Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Feminizm pomógł kobietom wsiąść na traktory, otworzył im drzwi na politechniki, a teraz zachęca je do kodowania. We współczesnym świecie kobieta może wykonywać każdy zawód, który jej się zamarzy. Kim są kobiety, które porzucają możliwości, które dał im feminizm, i zostają trad wife – tradycyjnymi żonami?
Alexia, infulencerka znana na TikToku jako lex.delarosa, zaczyna dzień od pieczenia domowych płatków cynamonowych na śniadanie. Jest ubrana w białą szatę, ma idealnie ułożone włosy, makijaż udający naturalną cerę, a pod pachą trzyma paromiesięczne dziecko, które cierpliwie czeka, aż mama wymiesza, rozwałkuje i upiecze masę. Kiedy jej niemowlę „zażyczy sobie” chrupków czekoladowych cocoa puffs, mama – zamiast skoczyć do sklepu – zmiksuje nerkowce i domowy krem orzechowy. Jeśli będzie potrzeba, własnoręcznie zrobi nawet kredki.
Alexia odżegnuje się od terminu trad wife, ponieważ nie chce być zaszufladkowana, ale jej filmiki stały się symbolem trendu. Nowe, popularne w mediach społecznościowych określenie trad wife opisuje bardzo stary fenomen – kobietę, która rezygnuje z pracy zawodowej, żeby zajmować się na pełen etat wychowaniem dzieci i domem. Współczesna kobieta tradycyjna różni się od gospodyni domowej z lat 50. tym, że świadomie wybiera tradycyjny podział ról płciowych i spełnia się w nim, wierząc, że jej decyzja nie kłóci się w żaden sposób z feminizmem. W końcu feminizm miał przede wszystkim dać kobietom wolny wybór, prawda?
Kobiety takie jak Alexia oddają się swojej roli w pełni. Ugotowanie obiadu i wyprasowanie koszuli męża to tylko początek – poza tym panie pieką chleb, prowadzą przydomowy ogórek, hodują kury, szyją ubrania dla całej rodziny i przede wszystkim od rana do wieczora zawsze wyglądają doskonale. Styl życia trad wife to żadne matko-polkowanie – to nienaganne fryzury, doskonałe makijaże, minimalistyczne wnętrza, których czystość aż bije po oczach, i cieszące zmysł estetyczny aktywności na łonie natury. Tak jak wiele społecznych fenomenów, w końcu i rola gospodyni domowej doczekała się nowej odsłony w zgodzie z duchem kapitalizmu.
Polecamy: Epidemia narcyzmu. Język opanowuje „ja”, „my” zanika
Do niedawna w kobietach „niepracujących” widziano głównie pasożyty – dostają osiemset plus „za nic”, panoszą się z wózkami po galeriach handlowych i żebrzą o darmowe rzeczy „na horom curke”. Wizja tradycyjnej Matki-Polki jest nieatrakcyjna: to kobieta zaniedbana, nieuczesana, zagubiona w wiecznym chaosie codzienności, niewyspana i przede wszystkim wyjątkowo mało interesująca. W końcu o czym mogą rozmawiać matki – o pieluchach i zapisach do przedszkola?
Dzisiaj bycie gospodynią domową kojarzy się z luksusem. Ile gospodarstw domowych stać bowiem na to, żeby jeden z ich dorosłych członków zrezygnował z pracy? Bycie tradycyjną żoną kusi. Bardzo często łączy się z nim ideę soft life – „miękkiego życia”. Oznacza to życie pozbawione większych obowiązków, bezstresowe, zdrowe. Życie, w którym jest miejsce na zainteresowania, pasje, spontaniczność. To wypisanie się z wyścigu szczurów i odrzucenie kultury zmuszającej do ciągłego parcia do przodu. Rezygnacja z pracy zawodowej na rzecz rodziny i domu obiecuje czas na poranną jogę, spacery w południe i zielone smoothie z pietruszką z własnego ogródka.
Oczywiście każda kobieta, która miała okazję zajmować się dziećmi i domem na pełen etat, wie doskonale, że rzeczywistość bardzo mocno różni się od kolorowego świata influencerek z Instagrama. Rodzicielstwo to również nieprzespane noce, obślinione ubrania i pomalowane kredkami ściany. A mimo to wizja pełnego skupienia na macierzyństwie może być dla kobiet pociągająca. Oznacza zmniejszenie puli obowiązków – przynajmniej o te związane z pracą zawodową. A to już dużo.
Głównym celem feminizmu drugiej fali było wyprowadzenie kobiet na rynek pracy, co miało dać im niezależność finansową i umożliwić samorealizację. Betty Friedan pisała w 1963 roku w książce The Feminine Mystique o „problemie, który nie ma nazwy” – fali depresji i załamań nerwowych wśród pań, którym narzucono rolę gospodyni domowej. Według Friedan kobiecie przypisano rolę piastunki ogniska domowego, która naturalnie pragnęła poświęcić się rodzinie. Tymczasem każda z nich chce więcej. Tylko poprzez odrzucenie roli gospodyni domowej i pracę zawodową kobiety mogły stać się częścią społeczeństwa i ludźmi w pełnym tego słowa znaczeniu.
Feminizm pomógł kobietom wyjść z kuchni i oderwać się od odkurzacza, ale zapomniano o drugiej stronie medalu. Mężczyźni bardzo chętnie zrzucili z siebie ciężar odpowiedzialności za finansowe utrzymanie rodziny, ale nie rzucili się do pomocy w obowiązkach domowych i opiece nad dziećmi. Kobiety pozostały z podwójnym etatem i do dzisiaj żaden, nawet najbardziej postępowy kraj na świecie, nie uzyskał pełni równości pod względem podziału obowiązków domowych czy urlopu rodzicielskiego.
Trad wives mają tylko dwa obowiązki. Po pierwsze, muszą zajmować się domem i dziećmi. Po drugie, muszą wyglądać doskonale i udawać, że ich praca nie wymaga żadnego wysiłku. Kobiety współczesne, którym powtarzano, że spełnienie polega na tym, by „mieć to wszystko” – karierę zawodową, dzieci i posprzątany dom – chciałyby czasami po prostu odpocząć. Dla wielu kobiet, które dają z siebie wszystko zarówno w pracy, jak i w domu, posada tradycyjnej żony oznaczałaby okrojenie obowiązków o połowę.
Nie trzeba być zresztą kobietą alfa, żeby odczuwać stres związany z pracą i sytuacją na rynku. Kryzys ekonomiczny stał się domyślnym stanem rzeczywistości. Towarzyszy mu inflacja, bezrobocie, rosnące koszty życia i nieruchomości. Boimy się, że nawet jeżeli sztuczna inteligencja nie zabierze nam posady, to zrobi to wychowany z iPadem w kołysce przedstawiciel pokolenia Z, upubliczniając nasz opis z komunikatora Gadu-Gadu z czasów gimnazjum. Dorzućmy do tego perspektywę apokalipsy klimatycznej i wojny atomowej, a otrzymamy pełen obraz całego pokolenia wychowanego w stresie.
Paradoksalnie o tym, że może być lepiej, że możemy się na chwilę zatrzymać i skupić na chwili obecnej, przypomniała nam epidemia COVID-19. Nagle zaczęliśmy piec chleb i hodować w słoiku grzyby na kombuchę. Okazało się, że nie tęsknimy za staniem w korku i gwarem ulicy. Marzymy za to o malowniczym, otoczonym lasem i jeziorem domku na uboczu, gdzieś w górach albo na Podlasiu. Kiedy zamknęły się biura, mogliśmy na chwilę wyhamować i wyobrazić sobie, jak wyglądałoby nasze życie bez pracy zawodowej. A przynajmniej bez dojazdów, z komputerem na kolanie, pod kocykiem.
Praca tradycyjnej żony to praca całkowicie zdalna – w „biurze-domu” spotykamy wyłącznie osoby, z którymi jesteśmy blisko związani. Nie musimy prowadzić czczych rozmów o niczym i gapić się w ekran, udając, że mamy coś do roboty. Robimy to, co do nas należy, a kiedy skończymy, możemy cieszyć się czasem wolnym, z którego nikt nas nie rozliczy. Ze stanowiska gospodyni domowej nikt nie może nas zwolnić. Mąż nie zabierze nam premii świątecznej. No, chyba, że jednak zabierze, zwolni i rozliczy.
Kto by nie chciał zakosztować „miękkiego życia” tradycyjnej żony, wałkować ciasto na płatki zbożowe i robić domowy krem orzechowy? Ale o ile każda praca wiąże się z niestabilnością, o tyle tutaj ryzyko zawodowe jest szczególnie wysokie – w przypadku rozwodu kobieta ląduje na rynku pracy z dziurą w CV, bez zasobów, doświadczenia i perspektyw. Nawet w udanym małżeństwie nie może liczyć na emeryturę, a w przypadku problemów finansowych męża – oboje zostają na lodzie.
Gospodyni domowa ostatecznie jest pracownicą swojego męża. A pracodawca, jak wiadomo, płaci, więc wymaga. Mąż bardzo często kontroluje finanse, zagląda do rachunków żony i próbuje wpływać na jej sposób prowadzenia domu. Kobieta, którą w pełni utrzymuje małżonek, nie może od niego oczekiwać zaangażowania w prace domowe nawet na urlopie czy w weekend. Oznacza to, że jej praca nigdy się nie kończy.
Zresztą niewielu mężczyzn stać dziś na utrzymanie tradycyjnej żony. Współcześni chłopcy, zapatrzeni w postacie pokroju Andrew Tate’a, marzą co prawda o kobiecie tradycyjnej – takiej, która ugotuje, posprząta i jest dziewicą. Ale jednocześnie stronią od „blachar”, które szukają mężczyzn z zasobami – głównie dlatego, że same ich nie posiadają. A jedno bez drugiego istnieć nie może. Dopóki gospodarka nie pozwala na to, by utrzymać gospodarstwo domowe z jednej pensji, a kultura nakazuje dzielenie rachunku na randce na pół, trad wives pozostaną rzadkim – i drogim – fenomenem.
Źródła
B. Friedan, The Feminine Mystique, New York 1963.
Może Cię także zainteresować: Lider i etyka. Jakimi wartościami powinien kierować się dobry przywódca?