Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Chłopiec, który na dworcu na Goa prosi mnie o wodę, jest jednym z setek milionów Hindusów cierpiących na jej niedobór
40-tysięczna Mapusa na Goa to jedno z wielu indyjskich miast, które chcesz jak najszybciej opuścić i o nim zapomnieć. Głośne, chaotyczne, brudne. Jest już blisko południa. Słońce zaczyna bezlitośnie prażyć. Na klepisku, które służy za dworzec dla autobusów dalekobieżnych, przy rozwalonym samochodzie kręcą się dzieci ulicy. To plac zabaw, jedyny jaki mają.
Przyglądam się im z zaciekawieniem. W pewnym momencie jedno dziecko do mnie podchodzi i pokazuje palcem na butelkę wody, którą trzymam w rękach. Udaję z początku, że go nie widzę. To reakcja obronna. Nędza w Indiach jest tak wszechobecna, że staram się jej nie zauważać i traktować jak naturalny element krajobrazu. Malec znika, ale po chwili wraca z małą pustą butelką. Przelewam, a mały hindus wypija ją duszkiem…
Z odrętwienia wyrywa mnie klakson autobusu, który zawiezie mnie zaraz na południe Indii – do Mysore w stanie Karnataka. Podróż ma trwać kilkanaście godzin. Ale od problemu braku wody w Indiach nie sposób tu uciec.
Milionowe Mysore nie przypomina innych hinduskich miejscowości. Jest tu czysto i schludnie, a ulice wydają się sensownie rozplanowane. Lokalni kierowcy respektują w miarę przepisy drogowe i czasem (ale rzadko) przepuszczą pieszego. Na chodnikach i poboczach nie leżą też góry plastikowych śmieci – powszechny i przygnębiający element indyjskiego krajobrazu. Nawet święte krowy znalazły sobie przy ulicy zaciszne miejsce wśród miejskiego zgiełku.
Ulice miasta są gęsto zadrzewione, ale liczne lokalne murale przypominają smutną prawdę – Indie wysychają i musimy wszyscy działać albo czeka nas katastrofa.
W Indiach żyje ponad 1,3 mld ludzi. Na brak dostępu do wody cierpi blisko połowa z nich. A sytuacja będzie się tylko pogarszać. Naukowcy są zgodni: wody w Indiach jest coraz mniej, a jej rezerwy zmniejszają się w zatrważającym tempie. Jeszcze pół wieku temu na mieszkańca przypadało 5 tys. metrów sześciennych rocznie. Dostępność wody systematycznie jednak spadała – wraz z rozwojem ekonomicznym i wzrostem populacji. Na początku tysiąclecia było to już tylko 1820 metrów sześciennych na osobę. 10 lat później, w 2011 r. – 1545. Prognozy nie są dobre. W 2025 r. zasoby z Indiach skurczą się do 1341 metrów sześciennych. To grubo poniżej granicy stresu wodnego – czyli niedoboru wody w glebie.
Przyczyny powiększania się deficytu wody są podobne jak w innych krajach. Wpływa na to m.in. globalne ocielenie, wzrost populacji oraz rozwój rolnictwa i przemysłu. W Indiach świetnie rozwijają się m.in. technologie komputerowe i motoryzacja, kwitnie przemysł petrochemiczny oraz farmaceutyka. Za technologiczną rewolucję kraj płaci jednak olbrzymi rachunek. Ceną są m.in. toksyczne odpady w Bangalurze (reportaż Piotra Chałubińskiego z tego miasta przeczytasz w magazynie Holistic), smog w Delhi oraz góry śmieci w Bombaju i Kalkucie. Indie padły ofiarą własnego sukcesu.
W wielkich metropoliach dochodzi do przerw w dostawach wody. W niektórych dzielnicach woda płynie z kranów tylko kilkadziesiąt minut na dobę. „W dzielnicy, w której mieszkam, prysznic możemy brać dwa razy dziennie, zwykle o wschodzie i zachodzie słońca” – mówi Anisza, która pochodzi z Mumbaju. „Woda w Indiach to prawdziwy rarytas – coraz droższy i coraz rzadszy” – dodaje.
Mumbaj, który przed II wojną światową było wielkości Warszawy teraz, wraz z przedmieściami, liczy 23 mln ludzi. Za żywiołowym rozwojem nie nadążyła infrastruktura, a po wodę gruntową trzeba sięgać coraz głębiej i głębiej.
Z raportu Narodowego Instytutu Transformacji Indii (NITI) wynika, że 21 największych indyjskich metropolii wyczerpie swoje zapasy podziemnych wód już do 2020 r., co dotknie ok. 100 mln osób.
Na kryzysie zarabiają prywatne firmy. Niektórzy gorzej sytuowani mieszkańcy na wodę dla swoich rodzin wydają często pół pensji.
Wody, zwłaszcza czystej, brakuje również na wsi. Rolnicy coraz mniej mogą liczyć też na monsun, który w ostatnich latach potrafi zaskakiwać; opady są opóźnione lub niewystarczające.
Niedawno rząd Indii zagroził wstrzymaniem dopływu wody z rzeki Indus do wrogiego Pakistanu. Była to odpowiedź na lutowy zamach w Kaszmirze, w którym zginęło 44 członków indyjskich sił paramilitarnych. Atak doprowadził dwie potęgi nuklearne na krawędź wojny.
„Nasz rząd podjął decyzję, aby zatrzymać część wód, która zwykle płynęła do Pakistanu. Wodę z rzek skierujemy do prowincji Dżammu, Kaszmiru oraz Pendżabu” – napisał na Twitterze minister infrastruktury Nitin Gadkari.
Tym sposobem woda może niedługo przelać czarę goryczy w długoletnim sporze między tymi dwoma państwami. Zapewnienie dopływu wody do Pakistanu reguluje traktat z 1960 r. (ang. Indus Water Treaty). Precyzyjnie określa, ile wody mogą czerpać Indie z rzeki Indus i jej głównych dopływów. Porozumienie jest jednak stare i nie uwzględnia dynamicznych zmian politycznych, klimatycznych oraz demograficznych na świecie. Liczba ludności na świecie wzrosła z 3 mld w 1960 r. do ponad 7,5 mld w 2018 r. Według prognoz, do 2050 r. wzrośnie do 9 mld, w czym wielki udział mają także Indie i Pakistan.
„Jeśli wojny tego wieku toczyły się o ropę, to wojny następnego stulecia będą toczyły się o wodę” – jeszcze w 1995 r. wieszczył Ismail Serageldin, egipski naukowiec, polityk i były wiceprezes Banku Światowego. Niestety może to być prorocza przepowiednia.