Nauka
Bezpieczna stymulacja mózgu. Rewolucja w neurologii
04 grudnia 2024
Gdy przedwyborczy wyścig dobiega końca, proponujemy Wam kilka pozycji filmowych, które pokazują – czasem serio, czasem z przymrużeniem oka – historie walki o władzę
Kiedy politycy i publicyści tkwią w odseparowanych od życia bańkach, trud analizy politycznej biorą na siebie twórcy popkultury. Dawniej opisywali zimnowojenne lęki za pomocą niskobudżetowych filmów o potworach-mutantach lub inwazji z kosmosu czy thrillerów szpiegowskich.
Dziś na ekranach króluje Joker Todda Phillipsa. To bodaj największy sukces artystyczny politycznego kina wyrastającego z… komiksu. Ale nie ma nic wspólnego z nieznośnym patosem i kiczem filmów o superbohaterach. To anarchiczny thriller o publicystycznych ambicjach. Opowieść o samotności, manowcach neoliberalnej polityki i o tym, co może spotkać nas w najbliższej przyszłości.
Arthur Fleck, niedoceniony, dotknięty rzadką chorobą uliczny klaun, marzy o wielkiej karierze. Opiekuje się równie schorowaną matką, która nie dość, że pogrąża się we własnych fantasmagoriach, to na dodatek zaraża nimi syna. W tle trwa kampania wyborcza. Faworytem w wyścigu na stanowisko burmistrza Gotham jest arogancki bogacz Thomas Wayne, niepokojąco podobny zarówno do Ronalda Reagana, jak i Donalda Trumpa. Ciężko chory, upokarzany na każdym kroku Fleck bierze na świecie krwawy odwet i nieoczekiwanie staje się bohaterem ludowym, a w mieście wybucha rewolucja.
Dlaczego powinniście obejrzeć Jokera?
Bo to błyskotliwa trawestacja komiksowych kanonów i dowód, że z najbardziej wyświechtanych konwencji może powstać arcydzieło. Ale także dlatego, że to esej o tym, jak łatwo demokrację zastąpić demagogią. I poważne ostrzeżenie, bo dziś wszyscy jesteśmy gothamczykami.
Jan Bińczycki
Na 11 dni przed wyborami prezydenckimi amerykańskie media żyją tylko jednym – skandalem seksualnym z głową państwa i nastoletnią harcerką w rolach głównych. Reakcja Białego Domu musi być więc szybka, a szara eminencja prezydenckiego PR-u (Robert de Niro) już szykuje temat zastępczy, czyli… wojnę z Albanią. Dlaczego nie? O tym kraju nikt nie ma przecież pojęcia, a nic tak nie poprawia wizerunku, jak odważne działania w imię szerzenia wolności i demokracji.
Prawdziwej wojny jednak nie ma, dlatego do akcji wkracza hollywoodzki producent Stanley Motss (Dustin Hoffman). Kiedy rzecznicy prasowi Białego Domu ostrzegają przed albańskimi terrorystami, Motss kręci wzruszający obrazek albańskiej dziewczyny z kotkiem na rękach, zamawia „spontaniczny” utwór w stylu „We Are the World” i wymyśla bohatera wojennego. Produkcyjna machina i wyobraźnia hollywoodzkich twórców sięgają absurdu, ale – jak się okazuje – działa, windując prezydenta na szczyty popularności.
Dlaczego powinniście obejrzeć Fakty i akty?
Czarna komedia Levinsona pokazuje, że wszystko, czego doświadczamy w życiu obywatelskim – podziały polityczne, poruszające momenty zjednoczenia oraz przekonanie, że mamy wpływ na naszą przyszłość poprzez demokratyczne mechanizmy – jest tak naprawdę poszerzoną wersją „Truman Show”. Jeśli przymkniemy oko na kilka nieudanych dialogów, zbyt nieprawdopodobnych rozwiązań i słabą jakość zdjęć oraz dźwięku, zostaniemy z ciekawą i zaskakująco proroczą jak na 1998 r. historią, która odbija rzeczywistość w krzywym zwierciadle.
Justyna Borycka
Cincinnati w stanie Ohio, gubernator Mike Morris (George Clooney) walczy o wygraną w prawyborach Partii Demokratycznej, mając już na oku fotel prezydenta USA. Morris wydaje się wcieleniem liberalno-demokratycznych marzeń, a w budowie wizerunku pomaga mu zdolny sztab wyborczy.
Wśród aktywistów wyróżnia się Stephen Meyers (Ryan Gosling), młoda gwiazda kampanii. Zdolny, pracowity i szczerze przekonany, że to Morris jest nadzieją Ameryki. Jednak w chwili, gdy doświadczona dziennikarka polityczna (Marisa Tomei) ostrzega Meyersa przed zbytnią naiwnością, wiemy już, że jego uczciwość będzie wystawiona na ciężką próbę, a kariera zmieni się w koszmar.
Film Clooneya to przede wszystkim opowieść o utracie niewinności w świecie profesjonalnej polityki. W kilku dobrze napisanych scenach idealizm i oddanie Stephena ustępuje bezwzględnej walce o własną karierę. Chociaż Idy marcowe nie zachwycają dynamizmem i brakuje tu mocniejszego zakończenia, film broni się dobrą, aktorską robotą. Philip Seymour Hoffman, George Clooney i Paul Giamatti nadali kreacjom surowego realizmu, dzięki czemu możemy na chwilę znaleźć się za kulisami wielkich wyborów.
Dlaczego powinniście obejrzeć Idy marcowe?
W Idach marcowych nie ma nic, czego nie moglibyśmy się spodziewać po bezwzględnym świecie polityki, a mimo to historia zostaje w głowie. Głównie za sprawą Ryana Goslinga, w którym widzimy klasyczną, filmową przemianę. To właśnie jego bohater pokazuje zarówno ludzką, jak i bezwzględną twarz politycznej rzeczywistości.
Justyna Borycka
Całkiem niedawno na platformę streamingową Netflixa trafił serial, który zaskakująco dobrze podsumowuje to, co oglądamy przed każdymi wyborami – czyli kampanię. Zaskakująco, bo gra nie toczy się wcale o fotel prezydenta ani miejsce w parlamencie, a o stanowisko przewodniczącego szkolnego samorządu. Nie znaczy to jednak, że walka jest mniej zacięta niż na prawdziwej politycznej arenie.
Payton Hobart (w tej bardzo zdolny młody aktor Ben Platt), nastolatek adoptowany przez niewyobrażalnie bogatą rodzinę, ma jedno marzenie – zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych. Od najmłodszych lat czyta biografie wielkich głów państwa i obmyśla szczegółową strategię objęcia najwyższego urzędu w państwie. Przed nim pierwsze poważne wyzwanie – wybory na przewodniczącego samorządu uczniowskiego. Paytona wspiera sztab wyborczy złożony z dwójki przyjaciół i jego dziewczyna Alice (Julia Schlaepfer), idealny materiał na pierwszą damę.
Sprawy zaczynają się komplikować, kiedy kontrkandydatem głównego bohatera zostaje River (David Corenswet) – chłopak, z którym Paytona najwyraźniej łączy o wiele więcej niż z Alice. Potem może wydarzyć się już wszystko – kłamstwa, manipulacje, samobójstwo, upozorowanie porwania, próba otrucia… W tym wyścigu wszystkie chwyty są dozwolone.
Dlaczego powinniście obejrzeć Wybory Paytona Hobarta?
Kampania wyborcza w groteskowym sztafażu teen drama, jaki zafundowali nam twórcy serialu, to coś, czego potrzebujecie, żeby przed podjęciem decyzji, na kogo zagłosujecie, spojrzeć na polityczne przepychanki z dystansu.
Dominika Kardaś
Na koniec film, który może stać się odtrutką na wszystkie produkcje przekonujące nas, że polityka to bagno, które uruchamia w ludziach najgorsze instynkty. Oparty na faktach Obywatel Milk opowiada historię Harveya Milka (Sean Penn), aktywisty i pierwszego otwarcie homoseksualnego radnego w Kalifornii.
Milk w latach 70. aktywnie walczył o prawa gejów i lesbijek. W 1979 r. został zastrzelony przez swojego oponenta, Dana White’a (Josh Brolin), ale jego działalność zapoczątkowała silny ruch na rzecz walki z dyskryminacją osób nieheteronormatywnych.
Dzieje kariery Milka udało się rozpisać bez zbędnych upiększeń, o co nadzwyczaj łatwo w przypadku biografii ludzi oddanych sprawie. Film Gusa Van Santa pokazuje, że dzięki zaangażowaniu politycznemu można zbudować wspólnotę, która upomni się o swoje prawa i będzie o nie walczyć. Całość ogląda się tym przyjemniej, że została zgrabnie oprawiona w słoneczne kadry, które przenoszą nas do San Francisco sprzed ponad czterech dekad, a montaż stanowi wyjątkowo udany przypadek mieszanki kinowych ujęć i materiałów archiwalnych.
Dlaczego powinniście obejrzeć Obywatela Milka?
To trochę zapomniana filmowa biografia, która opowiada jedną z tych historii, jakich nam dzisiaj brakuje. Historię mimo smutnego zakończenia pełną wiary w to, że jeśli chcemy, możemy coś zmienić nie tylko w naszym życiu, ale też w życiu innych. Także dlatego, że słusznie nagrodzony Oscarem Sean Penn w roli Milka jest po prostu świetny.
Dominika Kardaś
A co, gdyby historię z wyborami w tle opowiedzieć przez pryzmat polityka? Zmęczonego władzą intelektualisty, który wątpi w sensowność sprawowania przez siebie urzędu? Który – być może – zamiast nudnego prezydenckiego ceremoniału wolałby pisać kolejne – zresztą doceniane na całym świecie – dramaty i eseje albo pić piwo z przyjaciółmi w popularnej praskiej Café Slavia tuż nad brzegiem Wełtawy? Czego dowiedzielibyśmy się o polityce i politykach, gdybyśmy popatrzyli na nich oczyma Václava Havla?
Obywatel Havel to dokument portretujący kilkanaście lat z życia czeskiego prezydenta, który pełnił funkcję prezydenta Czechosłowacji, a później Czech. Havel zgodził się, by kamera była z nim wszędzie – na spotkaniach oficjalnych, prywatnych, na spacerach i pogrzebie jego ukochanej żony Olgi.
W ten sposób powstało 48 godzin materiału, z czego widz może obejrzeć prawie dwie godziny. Pomysłodawcą filmu i pierwszym reżyserem jest tragicznie zmarły Pavel Koutecký, który zginął podczas kręcenia swojego kolejnego dokumentalnego filmu o ludziach wspinających się na wysokie budynki. Jego dzieło dokończył Miroslav Janek.
Dlaczego powinniście obejrzeć Obywatela Havla?
To dowcipny i ciepły film, który pokazuje, że polityka nie musi być czymś na kształt zapasów w błocie, a sformułowania „mąż stanu” i „dobro wspólne” spokojnie pasują i do naszego świata. To obraz, który daje nadzieję w trudnych czasach i pokazuje, że inni politycy są możliwi.
Łukasz Grzesiczak