Humanizm
Najpierw intuicja, potem kultura
20 grudnia 2024
Żyjemy w czasie, w którym skrajne partie polityczne albo sekty, ze swoim prymitywnym obrazem rzeczywistości, będą porządkowały świat. Ten staje się dla nas coraz bardziej niezrozumiały, potrzebujemy więc gotowych odpowiedzi – mówi Dariusz Pietrek, psychoterapeuta, specjalista ds. sekt.
Katarzyna Sankowska-Nazarewicz: W czerwcu, na terenie kenijskiej wioski Shakahola, znaleziono ciała ponad 400 osób, członków Międzynarodowego Kościoła Dobrej Nowiny. Ci ludzie zagłodzili się na śmierć. Uwierzyli liderowi sekty, który wmówił im, że ekstremalny post doprowadzi ich do spotkania z Jezusem. Zaskoczyła Pana ta informacja?
Dariusz Pietrek*: Nie. Założę się też, że za dwa czy trzy lata podobna historia zbulwersuje świat.
Ta sytuacja skojarzyła mi się z pamiętnym samobójstwem wspomaganym członków Świątyni Ludu. Ale od tego czasu minęło już 45 lat. W międzyczasie wydarzyło się kilka podobnych, dramatycznych historii. Niczego nas to nie nauczyło?
Sekta Jima Jonesa rzeczywiście była pierwszą, która tak mocno poruszyła świat. To było zadziwiające, że prawie tysiąc osób popełniło samobójstwo, co prawda – jak zwróciła Pani uwagę – wspomagane, bo dostawali truciznę i nie mogli odmówić jej przyjęcia. Ale generalnie to były osoby omamione teoriami Jonesa i ślepo mu ufające. Pod wpływem tej historii psychologowie i socjologowie jeszcze mocniej zainteresowali się tym, jak dalece można wpłynąć na człowieka i pozbawić go instynktu samozachowawczego.
Ale rzeczywiście, takich grup było więcej. To choćby Zakon Świątyni Słońca, działający w Szwajcarii, Francji i Kanadzie, czy Najwyższa Prawda Shoko Asahary – sekta, która przeprowadziła zamach na tokijskie metro. To były typowe sekty milenarystyczne, wierzono w koniec świata, powtórne przyjście Chrystusa i w wielką wojnę, którą przetrwają tylko wybrani. Dlatego próbowano wymyślić sposób na zjednanie z Bogiem. Ale samobójstwa czy mordy rytualne towarzyszą nam właściwie od samego początku. Co robili choćby Majowie czy Aztekowie, żeby przebłagać bogów? Według mnie, a może raczej według historii, wcale nie jesteśmy oryginalni w wymyślaniu różnych doktryn, zmienia się jedynie obiekt kultu.
A swoją drogą – te wszystkie sekty milenarystyczne nauczyły mnie, że koniec świata jest już świętem przechodnim. Już tyle razy słyszałem o wielkiej komecie, superwulkanie Yellowstone czy gniewie Pachamamy, inkaskiej bogini ziemi, która traci do nas cierpliwość i nas sprawiedliwie osądzi, że przestałem się tym przejmować.
Jeden z ekspertów zajmujących się sektami powiedział, że dzisiejsze sekty nie przypominają już grup, które izolują się od świata zewnętrznego i ślepo wierzą fanatycznym prorokom. Dziś metody ich działania są subtelniejsze, trudniejsze do wychwycenia.
Powiedziałbym inaczej – takie grupy nadal funkcjonują, ale może w innej skali niż kiedyś. Bo sektą jest też organizacja czy fundacja organizująca spotkania, na których ludzie praktykują medytację, do tego mają oczywiście zdrową dietę, przekraczają swoje lęki i na przykład wieczorem chodzą po rozżarzonych węglach. Wcale nie byłem zaskoczony, kiedy pewnego dnia przyszła do mojego gabinetu kobieta i powiedziała: „Wie pan, mąż zostawił nas, dom, firmę. Wyjechał gdzieś i żyje w komunie”. Co prawda taka grupa może liczyć dwadzieścia osób, a więc nie jest tak liczna, jak sekta Jima Jonesa, który zgromadził tysiąc wyznawców. Ale mechanizmy są podobne – też mieszkają we wspólnym domu i są poddani kontroli, mają po dwa, trzy spotkania w ciągu dnia, podczas których odbywa się klasyczne pranie mózgu. Po pewnym czasie z takimi ludźmi można już zrobić wszystko.
Zresztą, jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że sekta jest związana z religią i odwołuje się do transcendencji, Boga, raju, apokalipsy czy piekła. Ale tak wcale nie musi być. Są też sekty terapeutyczne, w których ludzie ślepo ufają uzdrowicielom czy szamanom. Mechanizmy typowe dla sekt są też obecne w niektórych firmach – jednym z najbardziej znanych przykładów jest Amway. W latach 90. ubiegłego wieku trafili w Polsce na podatny grunt – biedę i duże bezrobocie. Obiecywali ludziom sukces życiowy, kusząc niebotycznymi korzyściami finansowymi za prostą pracę.
Zobacz też: Heurystyki, czyli dlaczego mózg lubi myśleć na skróty
Każdego da się zmanipulować?
Metody oddziaływania sekt bywają tak wyrafinowane, że na większość z nas można by znaleźć sposób. Bo wszyscy czegoś szukamy. Wszyscy mamy deficyty. Dla jednych będą to braki natury naukowej czy etyczno-moralnej. Jeszcze inni będą mieli problemy z lękami albo będą poszukiwać rozwoju duchowego.
Dodatkowo, przy obecnym kryzysie Kościoła katolickiego, rodzą się dodatkowe zagrożenia. Kościół był ważny dla wielu ludzi, bo tworzył dla nich wspólnotę. Wielu wiernych dziś z kościoła odchodzi, ale potrzeba przynależności do wspólnoty, w nich zostaje. Będą więc bardzo łatwym łupem dla różnego rodzaju grup, jak choćby świadkowie Jehowy.
… którzy zaczną wypełnianie tego braku poprzez tzw. „bombardowanie miłością”?
Tak, to będą taktyka małych kroków i mechanizmy, które można spotkać w większości sekt. Na początku zaczną od populistycznych argumentów. Zostawią też swoje czasopismo – „Strażnicę” – na zasadzie „poczytaj, jeśli będziesz miał ochotę”. Kiedy świadek Jehowy zostanie już zaproszony do domu, a robi tak wiele osób, bo ludzie interesują się duchowością, to po pewnym czasie zaprosi na spotkanie w zborze, w Sali Królestwa. I tam można usłyszeć: „Dobrze, że jesteś! Słyszeliśmy dużo o tobie. Zobacz, jak żyjemy, tworzymy prawdziwą wspólnotę”. Jednym z kolejnych etapów jest przystąpienie do tak zwanego chrztu, a równolegle zaczyna się wtłaczanie całej ideologii: że niedługo nadejdzie Armagedon, a świat to jest Babilon Wielki i jeśli nie zerwiesz z nim kontaktów, to nie będziesz zbawiony. Człowiek zaczyna funkcjonować w tym biało-czarnym dualizmie, opozycji my-oni, zaczyna wierzyć i powtarzać słowa „Jak nie jesteś ze mną, jesteś przeciwko mnie”.
W psychologii postaci nazywa się to „przełączaniem figury”.
Tak, to termin określający rozbicie dotychczasowego sposobu myślenia. Ludzie przechodzą mocną rewolucję wewnętrzną, rozmontowuje się ich tożsamość i zaczynają identyfikować się z zupełnie nowym światopoglądem. Stają się też bardzo radykalni, bo jak wiadomo „tylko u nas jest prawdziwe życie”.
O tym pisał Erich Fromm w „Ucieczce od wolności”. Wielu z nas ucieka w czarno-biały świat półprawd, bo czujemy się w nim bezpiecznie. Podporządkowujemy się narzuconym regułom, dzięki czemu jesteśmy zwolnieni z decydowania o sobie.
Bo to stabilizuje nasze życie. Dlatego też szukamy autorytetów, które będą mówić, co jest dobre, a co złe. Zresztą wielu z nas całe życie przechodzi spod skrzydeł jednego autorytetu do drugiego, bo boi się samodzielnego myślenia. W ten sposób nie da się wykształcić krytycznego spojrzenia, umiejętności zadawania pytań i żądania konkretnych odpowiedzi. W zamian w sektach ludzie często słyszą: „Zrozumiesz to na dalszym etapie rozwoju”. Trudno w to uwierzyć, ale większości to wystarcza.
Boję się jednak, że będzie coraz gorzej. Czy wie Pani, że dzwonienie jest najrzadziej używaną funkcją w telefonach nastolatków, a 70 proc. z nich boi się rozmowy telefonicznej z nieznaną osobą? Co to mówi o naszych umiejętnościach społecznych?
Albo inny przykład: kiedy na zajęciach z 60-osobową grupą studentów zadaję pytanie: „kto z was czyta książki?”, zgłasza się pięć, siedem osób. Zwracam się wtedy do pozostałych i mówię: świetnie, jesteście doskonałym materiałem do manipulacji. Tu już nie chodzi nawet o rozumienie świata, ale choćby o zasób słownictwa i znajomość konkretnych pojęć. A przecież sekty uwodzą nas enigmatycznym językiem. Mam więc wrażenie, że żyjemy w czasie, w którym skrajne partie polityczne albo sekty, ze swoim prymitywnym obrazem rzeczywistości, będą porządkowały świat. Ten staje się dla nas coraz bardziej niezrozumiały, potrzebujemy więc gotowych odpowiedzi.
Nie wierzę jednak, że brakuje osób, które chcą o tę wolność zawalczyć i decydują się na odejście z sekty.
Kilka lat temu do Śląskiego Centrum Informacji o Sektach kilkukrotnie przychodziła dziewczyna. Chciała odejść od sekty, ale czuła też, że zdradza organizację i to poczucie winy było w niej tak wielkie, że odważyła się zapukać dopiero za piątym czy szóstym razem. Zaczęła odbudowywać swoje życie od powrotu do dawnych relacji.
Ale wielu się to nie udaje. Bo nie mają sojuszników w powrocie do dawnego życia, a często nie mają w ogóle do czego wracać. Na przykład świadkowie Jehowy mają zakaz kontaktu z ludźmi, którzy wystąpili z organizacji. Nieważne, że to może być twoja matka. Nie możesz podać jej ręki, a kiedy ją zobaczysz – masz przejść na drugą stronę ulicy. Znam sekty, które wyciągały ludzi z rodzin, dawały im pracę, mieszkanie, grono przyjaciół, a po jakimś czasie znajdowała się nowa żona lub mąż. Człowiek oplątany taką siecią może nawet widzieć, że ta wspólnota, która jawiła się rajem na ziemi, to – mówiąc kolokwialnie – syf, ale uruchamiają się w nim klisze myślowe: jak mam wrócić do dawnej rodziny, skoro ich zostawiłem, a dom przepisałem sekcie?
Jest jeszcze drugi poziom wychodzenia z sekty, może nawet trudniejszy, bo polega na tym, że taki człowiek musi odbudować swoją tożsamość. Te mechanizmy, które miesiącami rozmrażały jego światopogląd, nasączały go absurdalnymi wierzeniami, bardzo długo będą jeszcze w nim działać. Jeśli więc nie znajdzie ludzi, którzy pomogą mu stanąć na nogi, jest duża szansa, że wpadnie w ramiona kolejnych, którzy omamią go wizją „nowego, wspaniałego świata”.
*Dariusz Pietrek – psychoterapeuta, pedagog, członek Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Specjalista terapii osób będących w sektach. Problematyką sekt i NRR zajmuje się od 1992 roku. Założyciel Śląskiego Centrum Informacji o Sektach w Katowicach.
Może cię również zainteresować: Sztuka to nie lukier na cieście, a nieustanny trening mózgu. O superbodźcach i neuronach piękna