Humanizm
Miasta bez ludzi. Automatyczne kasy to tylko początek
04 października 2024
„Dzień dobry wszystkim. Przepraszam za spóźnienie, moja żona właśnie zmarła” – takie słowa można było usłyszeć z ust Theodore’a Barretta, sekretarza prasowego Białego Domu. W ciągu następnych kilku minut mężczyzna, niejako przymuszony, odpowiadał na pytania dziennikarzy poruszonych tą informacją. Jednocześnie zachęcał, aby skupili się oni na kwestiach związanych z działaniami rządu. Film z konferencji prasowej stał się wiralem i zaczął żyć w sieci swoim własnym życiem. Mimo tego, że firma medialna The Onion, która wyprodukowała klip, jasno podkreślała, że materiał jest tylko satyryczną kreacją.
Fałszywy materiał filmowy, pozornie nieszkodliwy, wywołał ogromne poruszenie internautów. Pospieszyli z wyrazami współczucia i wsparcia dla amerykańskiego polityka. Cała sytuacja jest jednak punktem wyjścia do szerszej refleksji i pokazuje, że dezinformacja w internecie może mieć poważne skutki. Rządzi się on bowiem swoimi prawami. Umożliwia komunikację na niespotykaną dotąd skalę, ale uruchamia znane od dawna mechanizmy społeczne. Może jednoczyć albo dzielić. A jednocześnie jest narzędziem dostępnym dla każdego.
Przestępcza działalność w sieci być może kojarzy się nam z niedostępną dla każdego sferą darknetu czy budzącą kontrowersje aplikacją Telegram. Nielegalne operacje ludzi, którzy chcą komuś zaszkodzić, obejmują nie tylko handel bronią, narkotykami lub planowanie zamachów terrorystycznych. Nie od dziś wiadomo, że w sieci nikt nie jest anonimowy, a internet jest wszechstronnie monitorowany przez służby bezpieczeństwa. Jednak aby komuś zaszkodzić, nie trzeba koniecznie łamać prawa. Wystarczy pozornie niewinna plotka w formie dobrze podanego komunikatu, który z pozoru przybiera formę wiarygodnego newsa, lub też dwuznaczne zdjęcie z chwytliwym komentarzem. To jednak metody archaiczne jak na ciągle galopującą technikę, która umożliwiła kreowanie przekazu nieróżniącego się od rzeczywistości. Dzięki sztucznej inteligencji zyskaliśmy narzędzia, które – wykorzystane w złej wierze – spowodować mogą dotkliwe straty.
Dowiedz się więcej: Histeria wywołana dezinformacją? W Chińczykach narasta gniew
Aby uzmysłowić sobie wymierne szkody, które może wyrządzić z pozoru niewinny i prześmiewczy materiał, ruszmy nieco głową, przypominając sobie podstawowe działania matematyczne. Film, w którym przedstawiono sekretarza prasowego Białego Domu, obejrzało 3,7 mln osób. Dodajmy, że algorytm YouTube’a zarządzający liczbą wyświetleń rejestruje tylko unikalnych użytkowników, a więc nawet dziesięciokrotne obejrzenie filmu z tego samego adresu IP nie powoduje wzrostu statystyk.
Inny materiał o podobnym poziomie wiarygodności przedstawia „fakty” mówiące o tym, że coca-cola, za sprawą „amerykańskich naukowców” uznana została za silnie toksyczny napój (pomińmy już autentyczny, negatywny wpływ cukru na organizm). Oryginalne nagranie, poza YouTube’em, krążyło również na TikToku, Instagramie i innych kanałach medialnych. Ostrożnie załóżmy więc, że informacja ta dotarła do 10 mln odbiorców. Wiadomość o rzekomej szkodliwości popularnego napoju za prawdę uznało 50 proc. z nich (aby nie wprowadzać tutaj zbyt wielu zmiennych, nie wliczamy osób, które plotkę przekazały ustnie).
Mamy więc 5 milionów osób, które wierzą w to, że coca-cola jest groźna dla zdrowia. Uznajmy, że połowa z nich zrezygnuje z jej picia. Średnia cena puszki gazowanego płynu to pół dolara. Światowa średnia spożycia to około stu szklanek napoju rocznie. Tym samym, rocznie, 2,5 miliona osób rezygnuje z zakupu stu puszek coca-coli po pół dolara za sztukę. Proste działanie matematyczne daje wynik 125 mln dolarów straty rocznie. Dużo? Mało? Eksperyment myślowy, może trochę karkołomny. Liczby jednak robią wrażenie. Tym bardziej, jeśli puszki coca-coli zamienimy na głosy wyborców.
Polecamy wystąpienie Marcina Stopy na naszym kanale: HOLISTIC TALK: Czym jest prawda dla mózgu? To dlatego fakty nas nie przekonują? (Marcin P. Stopa)
Wybory w USA to nie tylko ogromny medialny show, ale również polityczna rozgrywka wpływająca na losy świata. Stany Zjednoczone, jako światowe supermocarstwo (według niektórych definicji jedyne hipermocarstwo) mają wpływ na międzynarodowe bezpieczeństwo, ekonomię czy kulturę. Nie bez powodu mówi się więc, że prezydent USA to lider zachodniej cywilizacji.
Ostatnie wydarzenia związane z rywalizacją dwóch polityków: Donalda Trumpa i Joego Bidena pokazały, jak trudno jest odróżnić prawdę od fałszu.
Autentyczne poczynania sędziwego demokraty wywoływały często odruch przecierania oczu ze zdumienia, co zostawmy już jako pieśń przeszłości. Jej refren trudno jednak wybić z głowy, kiedy zdamy sobie sprawę, że nie wystarczy już przedstawić film wideo, aby ukazać fakty, czarno na białym. Nagranie nie jest już uważane za niepodważalny dowód.
Najbogatszy człowiek świata, Elon Musk, który ma na platformie X (której jest właścicielem…) 200 mln obserwujących, publikuje rzekomy klip wyborczy nowej kandydatki demokratów Kamali Harris. Z pozoru zachowuje się jak zwykły żartowniś. Czy jednak ktoś, kto twierdzi, że jego platforma to ostatni bastion nieskrępowanej debaty publicznej w sieci, może pozwalać sobie na takie występki? Wypowiedzi AI, której głos do złudzenia przypomina głos polityczki, całkowicie ją kompromitują. Niech uwierzy w to 0,5 proc. wyborców. Dodajmy, że sondaże pokazują, że oboje kandydatów balansuje na granicy błędu statystycznego. Konsekwencje mogą być poważniejsze niż straty producenta gazowanego napoju.
Polecamy: Algorytmy algorytmom. Po co tworzyć, skoro sztuczna inteligencja zrobi to szybciej i lepiej?
Mimo prostoty w użytkowaniu technologia, którą posługują się internetowe „trolle”, to skomplikowany system algorytmów. Do ich działania wystarczą jednak proste mechanizmy rządzące ludzką psychiką. I to właśnie dlatego zjawisko jest to tak groźne. Efektem owczego pędu czy też heurystyki w rozumowaniu w skali makro mogą być ogromne zniszczenia. Deep fake to jedno, jest on „namacalnym” efektem szkodliwych działań. Groźniejsza jest dezinformacja w internecie, której istotę nieco ciężej zrozumieć.
Dwa oczywiste fakty i jedno kłamstwo w newsie najczęściej powoduje, że całość uznajemy za prawdę. Efekty profilowania treści, na które zgadzamy się, świadomie lub nie, klikając przycisk „Accept” lub „Zgadzam się” niemal na każdej witrynie internetowej, to na przykład treści reklamowe skrojone na potrzebę konkretnego użytkownika. Sami również często wprowadzamy innych w błąd. Mimo że nie chcemy wyrządzać bliźnim krzywdy, to przecież nasze profile na Instagramie nie przedstawiają naszego realnego życia, a jedynie chwile, którymi chcemy się dzielić z innymi. Najkorzystniejsze ujęcia, zdjęcia z wakacji, kolorowe potrawy. Podgrzanej na szybko zupy instant raczej nie dokumentujemy. W ten sposób wszyscy wierzymy, że życia innych są wspaniałe i bajkowe, a najwięksi influencerzy powodują, że mnóstwo nastolatków i dorosłych wpada w kompleksy. Czasami są związane z wyglądem, czasami ludzie odczuwają poczucie winy i porażki, zadając sobie pytanie: „Co robię nie tak, dlaczego moje życie tak nie wygląda?”.
Teoretycznie, etyczne postępowanie powinno być obowiązkiem każdego człowieka. Szczególnie ważne jest wtedy, kiedy mamy realny wpływ na innych. Eksperymenty psychologiczne, które polegają na celowym wprowadzaniu w błąd, od dawna budzą kontrowersje. Podstawową zasadą jest tak zwane odkłamanie po zakończeniu badania. Czy pozorny żart również nie wymaga takiego działania? W jaki sposób możemy się uchronić przed kłamstwem? Czasami, być może, stajemy się ofiarą przez pośpiech lub nieuważność. Na przykład, gdy czytamy same nagłówki, które przecież muszą nam coś sprzedać. Tak jak materiał The Onion z nieprawdziwej konferencji prasową. A tak na marginesie: Theodore Barret nie istnieje.
Polecamy: Dezinformacja w sieci. Sami przyczyniamy się do jej wzrostu
Nauka
03 października 2024
Nauka
03 października 2024
Zmień tryb na ciemny