Nauka
Bezpieczna stymulacja mózgu. Rewolucja w neurologii
04 grudnia 2024
W mediach często słyszymy, że ktoś działa z pobudek ideologicznych i jest to naganne, a nawet groźne. Tymczasem od ideologii nie da się uciec, podobnie jak wydostać się z kultury popularnej
Polityczny umysł i jego ideologiczna tarcza
Subtelna siła Hollywood. Fabryka Snów w świecie polityki
Słowo „ideologia” pochodzi od greckiego terminu idéa oznaczającego „kształt, postać, przedstawienie, pojęcie, logos, słowo, naukę”. Źródłosłów ten jest na wskroś neutralny, podobnie jak początkowe XVIII-wieczne znaczenie terminu, czyli „nauka o ideach”. Jego twórca Antoine Louis Claude Destutt de Tracy chciał, by ideologia była dyscypliną badawczą, która docieka, w jaki sposób powstają wiedza oraz przekonania moralne. Według tych założeń ideologia miała walczyć z uprzedzeniami i promować racjonalizm. W okresie rządów francuskiego dyrektoriatu (1789–1799) stała się nawet oficjalną doktryną ówczesnego systemu edukacji.
Uprzedzeń nie udało się jednak uniknąć w przypadku Napoleona Bonaparte, który początkowo wspierał nową dziedzinę, by następnie otwarcie obwinić jej propagatorów o wojenne porażki Francji, wskazując na zbytnie oderwanie od rzeczywistości. W ten oto sposób wysiłki Destutta de Tracy’ego, by ideologia pozostała terminem naukowym, neutralnym, poszły na marne. XX wiek przyniósł dalsze jego skażenie tragicznymi efektami realizowania zestawów poglądów, które były przesiąknięte zbrodniczością. Ideologia stała się równoznaczna z działaniami totalitarnych rządów – nazistowskiego i komunistycznego.
Dzisiaj słowniki dystansują się wobec takiego stawiania sprawy. Ten oksfordzki definiuje ideologię jako „system idei i ideałów”, a także „zbiór przekonań charakterystycznych dla danej grupy społecznej lub jednostki”. Britannica ujmuje ją jako „system idei, który aspiruje zarówno do wyjaśniania świata, jak i jego zmiany”. Żadne z tych wyjaśnień nie zawiera przesłanek, które miałyby wskazywać, że ideologia sama w sobie jest negatywna. Ani słowa o manipulacji czy zakłamywaniu.
Potocznie, z dala od słownikowego wyważenia, które w dzisiejszych czasach uchodzi za nudne, ideologia wciąż przywodzi na myśl obrazy obozów koncentracyjnych czy stalinowskich łagrów. Zapomina się, że każda usystematyzowana siatka poglądów, według których postępujemy, może być nazwana właśnie ideologią. Świat zmienia się codziennie, zmieniamy go także my, zawsze w imię czegoś. Nasze żywiące się doświadczeniami umysły mają naturalną skłonność do ideologizowania – muszą wychwytywać powiązania między elementami rzeczywistości i systematyzować je, byśmy mogli sprawnie w niej funkcjonować.
Prawdziwym zagrożeniem nie są ideologie same w sobie, ale brak warunków dla rozwoju ich pluralizmu, możliwości wyboru spośród wielu recept i wartości kryjących się za nimi.
W takim razie jak się zabezpieczyć, żeby na takim wolnym rynku idei nie zwyciężyła ideologia, która może doprowadzić do tragicznej powtórki z historii?
Odpowiedź brzmi: z całych sił zwalczać populizm, którego triumf jest winny totalitarnych kataklizmów. Populizm jest nie ideologią, lecz mechanizmem, który ma doprowadzić do zdobycia władzy i jak najdłuższego się upajania nią. Aby go zwalczyć, należy wnikać pod polityczne frazesy i bacznie obserwować, komu wadzi wspomniana wcześniej wielość idei. Bo przeszkadza właśnie populistom, którzy uwielbiają kreślić jaskrawe podziały i stygmatyzować wszystko, co im się wymyka, często używając do tego terminu „ideologia” jako negatywnej etykiety.
Miejscem, w którym ideologie funkcjonują najswobodniej, jest wszechogarniający popkulturowy dyskurs. Nie możemy go zignorować i stwierdzić, że w nim nie uczestniczymy. Musielibyśmy jednak zamykać oczy, ilekroć mijamy oplakatowany przystanek. Zasłaniać uszy, kiedy wchodzimy do galerii handlowej. Pozatykać należałoby również nos oraz usta, bowiem zapachy i smaki też do tego popkulturowego dyskursu przynależą – wystarczy wspomnieć o kojarzonych z fikcyjnym agentem Jamesem Bondem drinku Vesper martini („wstrząśnięte, niemieszane”) czy używanych przez niego perfumach Eucris marki Geo F. Trumper.
Popkultura jako pojęcie przeszła odwrotną drogę aniżeli ideologia. Od domeny taniej, psującej gust rozrywki dla podatnych na manipulacje mas do rehabilitacji w postaci coraz częstszego podkreślania demokratyzmu, otwartości, różnorodności i sprawczości użytkownika (a nie biernego odbiorcy), który, jak udowodnił brytyjski badacz kultury Stuart Hall, może dekodować treści w różnoraki sposób.
Granice popkultury są niejednoznaczne. Jej twórcy czerpią z różnych rejestrów, jej teksty są wielowymiarowe – zarówno osoby o mniejszym, jak i większym kapitale kulturowym znajdą w nich coś dla siebie. Tu nie ma wykluczonych. Figurą dobrze ilustrującą tę płynność granic jest amerykański reżyser Quentin Tarantino, którego kino czerpie z filmów określanych mianem „klasy B”, przetwarzając je w produkcje atrakcyjne pod względem rozrywkowym i formalnym, zyskujące uznanie nie tylko publiczności, lecz także krytyków.
Popkultura jest polem, na którym toczy się walka o hegemonię. Produkty różnych kultur walczą o sukces, np. finansowy. Najdobitniejszym przykładem jest generujące olbrzymie przychody Hollywood. Ale nie chodzi tylko o pieniądze. Istotną kwestią jest propagowanie stylu życia, który ma się jawić jako wyjątkowy. Wystarczy spojrzeć na to, jak amerykański rząd wspiera Fabrykę Snów. Takie działania wpisują się w ideę soft power, która jest ścieżką wywierania międzynarodowego wpływu poprzez środki symboliczne (takie jak film), a nie instrumenty twardej, instytucjonalnej polityki.
Wpływ, o którym mowa, jest próbą przekonania uczestników innych kultur do określonej wizji rzeczywistości i stojących za nią wartości, czyli ideologii. Hollywood też jest tutaj istotne, dlatego że ideologia funkcjonuje jako obiektyw na wzór tego w kamerze, określając sposób patrzenia na świat. Stąd też niesłabnąca, choć czasami trudna, przyjaźń narodowych kinematografii z władzą polityczną, która przecież jest jednym z emitentów ideologii. Podobnie jak my z naszymi gustami.