Humanizm
Duże dzieci dużo wydają. Biznes zarabia na nostalgii dorosłych
17 grudnia 2024
Wystarczy ruszyć się z naszej bańki do krajów mniej rozwiniętych, by zobaczyć, jaką degradację społeczną i środowiska powoduje brak dobrobytu. Tylko rozwój i wzrost dobrobytu mogą sprawić, że będziemy korzystali ze środowiska w sposób bardziej zrównoważony. Na tym powinniśmy się skupić – mówi w rozmowie z Radosławem Wojtasem dr hab. inż. Ziemowit Miłosz Malecha.
Radosław Wojtas: Przerażenie młodzieży spowodowane zmianami klimatycznymi przypomina mi mój własny strach z nastoletnich lat. W latach 90. z obawą spoglądaliśmy na słońce. Wszystko przez dziurę ozonową, o której wiele się wtedy mówiło. Mam wrażenie, że ten problem zniknął z mediów dość nagle. Ludzkość go rozwiązała?
Dr hab. inż. Ziemowit Miłosz Malecha*: Pewne substancje, które uznano wówczas za szkodliwe dla atmosfery, zastąpiono innymi substancjami, które – w przeciwieństwie do tych pierwszych – miały nie powiększać dziury ozonowej. Były to głównie gazy stosowane w chłodnictwie, czyli freony. Wyeliminowanie tych gazów spowodowało, że warstwa ozonowa się odbudowała. Po tym przestano nas straszyć dziurą ozonową. Możliwe, że nie była ona tak niebezpieczna, a bardziej chodziło o zastąpienie jednych technologii innymi. I rzeczywiście można zauważyć podobieństwo w medialnej kreacji zachowań społecznych, na których próbowało się wtedy i próbuje się dziś coś ugrać poprzez bardzo silne próby oddziaływania. Jednak to, z czym mamy dziś do czynienia odnośnie do zmian klimatycznych jest o kilka rzędów wielkości większą sytuacją, niż miało to miejsce w przypadku dziury ozonowej.
Większą, jeśli chodzi o poziom zagrożenia, skalę strachu w społeczeństwie, obecność tematu w mediach?
Pod każdym względem. Zwłaszcza pod względem wzbudzania strachu, pod względem proponowanych lub narzucanych, wymaganych przez pewne gremia – czy to polityczne, czy jakieś inne – zmian, które mają nas uchronić przed czyhającym niebezpieczeństwem. Pod względem nakładów, które się z tym wiążą. Wtedy mieliśmy do czynienia z korektą jednej czy kilku technologii związanych z branżą chłodniczą. Teraz wymaga się od nas przemodelowania całego życia, całej gospodarki.
Może Cię także zainteresować: Dziwna debata o klimacie. Bzdury od liberałów i konserwatystów
Przemodelowanie całego życia wydaję się niemożliwe, ale jakieś kroki na pewno możemy i powinniśmy poczynić.
Oczywiście, że przemodelowanie wszystkiego nie jest możliwe, a wymaganie tego od ludzi to manipulacyjne podejście. Żyjemy w pewnej bańce, w której wmawia się nam, że wszystko zależy od nas, że jeśli my coś zrobimy, to rozwiążemy problem. Ale nie mówi się już, że wysiłki, które podejmuje Europa, w praktyce nie mają żadnego znaczenia. Emisje CO2 rosną i to się nie zmieni. Większość państw czy struktur gospodarczych kompletnie się tym nie martwi. Poza naszą bańką ten problem praktycznie nie istnieje. Spójrzmy na Chiny, Indie, szybko rozwijające się kraje azjatyckie, Afrykę. Nikt tam nie myśli o obniżeniu CO2 tylko skupia się bardziej na rozwoju i wyjściu z biedy.
Zawsze ktoś musi być pierwszy. Ktoś musi pokazać dobre praktyki, wyznaczyć standardy. Trudno uwierzyć, że redukcja emisji CO2 w Unii Europejskiej o 40 proc. do 2030 roku w porównaniu z rokiem 1990 nic nie da.
W skali globalnej to będzie niezauważalne. Jedyne co to zmieni, to to, że w Europie będzie się żyło gorzej. A co do wyznaczania kierunków przez Europę, to powinniśmy skupić się na technologiach prowadzących do celu, który wszystkim nam przyświeca.
Polecamy: Biznes pod szyldem ekologii. Idea, którą kupił rynek
Jaki to cel?
Zapewnienie wszystkim ludziom dostępu do taniej, niezawodnej energii. Bez tego nie ma możliwości rozwoju. O tym się nie mówi, ale jedynym takim źródłem są dziś elektrownie jądrowe oraz paliwa kopalne, które wszędzie tam, gdzie są łatwo dostępne – będą wykorzystywane. Na tym opierał się rozwój państw Unii Europejskiej, na tym swój rozwój opierają państwa, które chcą się bogacić. Więc my, jako zamożne kraje, które mają rozwinięte te technologie, mają zaplecze naukowe, powinniśmy proponować tym państwom wsparcie technologiczne. Tak, by miały dostęp do nowoczesnych, jak najczystszych technologii wykorzystania paliw kopalnych. Jeszcze ważniejszą kwestią, jest budowanie i rozwój elektrowni jądrowych. Należy podkreślić, że są to bardzo dojrzałe, bezpieczne oraz ekologiczne technologie. Wstrzymanie ich rozwoju jest najbardziej dyskusyjną i niejasną kwestią związaną z zieloną transformacją.
Na tym powinniśmy się skupić, a nie na narzucaniu niemożliwych do spełnienia limitów emisji CO2. Na przykład Polska dysponuje wysokosprawnymi technologiami węglowymi. Samo zaproponowanie tych rozwiązań państwom, które i tak będą budowały elektrownie węglowe, w znacznym stopniu ochroni środowisko i klimat. A wybiegając nieco w przyszłość, powinniśmy inwestować w inne technologie, np. fuzyjne, które dodatkowo dadzą impuls do rozwoju wielu innych zaawansowanych technologii. Jest dużo możliwości, tylko kwestia skupienia się i zdecydowania, na co chcemy przeznaczać pieniądze.
A na co – jeśli chodzi o energetykę – powinniśmy?
Na innowacje, czyli np. kolejne generacje elektrowni atomowych, małe reaktory jądrowe, usuwanie CO2 ze spalin, podnoszenie sprawności istniejących technologii, geotermię, niskotemperaturowe obiegi cieplne i wiele innych. Duński naukowiec Bjorn Lomborg w książce Fałszywy alarm pisze, że pieniądze na innowacje to najlepiej wydane pieniądze. Nie jest to tylko jego opinia, tak uważa wielu ekspertów, którzy starają się racjonalnie patrzeć na ten temat. To, co za chwilę powiem, może być zaskakujące, ale w założeniach zielonej transformacji, jak i w samej energetyce praktycznie nie wydaje się pieniędzy na innowacje.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Dlaczego warto dążyć do prawdy? (Mariusz Zielke)
Czy rozwijanie fotowoltaiki nie jest inwestycją w innowacje?
Jest. Tylko że fotowoltaika ma wrodzony problem, którym jest bardzo niestabilne generowanie energii. Działa tylko wtedy, gdy świeci słońce. Kiedy jednak go brakuje – prąd nie jest wytwarzany. To jest technologia, która powinna być stosowana z nastawieniem na autokonsumpcję. Jeżeli użytkownik zużywa to, co wytwarza, to jest to podejście racjonalne. Ale gdybyśmy chcieli na takich rozwiązaniach oprzeć system energetyczny rozwiniętego państwa, to nigdy to nie zadziała.
Bjorn Lomborg w Fałszywym alarmie podkreśla, że z emisją CO2 próbujemy coś zrobić od wielu lat, ale ciągle przegrywamy. Emisja rośnie, założenia Porozumienia paryskiego odnośnie do wzrostu temperatury wydają się nieosiągalne. Dlaczego przegrywamy?
Bo emisji CO2 nie da się zatrzymać. Polska w ujęciu globalnym praktycznie nic nie emituje, ale wyobraźmy sobie, że mimo to chcielibyśmy zatrzymać całą emisję. I co byśmy zrobili? Mielibyśmy zamknąć wszystkie elektrownie? Zrezygnować z energii elektrycznej? Przecież to jest nierealne. Musimy myśleć w globalnej skali i spoglądać w kierunku państw rozwijających się, w których ludzie chcą żyć na coraz wyższym poziomie. Mogą im to dziś zapewnić tylko technologie oparte na spalaniu węgla i gazu oraz elektrownie jądrowe.
Czytaj również: Depresja klimatyczna: dlaczego ulegamy panice?
„Emisji CO2 nie da się zatrzymać” – brzmi jak wyrok. Jak pogodzenie się z tym, że zmierzamy w kierunku nieuchronnej katastrofy i nie możemy już zawrócić.
Uważam, że tak duży strach jest nieuzasadniony. Sądzę, że podsycanie paniki w Unii Europejskiej, Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie – bo w tej bańce się to zamyka – ma na celu wymuszenie pewnych sytuacji gospodarczo-biznesowych. Pokazano, że koncentracja CO2 postępuje i powoduje wzrost temperatury w jakimś zakresie. Zmieniają się warunki pogodowo-klimatyczne, ale czy one stwarzają jakieś gigantyczne zagrożenie? Moim zdaniem raczej stawiają przed nami pewne wyzwania, z którymi będziemy musieli sobie poradzić. Analizy, do których odwołuje się Bjorn Lomborg pokazują, że wysiłki i nakłady potrzebne do przystosowania się do tych zmian są dużo mniejsze niż wysiłki, które staramy się włożyć w ograniczenie emisji CO2. Co i tak nie za wiele przyniesie.
A jeśli spojrzymy na inne badania przywołane w Fałszywym alarmie, to zobaczymy, że zmiany klimatyczne nie są największym problemem ludzkości. Mam na myśli badania ONZ, w których 9,7 miliona ludzi z całego świata uszeregowało swoje priorytety. Działania w zakresie zmian klimatycznych były na szarym końcu. Okazało się, że najważniejsze są: wykształcenie, zdrowie, praca, brak korupcji, odżywianie, brak przemocy, czysta woda i warunki sanitarne, pomoc dla osób, które nie mogą pracować, infrastruktura itd. Wystarczy wyjechać poza naszą bańkę, by zobaczyć, że to są naprawdę palące potrzeby. Ale nawet w społeczeństwach europejskich strach przed zmianami klimatycznymi nie plasuje się wysoko. Ostatnio mieliśmy tego przykłady, gdy grupki młodzieży przedstawiającej się jako „Ostanie pokolenie” blokowały ulice Warszawy. Kierowcy i przechodnie kompletnie nie kupowali tego protestu i chcieli tych ludzi stamtąd usunąć.
Nie chciałbym, żeby wrażenie z tej rozmowy pozostało takie, że to tylko fałszywy alarm klimatyczny, że problemu nie ma i można go bagatelizować. Bo jest – i zgadza się z tym także przywoływany wielokrotnie Bjorn Lomborg. Różni go z mainstreamem głównie poczucie skali zagrożenia i podejście do rozwiązania kwestii ocieplania się klimatu. W Fałszywym alarmie Lomborg proponuje receptę opartą na pięciu filarach. Mają być to: umiarkowany i rosnący podatek węglowy, proekologiczne innowacje, adaptacja, geoinżynieria, dobrobyt. Czy pan się z tym zgadza?
Tak, bo jest to podejście zdroworozsądkowe, oparte na analizie danych, a nie na kreacji medialnej. Niektóre z tych kroków już zostały podjęte. Na przykład innowacje i zwiększenie świadomości sprawiają, że ludzkość nie dewastują już środowiska tak, jak jeszcze w XVIII, XIX i na początku XX wieku. W państwach rozwiniętych mamy wręcz trend odwrotny, a gatunki jeszcze do niedawna zagrożone wyginięciem nie są już nim zagrożone. Jeśli chodzi o adaptację, to towarzyszy nam ona od tysięcy lat. Ludzie cały czas się adaptują do zmieniających się warunków.
Najbardziej kluczowy wydaje mi się w tym zestawieniu dobrobyt. Bjorn Lomborg podkreśla to w Fałszywym alarmie, ale też w nieprzetłumaczonej jeszcze na język polski książce Best things first. Ludzkość powinna się skupić na poprawie jakości życia na całej planecie. Wystarczy ruszyć się z naszej bańki do krajów mniej rozwiniętych, by zobaczyć, jaką degradację społeczną i środowiska powoduje brak dobrobytu. To brak pieniędzy na opał sprawia, że ludzie milionami dewastują siedliska naturalne, by zdobyć drewno do gotowania, czy ogrzania swoich domów. Tylko rozwój i wzrost dobrobytu mogą sprawić, że będziemy korzystali ze środowiska w sposób bardziej zrównoważony. To, że budujemy lepsze, energooszczędne domy, że możemy kupić nowoczesne, bardziej ekologiczne samochody, że możemy podchodzić do rolnictwa w sposób bardziej zrównoważony – to wszystko służy nam wszystkim. I nie jest możliwe bez dobrobytu. Na tym powinniśmy się skupić. Polityka klimatyczna, która jest antyrozwojowa, będzie miała odwrotny efekt do zamierzonego.
*Dr hab. inż. Ziemowit Miłosz Malecha – badacz w dyscyplinie inżynieria środowiska, górnictwo i energetyka, od 2019 roku profesor Politechniki Wrocławskiej na Wydziale Mechaniczno-Energetycznym. Od 2009 do 2014 przebywał i pracował na kilku uniwersytetach USA (University of Michigan w Ann Arbor, University of New Hampshire w Durham oraz University of Colorado w Boulder), gdzie między innymi zajmował się modelowaniem komputerowym w geofizyce. Po powrocie do Polski współpracował z wieloma instytucjami zagranicznymi, między innymi z CERN. Jego aktualna praca badawcza i dydaktyczna skupia się wokół zagadnień związanych z konwersją energii oraz transformacją energetyczną.
Polecamy: Ideologiczny kierunek na UŚ. Będą kształcić z ekofeminizmu