju muszą być przeprowadzone w świadomości, że to już z nami zostanie na kolejne dwie, trzy, cztery dekady, a może i jeszcze dłużej.
Czy na wojnie informacyjnej, wystarczy to, że państwo Zachodu próbuje odpierać pewne kłamstwa i dezinformację wrogą i forsować swoją narrację? Czy nie powinniśmy — jako Polska czy też szerzej, jako właśnie Zachód, Europa — być bardziej ofensywni i pokazywać na przykład, jak naprawdę wygląda życie ludzi w Rosji?
Zdecydowanie powinniśmy, natomiast jeśli chodzi o Polskę, to powstaje pytanie, czy w tej chwili mamy pomysł na to, jak to zrobić. Zwracam na to uwagę, ponieważ polska przestrzeń informacyjna zaczyna wyglądać coraz bardziej niepokojąco.
By posłużyć się głośnym ostatnio zdarzeniem – Polska Agencja Prasowa podała nieprawdziwą interpretację fragmentu wywiadu z prezydentem USA Donaldem Trumpem. W depeszy PAP znalazły się słowa, które tak naprawdę nie padły. I tu chyba wracamy trochę do tego poruszonego już problemu wciągania wszelkich możliwych wydarzeń w nasz wewnętrzny spór polityczny. My w ogóle mamy bardzo duży kłopot z jakością na polskim rynku medialnym i w polskiej przestrzeni informacyjnej. A zanim będziemy myśleć o wychodzeniu na zewnątrz, co jest z pewnością bardzo istotne, to potrzebujemy w pierwszej kolejności porządku i dobrej jakości wewnątrz.
My bardzo lubimy posługiwać się sformułowaniem „dezinformacja”. Wypatrujemy dezinformacji rosyjskiej, białoruskiej. Odmieniamy to przez wszystkie przypadki. Tylko że w tej chwili obserwujemy bardzo wiele sytuacji, w których to nie nasz wróg zaatakował naszą przestrzeń informacyjną, a zrobiliśmy to my sami — nawet przez zwykły brak kompetencji.
Ciężko wtedy mówić o dezinformacji sensu stricto, bo nie jest to (tak przynajmniej zakładam) działanie celowe, ale wywołane spustoszenie nie jest wcale mniejsze. W rzeczywistości politycznej i medialnej obserwujemy rosnący problem z brakiem pewnych podstawowych kompetencji, czasami choćby tych językowych. A to już jest przerażające.
Kolejną palącą kwestią jest brak odpowiedzialności. Trudno też czasami ocenić, co było rzeczywiście celowym dezinformowaniem społeczeństwa, a co kolejnym błędem czy nieścisłością dziennikarską. Niezależnie od tego, odpowiedzialność za swoje słowa i przekazy to sprawa, którą powinniśmy uporządkować w pierwszej kolejności.
Należy zacząć czynnie karać i piętnować winnych takich sytuacji?
Możemy zacząć od absolutnych podstaw rozsądnego funkcjonowania w przestrzeni informacyjnej. Nie tak dawno temu, w wywiadzie dla jednej z telewizji, generał Andrzej Kowalski, zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, powiedział, że „informacja jest pierwsza przed działaniem”. Odnosiło się to co prawda do rzeczywistości służb specjalnych, ale myślę, że może to się też odnosić do sfery medialnej i informacyjnej. Informacja jest pierwsza.
Zanim puszczę pewną informację w świat, to muszę sprawdzić, czy jest prawdziwa. Muszę tę informację zweryfikować. Jeżeli nie mogę znaleźć źródła, to mogę się wstrzymać. Nie muszę umieszczać wszystkiego w przestrzeni informacyjnej tylko dlatego, by być przed innymi. Mogę oprzeć się pokusie „klikalności” i podać coś w momencie, gdy wiem, że jest to prawdą. Może będzie wolniej, może będzie mniej medialnie, niż u konkurenta. Może będziemy drudzy czy trzeci w kolejności.
Jednak powrót do tego porządku oraz zwykłej cierpliwości i dokładności daje nam realną szansę na to, aby rzeczywiście tę przestrzeń informacyjną oczyścić. Nasza obecna, bardzo trudna rzeczywistość, wymaga dużej higieny informacyjnej i powrotu do absolutnych podstaw fachu dziennikarskiego. Chciałabym tu podkreślić jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz — my jesteśmy non-stop bardzo uważnie obserwowani przez naszego przeciwnika.
W jaki sposób może to zostać wykorzystane?
Wspomniany wcześniej, nieszczęsny komunikat PAP, „wisiał” w sieci kilkanaście godzin i był niejednokrotnie automatycznie powielany przez największe media w kraju. Później był prostowany i odkręcany, w bardziej lub mniej udany sposób. To wszystko było szeroko dyskutowane. I jeżeli komuś się wydaje, że ta sytuacja umknęła naszym wrogom, to mam złą wiadomość. Nic takiego nie uchodzi ich uwadze. Takie zdarzenia odsłaniają w bezlitosny sposób nasze słabe punkty — bo nasz brak kompetencji i chaos w naszej przestrzeni informacyjnej to niewątpliwie są nasze słabe punkty.
W taki sposób sami odsłaniamy miejsca, gdzie można nas zaatakować. A ta wiedza zapewne zostanie wykorzystana choćby przez rosyjskie służby specjalne realizujące w Polsce działania z wykorzystaniem środków aktywnych, których celem jest polaryzacja nastrojów, osłabianie zaufania społecznego do instytucji państwa w tym także oficjalnych agencji medialnych i sianie wszelkiego rodzaju zamętu i chaosu informacyjnego.
Takie przedstawienie słów amerykańskiego prezydenta, które w rzeczywistości odnosiły się do czegoś zupełnie innego, to wymarzona wręcz okazja dla Rosjan do tego, żeby uderzyć w zaufanie społeczeństwa do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że cały czas jesteśmy pod bardzo uważną obserwacją. I im więcej odsłonimy naszych słabych punktów, tym gorzej dla nas.
Jeśli już mówimy o rosyjskiej dezinformacji, to większość swoich zasobów i umiejętności używają oni nie do tworzenia dezinformacji od zera, a do tego, aby wykorzystywać pewne już istniejące trendy, tematy i punkty, które polaryzują społeczeństwo. Ich metodą jest intensywne psucie przestrzeni informacyjnej — naszej, państw zachodnich, czy też Sojuszu.
Szukasz podobnych, ciekawych informacji? Subskrybuj nasz kanał YouTube
Dlaczego w dobie internetu i powszechnego dostępu do informacji, gdzie w naszej szerokości geograficznej w zasadzie każdy może wiele treści zweryfikować, niektórym graczom nadal udaje się z powodzeniem siać nieprawdziwe informacje albo zakłamywać historię? Przykładem jest tu nie tylko polityka Rosji, lecz także Izraela. Wielu ludzi — między innymi w Stanach Zjednoczonych — wciąż wierzy, że to, co widzimy w Gazie, nie ma nic wspólnego ze zbrodniami wojennymi, a Izrael „broni się przed terrorystami”. Jak to możliwe?
Tutaj również problem jest bardzo złożony. Powszechny dostęp do informacji, a przede wszystkim dostęp do internetu i mediów, powoduje, że jesteśmy wręcz w zalewie treści. I tak naprawdę nie jest to wcale dobre dla naszych umysłów. To nie jest tak, że mamy dostęp do jakichś treści i możemy sobie po nie sięgnąć i swobodnie sprawdzić. My jesteśmy całą dobę, siedem dni w tygodniu, dosłownie bombardowani olbrzymią ilością rozmaitych treści — bardzo często nieweryfikowalnych.
Niestety, ale obecnie nawet ktoś, kto naprawdę chciałby szybko dojść do źródła wielu informacji, cytatów czy nagrania, nierzadko nie będzie w stanie tego zrobić. Oczywiście częścią tego zjawiska jest coraz częstsze wykorzystywanie sztucznej inteligencji — np. generowanie filmów, które często dopiero po dłuższym czasie okazują być zupełnie spreparowane. Przez to, że jesteśmy do tego stopnia zalani różnego rodzaju informacjami i treściami, to dotarcie do prawdziwych informacji jest dziś paradoksalnie trudniejsze, niż było kiedyś.
Poza tym psychologia społeczna mówi jasno – człowiek z natury jest skąpcem poznawczym. Chętniej słuchamy tego, z czym się zgadzamy, chętniej słuchamy ludzi, którzy nam potwierdzają to, co już myślimy. Większość z nas funkcjonuje w pewnego rodzaju bańkach informacyjnych – mamy znajomych o określonych poglądach, obserwujemy pewnego typu media i polityków, na których głosujemy. A tych, na których nie głosujemy, śledzimy już rzadziej. Wyjście z tych baniek i otwarcie się na inne perspektywy wymaga przeważnie bardzo dużego wysiłku.
Człowiek spotykający się z treścią, z którą się nie zgadza, nie jest zbyt chętny, żeby się nią głębiej zainteresować. Wracając zatem do pytania — niestety, pomimo tego, że teoretycznie dostęp do informacji rośnie, to dostęp do faktów, do rzetelnej wiedzy, dla przeciętnego użytkownika Internetu może być trudniejszy, niż kiedykolwiek.
Jest to duży problem, który już z nami zostanie, ponieważ ten chaos informacyjny będzie się prawdopodobnie tylko zwiększał, wraz z rozwojem technologii. Nasza percepcja natomiast – czyli nasze możliwości poznawcze – nie będą za tym nadążały. To jest wyzwanie dla wszystkich, którzy tworzą tę przestrzeń informacyjną — dla mediów, dla ekspertów, ale też mimo wszystko dla polityków i dla każdego, zwykłego obywatela. Musimy mieć cały czas świadomość, że wszystko, z czym się spotykamy, wymaga uważności i weryfikacji. To jedyna droga ku temu, aby docierać do prawdy, poznawać ją i przekazywać ją dalej.
Przeczytaj również: Gra służb. „Polska jest stale poddawana operacjom psychologicznym”
Do 31 października możesz skorzystać z darmowej dostawy paczkomatem.
Wpisz kod HNEWS0 finalizując zakupy w Księgarni Holistic News