Prawda i Dobro
Ogień, rakija i tajemniczy wędrowiec. Wieczór Badnjaka na Bałkanach
20 grudnia 2024
Czy tegoroczne Oscary otworzą wrota do nowej ery kina? To pytanie pojawiło się z uwagi na triumf południowokoreańskiego filmu "Parasite". Nawet jeśli nie dojdzie do rewolucji, można mieć ostrożną nadzieję, że widzowie coraz częściej będą mieć okazję do poznawania innych filmowych światów
Za nami 92. edycja ceremonii wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, rzekomo ochrzczonych przez pracownicę biblioteki przy Akademii. Najprawdopodobniej była to Margaret Herrick (niektóre źródła podają także Betty Davis), która ujrzawszy statuetkę po raz pierwszy, miała powiedzieć: „O, jest podobny do mojego wujka Oscara”. Później swoją cegiełkę dołożył hollywoodzki felietonista Sidney Skolsky, promując ten przydomek w swoich tekstach.
W tym sezonie nagrody wręczono w 24 kategoriach, chociaż jakiś czas temu zapowiadano utworzenie nowej – film popularny. W tej najważniejszej, czyli najlepszy film, zwyciężył południowokoreański Parasite jako pierwszy w historii obraz nieanglojęzyczny. Jego twórca Bong Joon-ho zdobył również statuetki za najlepszą reżyserię oraz najlepszy scenariusz oryginalny. Parasite ponadto został nagrodzony w kategorii najlepszy film międzynarodowy, w której nominowane było polskie Boże Ciało w reżyserii Jana Komasy.
Werdykty Akademii raczej nie zaskoczyły. Podczas ceremonii dowiedzieliśmy się jeszcze, że faworyzowany w wyścigu o najważniejsze wyróżnienie 1917 Sama Mendesa dostał trzy statuetki, ale w mniej istotnych kategoriach (zdjęcia, dźwięk, efekty specjalne), najlepszym aktorem pierwszoplanowym został Joaquin Phoenix za rolę Jokera w Jokerze, a najlepszą aktorką pierwszoplanową Renée Zellweger za kreację Judy Garland w biograficznym filmie Judy. W końcu, po latach pomijania, aktorskiego Oscara dostał Brad Pitt za drugoplanowy występ w Pewnego razu w Hollywood, a najlepszą aktorką drugoplanową ogłoszono Laurę Dern (Historia małżeńska).
Ważnym aspektem fenomenu Oscarów jest odmieniająca się przez przypadki podczas wieczorów ich wręczania ceremonialność. Ilustrują ją chociażby waga przywiązywana do ubioru czy skrzętnie odnotowana i omówiona przez media zmiana formuły wygłaszanej podczas ogłaszania zwycięzcy (nastąpiła w 1989 r.) ze „Zwycięzcą zostaje…” na „Oscar wędruje do…”. Można też wygrzebać kilka bardziej złożonych cech, które często wchodzą ze sobą na kurs kolizyjny.
Nagroda Akademii przyznawana jest od 1929 r., a jej początki były związane z próbą poprawy wizerunku Hollywood. W latach 20. XX w. Fabryka Snów coraz częściej była postrzegana, jak wspomina Katarzyna Czajka-Kominiarczuk w swojej książce pt. Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej, jako symbol niemoralności i zepsucia. Celem powołania samej Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej dwa lata wcześniej było przede wszystkim pośredniczenie w negocjacjach między rosnącymi w siłę związkami zawodowymi filmowców a wielkimi studiami producenckimi (i chronienie w ten sposób interesów tych drugich). Inicjator Akademii Louis B. Mayer był szefem jednej z takich wytwórni – Metro-Goldwyn-Mayer.
Pierwsza gala rozdania nagród odbyła się w hotelu Hollywood Roosevelt i trwała zaledwie 15 minut, w trakcie których większość mediów opuściła salę. Później było już tylko lepiej, huczniej, ze zdecydowanie większym rozmachem. Rozmachem, który ma przyciągać wystarczającą liczbę ludzi przed telewizory, by Akademia mogła pozyskać z praw do transmisji telewizyjnych wystarczające środki na codzienną działalność, czyli m.in. na badanie i pielęgnowanie dziedzictwa amerykańskiej kinematografii (np. archiwizacja podatnych na niszczenie taśm z filmami).
Akademicy często są krytykowani za nadmierne oderwanie od realiów zwykłych widzów. Trzeba tutaj podkreślić, że Oscary od zawsze były przede wszystkim plebiscytem branżowym. Gremium liczące prawie 9 tys. członków, do którego można się dostać poprzez zaproszenie albo bycie oscarowym nominowanym, z racji struktury demograficznej nazywane bywa również klubem starszych, białych, heteroseksualnych mężczyzn. Dziennik „Los Angeles Times” w 2012 r. podawał, że 94 proc. członków Akademii to osoby o białym kolorze skóry, 77 proc. jej składu stanowili mężczyźni, a średnia ich wieku wynosiła 63 lata.
Głośna inicjatywa z 2016 r. pod hashtagowym hasłem „#OscarsSoWhite” sprawiła, że akademicy zapowiedzieli w swoich szeregach zmiany, jeśli chodzi o reprezentację. Jesteśmy w trakcie tego procesu – obecnie 84 proc. członków Akademii to osoby o białym kolorze skóry, a 68 proc. stanowią mężczyźni. Pytaniem jest jednak, jak te zmiany w kapitule rzeczywiście wpłyną na reprezentację grup dotychczas marginalizowanych w oscarowych nominacjach i jakie efekty wywołają w codziennym funkcjonowaniu przemysłu filmowego za oceanem.
Akcje sprzeciwu typu #Metoo (przemoc seksualna w branży filmowej) czy wspomniane #OscarSoWhite skupiają aktualne negatywne emocje wokół Akademii i przyznawanej przez nią nagrody. Ale trzeba wiedzieć, że kontrowersje tak naprawdę towarzyszą im od zawsze, w pewien sposób są nieodzownym elementem ich ceremonialności.
W całej historii Oscarów trzy osoby odmówiły ich przyjęcia. Pierwszą z nich był scenarzysta Dudley Nichols, który zbojkotował ceremonię i nie przyjął nagrody za najlepszy scenariusz w 1936 r. (zrobił to dwa lata później) z powodu konfliktu Gildii Scenarzystów z Akademią. Po nim zaszczytów w 1971 r., za pierwszoplanową rolę w antywojennym Pattonie, odmówił aktor George C. Scott, stwierdzając, że nie jest zwolennikiem idei porównywania kreacji aktorskich. Najgłośniejszym aktem tego typu był krok Marlona Brando. W 1973 r. wysłał on na ceremonię Sacheen Littlefeather, aktywistę i aktorkę o indiańskim pochodzeniu, która w jego imieniu odrzuciła nagrodę, jako powód podając sprzeciw aktora wobec tego, w jaki sposób Hollywood ukazuje rdzenne ludy Ameryki.
Inną odsłoną kontrowersyjnej natury Nagród Akademii Filmowej są nasycone polityką przemowy podczas ceremonii ich rozdania. Najgłośniejszym echem odbiły się słowa, które 23 marca 2003 r. padły z ust reżysera Michaela Moore’a. „Żyjemy w czasach, w których mamy człowieka wysyłającego nas na wojnę z fikcyjnych powodów. Wstydź się, panie Bush, wstydź się” – mówił Moore, nawiązując do amerykańskiej interwencji w Iraku, która rozpoczęła się trzy dni wcześniej. Filmowiec spotkał się z buczeniem publiczności, która w ten sposób okazała poparcie dla działań prezydenta.
Kolejną kategorię stanowią „wpadki”. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się John Travolta, który skompromitował się podczas gali w 2014 r., kiedy zapowiadając gwiazdę Broadwayu Idinę Menzel, przekręcił jej imię i nazwisko na „Adele Dazeem”, wprawiając widownię w konfuzję.
Jeszcze całkiem świeża jest „aferka” sprzed trzech lat, gdy pomylono laureata nagrody za najlepszy film. Warren Beatty ze sceny ogłosił, że zwycięzcą został La La Land. Ale gdy członkowie ekipy zaczęli przemawiać, okazało się, że wygrał jednak Moonlight.
Kontrowersje nie omijały także prowadzących, z których obecności transmitująca ceremonię telewizja ABC – w porozumieniu z Akademią – zrezygnowała już rok temu. Galę miał prowadzić wtedy komik Kevin Hart, który zrezygnował po aferze wokół jego homofobicznych tweetów, a na jego miejsce nie wyznaczono „zastępcy”.
Również werdykty Akademii Filmowej na przestrzeni lat również wzbudzały kontrowersje wśród krytyków i widzów. Jednym z najgłośniejszych takich przypadków był brak w 1998 r. najważniejszej nagrody dla filmu wojennego Szeregowiec Ryan, zamiast którego uhonorowana została lekka komedia Zakochany Szekspir. Za sukcesem tego filmu stały działania owianego złą sławą szefa wytwórni Miramax Harveya Weinsteina, który agresywną oscarową kampanię promocyjną (z czarnym PR-em włącznie) próbował uczynić nowym hollywoodzkim standardem.
Z kolei w 2006 r. statuetkę dla najlepszego filmu zupełnie nieoczekiwanie zgarnęło Miasto gniewu, a nie wychwalane Tajemnice Brokeback Mountain. Co ciekawe, nawet reżyser niespodziewanego zwycięzcy, Paul Haggis, stwierdził, że jego film nie zasłużył na to wyróżnienie.
Oscary budzą ogromne emocje dlatego, że stały się figurą kulturową, która zaczęła się pojawiać w wielu innych kontekstach. Jeśli myślimy o nagrodzie jako abstrakcji i chcemy znaleźć jakąś jej materializację, to pierwsze, co najczęściej przychodzi na myśl, to właśnie statuetka rycerza z dwuręcznym mieczem.
Filmy, które otrzymują nominacje, a później zdobywają Nagrody Akademii Filmowej teoretycznie mogą być znane szerokiej publiczności, bo ma ona czas, by się z nimi zapoznać, w przeciwieństwie do plebiscytów festiwalowych, z których produkcje dopiero trafiają do kin, i to często ze sporym opóźnieniem. W takich dogodnych okolicznościach oscarowy widz dysponuje sposobnością do symbolicznego „pokłócenia się” z członkami akademii o jej werdykty, co z kolei może przełożyć się na wzrost zainteresowania nagrodą i ceremonią jej wręczenia.
Czasami Akademia puszcza oko do masowego widza. Dowodem na to są np. nagrody dla komercyjnych, rozrywkowych hitów, które przyciągnęły miliony widzów do kin – Władcy Pierścieni: Powrót Króla (11 statuetek
w 2003 r.) oraz Avatara (trzy statuetki w 2010 r.).
Polscy widzowie ceremonii najbardziej emocjonowali się tym, czy nagrodę za najlepszy film zagraniczny dostanie Boże Ciało Jana Komasy. Do tej pory w historii Oscarów we wspomnianej kategorii zdobyliśmy 12 nominacji, z których jedna, czyli Ida, pięć lat temu, zamieniła się w statuetkę.
Czy nagroda Akademii Filmowej trwa już wyłącznie siłą tradycji? – to pytanie pojawia się wyjątkowo często w środowisku znawców i komentatorów świata filmu. W tym kontekście chodzi głównie o wyzwanie, jakim dla Akademii jest ekspansja serwisów streamingowych. W tym roku jej członkom udało się odeprzeć ofensywę Netflixa – skończyło się tylko na dwóch statuetkach dla filmów wyprodukowanych przez tę platformę.
Tymczasem tygodnik „Time” w podsumowaniu oscarowej gali na swojej stronie internetowej pyta, czy obsypany najważniejszymi statuetkami Parasite właśnie otworzył wrota do nowej ery amerykańskiego kina. Kina, w którym widz pokonuje barierę napisów i wchodzi do innych, często niesamowitych światów – by nawiązać do słów samego Bong Joon-ho.