Humanizm
Umiejętności boomersów nadal zaskakują. Pokolenie Z ich nie ma
21 listopada 2024
Przywykliśmy do myśli, że rozwój – przynajmniej w minionych stuleciach – idzie w parze z demokracją, republikanizmem, prawami człowieka. Tymczasem obecnie najszybciej rozwijają się kraje, które ledwo co wydobyły się z archaicznych, koczowniczych struktur społecznych. Jednym susem przeskoczyły z wczesnego średniowiecza do XXI wieku. Przykładem mogą być Zjednoczone Emiraty Arabskie z prawdopodobnie najbardziej kosmopolityczną metropolią świata – Dubajem.
Jeszcze pół wieku temu w miejscu, gdzie dziś wznoszą się imponujące wysokościowce z metalu i szkła stały drewniane chatki kryte liśćmi bananowców, a wokół nich odpoczywały wielbłądy. Na jałowej pustyni wyrosła dwumilionowa stolica kraju – Abu Zabi. Z niewielkiej rybackiej wioski nad zatoczką powstał nowoczesny Dubaj. Gospodarka Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA) urosła z 14,7 mld dolarów w 1975 r. do 508 mld dolarów w 2022 r.
Pierwszym impulsem do skokowego rozwoju było odkrycie na początku lat 60. XX w. bogatych złóż ropy naftowej. Jednak to dzięki przemyślanej polityce rządzących arabskich szejków udało się pomnożyć ten majątek. Obecnie wydobycie tego surowca zapewnia zaledwie kilkanaście procent dochodu, reszta pochodzi z handlu, turystyki i transakcji finansowych.
O ile w nazwie kraju pojawia się przymiotnik „arabskie” i ustawodawstwo kraju opiera się na islamskim prawie szariatu, to – paradoksalnie – Arabowie stanowią tam zdecydowaną mniejszość. Jest ich ledwie 12 procent i odsetek ten systematycznie maleje. Większość mieszkańców ZEA stanowią przybysze z Indii, Pakistanu, Filipin, Bangladeszu, Nepalu, Europy, Afryki itd. Mozaika narodów, kultur, tradycji, wierzeń itd. Dynamiczny, pulsujący, emanujący wewnętrzną energią kraj – pełen sprzeczności, ale też zgodnie współpracujący. Światowy symbol nowoczesności.
Aby lepiej zrozumieć, jak doszło do tej rozwojowej eksplozji, należy cofnąć się o wiele wieków wstecz. Na początku naszej ery Półwysep Arabski zamieszkiwali beduińscy pasterze. Nie wytworzyli żadnych struktur państwowych, struktura społeczna była rodowa, opierała się na więzach krwi. I w zasadzie można byłoby powiedzieć, że w tej kwestii niewiele się zmieniło do początków XX wieku. Z jednym, istotnym wyjątkiem: politeistyczne bóstwa czczone do VII wieku zastąpiła wiara w Allaha.
Islam odegrał rolę integrującą, rozpowszechniając arabską kulturę, pismo i język na obszar, obejmujący większość Bliskiego Wschodu, północną Afrykę aż po Portugalię i Hiszpanię. Jednocześnie Arabowie przejmowali obce wpływy, m.in. chrześcijańskie – bizantyjskie, perskie i indyjskie. Uwidoczniło się to głównie tam, gdzie mieszkańcy przechodzili na rolniczo-miejski tryb życia, a nie docierało na daleką prowincję, gdzie dominowali koczownicy.
Ówczesna arabska architektura pełna była bizantyjskiego przepychu, literatura i nauka rozwijała się, czerpiąc na równi z Koranu i źródeł greckich. Do dziś widać pamiątki po tamtym okresie – np. gdy przypatrzymy się meczetowi Kubbet as-Sachra w Jerozolimie czy wielkiemu meczetowi w Damaszku, zauważamy, że są kontynuacją rzymskiej idei budownictwa sakralnego. Zachowały „pogański”, tradycyjny układ wnętrz, do ich zdobienia użyto mozaiki, a w konstrukcji zewnętrznej jedynie zamieniono bizantyjskie dzwonnice na minarety.
Na przełomie X i XI wieku najsłynniejszy uczony islamu – Awicenna dostosował naukę Arystotelesa do potrzeb swojej religii. Doszło do rozkwitu myśli synkretycznej, panował duch otwartości i tolerancji. Splatały się idee zapożyczone z największych religii” hinduizmu, islamu, chrześcijaństwa, zestawiane ze zdobyczami starożytnych Greków i Rzymian. Wszystko w klimacie szerokiej wymiany doświadczeń. Potem tę spuściznę przejęły zachodnioeuropejskie uniwersytety. Jednak na początku drugiego tysiąclecia kultura Zachodu trwała w stagnacji – w przeciwieństwie do wschodniego, chrześcijańskiego Bizancjum i muzułmańskich kalifatów arabskich.
Mamy zatem do czynienia z okresem, gdy świat islamski szeroko czerpie z obcych wzorców, adaptując wiele koncepcji dla swoich potrzeb. Czy nie brzmi to znajomo i… współcześnie? Szczególnie w kontekście wymyślnych wieżowców, nowoczesnego metra czy innowacyjnych lotnisk, budowanych obecnie w Dubaju i Abu Zabi przez zachodnich inżynierów. Czy doszło do powtórki z przeszłości? Coś, co miało miejsce tysiąc lat temu, powtarza się w XXI wieku!
Rozkwit kultury arabskiej w początkach europejskiego średniowiecza dość gwałtownie się urwał. Bogata kultura miejska ustąpiła pod naporem surowej ortodoksji pustynnych koczowników. Tliły się jeszcze latami jej ogniska – m.in. w Granadzie, na Półwyspie Iberyjskim, ale rolę liderów przemian i rozwoju przejęli po Arabach Europejczycy z Zachodu. Przy okazji – niedługo później, bo w XV stuleciu – upadł pomost pomiędzy światem Orientu i Zachodu, czyli potężne niegdyś Cesarstwo Bizantyńskie. Pokonali je konserwatywni muzułmanie – bynajmniej nie Arabowie, lecz Turcy.
Cofnijmy się w czasie do powstałego po śmierci Mahometa (632 r.) Wielkiego Kalifatu Islamskiego. Kraj ten nie tylko umożliwiał rozwój nauki, ale też był na swój sposób tolerancyjny. Podbite przez Arabów ludy miały do wyboru: przejście na islam lub płacenie daniny (przy pozostaniu przy dawnych wierzeniach). Nie zakazywano też picia alkoholu, który był powszechny. Sam islamski mędrzec – Awicenna traktował wino jako… pomoc naukową. „Kiedy nachodzi mnie senność lub czuję się osłabiony, na chwilę oddalam się, aby wychylić kielich wina, wówczas wracają mi siły” – pisał.
Osiągnięcia naukowe Arabów są niepodważalne: w matematyce inspirowali się dokonaniami Hindusów, wprowadzając tzw. „cyfry hinduskie” zwane potem w Europie… arabskimi. Powstawały encyklopedyczne kompilacje różnych dziedzin nauki – mistrzem w tej dziedzinie był pochodzący z terenów dzisiejszego Afganistanu Al-Biruni. Z jego pism wynika, że opowiadał się za ewolucyjną teorią powstania człowieka – a działo się to dziewięć wieków przed powstaniem teorii Darwina!
Al-Biruni pisał, że człowiek jako istota myśląca powstał w wyniku długotrwałego procesu rozwojowego, a doszło do tego m.in. na skutek walk międzygatunkowych, w których zwyciężały formy najlepiej przystosowane do warunków. Uczony ten dążył do oddzielenia nauki od religii, twierdząc, że przyroda istnieje niezależnie od woli Boga. Kwestia ta dzieliła świat zachodni jeszcze przez stulecia – np. podobne poglądy głoszone przez Galileusza zostały na początku XVII wieku potępione przez Kościół, a spory – m.in. w USA – trwają do dziś. Co ciekawe – elementy sceptycyzmu religijnego pojawiały się nawet w popularnej w krajach arabskich poezji – jej przedstawicielem był np. pochodzący z terenów współczesnego Iraku Abu Nuwas.
Polecamy:
Wczesnośredniowieczne państwo kalifów, umożliwiające rozwój nauki i sztuki, było jednak zbyt wielkie i ulegało tendencjom odśrodkowym, rozpadając się na wiele dalej dzielących się części. Lokalni władcy stawali się coraz bardziej ortodoksyjni: dążyli do ściślejszej dominacji religii nad wszystkimi aspektami życia. Przy okazji brakowało im mecenasów kultury. Dzielony zgodnie z zasadami Koranu majątek ulegał rozdrobnieniu i trudniej było pomnażać bogactwo. Wracały tradycyjne, koczownicze zwyczaje. W końcu Arabowie zostali zdominowani przez Turków z Imperium Osmańskiego (choć ci ostatni przejęli ich alfabet). Nastąpiły długie lata cywilizacyjnego zastoju.
Odrodzenie kultury arabskiej zwane an-nahda rozpoczęło się na przełomie XIX i XX stulecia i początkowo objęło Egipt i Liban, a następnie Syrię i Irak. Kraje Półwyspu Arabskiego wciąż pozostawały zacofane.
Gdy nad Nilem chętnie przyjmowane były osiągnięcia zachodnioeuropejskiej techniki i kwitło życie intelektualne, na Pustyni Ar-Rab al-Chali tubylcy ryli w grotach skalnych wizerunki ludzi i zwierząt do złudzenia przypominające postacie z jaskini Lascaux, we Francji, powstałe… kilkanaście tysięcy lat temu. Do dziś proste, jakby dziecięce rysunki arabskich koczowników sprzed stu lat można oglądać np. w dawnej stolicy Omanu – Nizwie. Doskonale obrazują one gigantyczny skok cywilizacyjny, jaki dokonał się w ciągu stu lat: od półjaskiniowego trybu życia do stupiętrowych, nafaszerowanych elektroniką nowoczesnych wieżowców.
Dobrym przykładem jest Dubaj: niegdyś osada poławiaczy pereł, które przedsiębiorczy Arabowie wysyłali statkami do Chin, aby stamtąd przywozić porcelanę i jedwab, sprzedawane finalnie w Europie. Skłonności do pośrednictwa i handlu dzisiejszych mieszkańców emiratów sięgają zatem daleko w przeszłość i przechodzą z pokolenia na pokolenie.
W ten proceder handlu morskiego na Półwyspie Arabskim po odkryciach geograficznych przełomu XV i XVI w. wmieszali się Portugalczycy, którzy przejęli – z różnym skutkiem – intratny interes. Wkrótce w okolicy zaroiło się od piratów (współcześnie też grasują m.in. u wybrzeży niedalekiego Jemenu i Somalii). Kres morskiemu rozbójnictwu położyli w 1892 r. Brytyjczycy, którzy zapewnili szejkom protektorat, aby na koniec w 1971 r. wycofać się. Od tego momentu mamy do czynienia z całkowicie niepodległymi emiratami.
W 1951 r. w Dubaju panowały prymitywne warunki, wokół tradycyjnych zabudowań rozciągały się piaszczyste wydmy, nie było elektryczności. Wkrótce zaczęły się zmiany. Przełomem było odkrycie złóż naftowych w 1966 r. Wedle powszechnie powtarzanych legend ważni szejkowie udali się wówczas do Stanów Zjednoczonych – zachowało się ich zdjęcie, jak stłoczeni stoją na najwyższym piętrze nowojorskiego wieżowca Empire State Building, blisko 400 metrów nad ziemią. To wówczas, patrząc na migoczące w dole żółte taksówki, zdecydowali, że zbudują takie samo miasto na pustyni. Albo większe.
Mit założycielski ziścił się, choć zajęło to kilka dekad. Autostrada łącząca Dubaj i Abu Zabi, po której mkną dziś tysiące aut, powstała dopiero w 1980 r. Pierwsza restauracja McDonald’s w ZEA została otwarta w grudniu 1994 r. Największy „boom budowlany” trwał od 2004 do 2007 r. Tak budowały się Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Do przełomu tysiącleci najwyższym budynkiem Dubaju był powstały w 1979 r. zaledwie 38-piętrowy wieżowiec Dubai World Trade Center, potem wyprzedziły go 54-piętrowe Emirates Towers, aby w 2010 r. oddać pierwszeństwo Burdż Chalifie – najwyższemu budynkowi świata! Ten drapacz chmur ma 163 piętra, mierzy 828 m wysokości, a koszt jego budowy wyniósł ponad 1,5 mld dolarów.
Jak to się stało, że niewielkie państwo nad Zatoką Perską dokonało takiego skoku? Na pewno przyczyniły się do tego bogate złoża ropy, z których zyski zostały umiejętnie zainwestowane w branżę finansową czy nieruchomości. Ale są tacy, którzy twierdzą, że emiraty dzięki zręcznej polityce potrafiły zyskiwać wtedy, kiedy inni tracili. Dla przykładu: gdy w latach 30. XX w. światowa gospodarka cierpiała z powodu kryzysu, Dubaj stał się strefą wolnocłową, przyciągając rzesze handlarzy i przemytników złota, co znacząco podniosło dochody miejscowych szejków.
W czasie II wojny światowej państwa Zatoki Perskiej zarabiały na dostarczaniu żywności i innych potrzebnych dóbr na brytyjskie i amerykańskie okręty wojenne. Po rewolucji irańskiej w 1979 r. ZEA umiejętnie przejęły rolę lidera handlu w regionie. W podobny sposób skorzystały, gdy wybuchła w 1990 r. wojna o Kuwejt, a także po katastrofie nowojorskich World Trade Center w 2001 r. Windowanie cen ropy w czasie tych i kolejnych kryzysów zwielokrotniało zyski szejków.
Przyczyną sukcesu Dubaju, a także kroczącego jego śladem Abu Zabi oraz innych emiratów można upatrywać we wszechobecnej wielokulturowości. Społeczeństwo jest bardziej przemieszane, niż np. w Londynie czy Nowym Jorku. Uczy to większej tolerancji i otwartości, daje możliwości poznania nowych zwyczajów, zapachów czy smaków.
W dość powszechnej opinii dubajskich Europejczyków poziom szacunku dla inności jest w emiratach wyższy, niż w szafujących hasłami tolerancji miastach Zachodu. Nikomu nie przeszkadza odmienność religijna czy kulturowa, nie jest ważne kto, w jakiej tradycji był wychowywany, istotne jest, że pracuje, szanując miejscowe prawo. Być może dzięki temu np. kradzieże są rzadkością, a mieszkańcy emiratów zazwyczaj nie zamykają samochodów. Poziom osobistego bezpieczeństwa jest znacznie wyższy niż w miastach europejskich.
Wbrew powtarzanym czasem opiniom, mimo wysokiego poziomu życia, ceny w ZEA są umiarkowane – na pewno niższe, niż w Polsce. Dotyczy to nie tylko żywności (występuje tu paradoks, gdyż często jedzenie w barach z fast-foodem jest tańsze niż zakupy w sklepie), ale też np. mieszkań i ich utrzymania. W prestiżowej dzielnicy Dubai Marina około 40-metrowe mieszkanie w apartamentowcu z basenem, parkingiem i siłownią kosztowało jeszcze niedawno równowartość ok. 500 tys. zł, w dzielnicach bardziej oddalonych od morza za tę kwotę można kupić dwa razy większe lokum.
Miejsce kobiet w emirackiej społeczności jest też często pojmowanie opacznie. O ile rezydentki czy turystki nie są praktycznie niczym ograniczone i paradują w dowolnych, nawet skąpych strojach (z wyjątkiem meczetu), o tyle obywatelki kraju – muzułmańskie Arabki, choć okryte chustami w miejscach publicznych są zadbane i na swój sposób… wyemancypowane. Ich hidżaby są modne, kobiety kierują luksusowymi samochodami, przesiadują w kafejkach czy w salonach piękności, chodzą na fitness, siłownie czy do kina, a przede wszystkim… spędzają długie godziny na zakupach w eleganckich galeriach handlowych. Wiele z nich ma za sobą studia na najbardziej renomowanych zachodnich uczelniach. Strojem demonstrują przywiązanie do tradycji, w której zostały wychowane. Paradoksalnie, w wielonarodowym tłumie religijne Arabki stają się coraz większą rzadkością – kobiet w hidżabach widuje się w Dubaju nieznacznie więcej, niż w centrum Warszawy i raczej mniej, niż w Paryżu czy Berlinie.
Hasło promujące największe miasto ZEA brzmiało: „zaskoczyć, zaszokować, zachwycić”. W ostatnich latach w Dubaju wszystko musiało być „naj”, czyli największe, najlepsze, najdroższe, najpiękniejsze. Stało się to swoistą obsesją i powodem rywalizacji z sąsiednim Abu Zabi. Konkurują o to, gdzie powstanie piękniejszy hotel, wyższy budynek, bardziej okazała sztuczna wyspa (aktualnie jest to dubajska Dżamira, najokazalsza z Wysp Palmowych).
Jeśli nie wydarzy się niespodziewany globalny kryzys, emiraty mają szansę na długie liderowanie światu w innowacyjności, nowoczesności, a przy okazji też architektonicznemu przepychowi. Powód tak olbrzymiego sukcesu niewielkiego arabskiego kraju w interesujący sposób przedstawił historyk z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie – prof. Baruch Knei-Paz. „Słabo rozwinięte społeczeństwa, przyjmując nowe struktury, nie tworzą ich w dotychczas znanej kolejności, lecz pomijają niektóre etapy rozwoju społecznego, dochodząc od razu do form finalnych. Wyjaśnia to, dlaczego w przypadku zacofanych narodów nowe formy powstają w ulepszonym kształcie w stosunku do tych, które istniały w państwach o zaawansowanym rozwoju”.
Słowa naukowca potwierdzają tezę o swoistej „rencie”, którą uzyskały Zjednoczone Emiraty Arabskie dzięki gwałtownemu przeskokowi z feudalizmu do turbokapitalizmu. Jednocześnie kraj ten nie zaadaptował całego ciężaru legislacyjnego, związanego z prowadzeniem biznesu, podatkowych zawiłości dręczących europejskich przedsiębiorców, regulacji prawnych określających szczegółowo prawa pracownicze lub narzucających normy środowiskowe itd. Stąd europocentryczne i nie zawsze zasadne zarzuty o korzystanie z taniej siły roboczej czy duże różnice w płacach, które – jak się okazuje – są zależne często od… posiadanego paszportu. Emiratczycy tłumaczą to tym, że wypłacają wynagrodzenia wprost proporcjonalne do zarobków w kraju pochodzenia, czyli np. Hindus z brytyjskim paszportem zarobi na tym samym stanowisku więcej, niż jego rodak z Bombaju.
Istotnym powodem gospodarczego sukcesu ZEA jest też nieangażowanie się w światowe spory polityczne przy ostrożnym trwaniu u boku Zachodu. Za główne niebezpieczeństwo uznawane są skrajne ruchy w sąsiadujących krajach islamskich: zarówno ekstremizmy o podłożu religijnym (jak w Iranie), jak i dążące do głębokiej demokratyzacji (dystans wobec tzw. Arabskiej Wiosny w latach 2010–13). Wszak biznes najbardziej ceni spokój. Krótko i trafnie to ujął Ahmed bin Saeed Al Maktoum, przedsiębiorca z książęcej rodziny władającej Dubajem. „Handlujmy, nie wojujmy” – powiedział.
Dowiedz się więcej:
Wybrane źródła:
Polecamy: