Finlandia wzorem dla edukacji w Polsce? „Diametralna różnica”

„Należy dobrze przemyśleć wszystkie przyszłe reformy edukacji. Ostatnia jest »sztuką dla sztuki«

„Należy dobrze przemyśleć wszystkie przyszłe reformy edukacji. Ostatnia jest »sztuką dla sztuki«. Trzeba przeformułować program nauczania. Szczególnie po reformie w końcowych klasach szkoły podstawowej jest on przeładowany” – mówi dr Ewa Zawisza-Wilk z Uniwersytetu Pedagogicznego. Pedagog jako wzór zmian podaje Finlandię. „Fiński system różni się od polskiego diametralnie. Ale tam reformy następują powoli. Programów nie piszą ministrowie, a nauczyciele, do których ministerstwo edukacji ma ogromne zaufanie” – dodaje

MARCEL WANDAS: Dwa wakacyjne miesiące źle wpływają na produktywność uczniów?

DR EWA ZAWISZA-WILK: Czas nie jest najistotniejszą rzeczą w nauce, a regeneracja mózgu jest konieczna. Odpoczynek nie oznacza jednak bezczynności, tylko zmianę aktywności, na przykład na fizyczną – nasz mózg nigdy nie próżnuje. Mitem jest, że przez dwa miesiące wakacji uczniowie są bezczynni. Dzieci przez cały czas się uczą, zmienia się tylko forma i treść. Czy wypoczynek powinien trwać cztery, sześć czy osiem nieprzerwanych tygodni? Trudno powiedzieć, zależy to w dużej mierze od jakości wypoczynku, nie czasu jego trwania. Chyba lepiej byłoby, gdyby dzieci miały krótszy czas pracy na co dzień w szkole i więcej możliwości regeneracji.

U dorosłych jest inaczej?

Być może niektórzy dorośli przyzwyczaili się do tego, w jaki sposób uczyli się podczas studiów. Mobilizacja w czasie sesji i wysiłek na sto procent, a potem spokojniejszy okres. Dla dziecięcego mózgu o wiele ważniejsza jest systematyczna praca, w mniejszych, intensywnych dawkach i czas na regenerację. Zmiany służą uczeniu się.

Czy lepiej trochę wydłużyć rok szkolny – i nawet kosztem na przykład jednego wakacyjnego tygodnia rozłożyć trochę naukę w czasie? To mogłoby skrócić dzień nauki.

Nie chodzi o czas, ale o intensywność i tempo. Jeśli mamy motywację i jesteśmy naprawdę zainteresowani daną tematyką, to możemy uczyć się bardzo intensywnie i długo. Jeśli jesteśmy zaangażowani, możemy nawet nie odczuwać upływu czasu, który poświęcamy nauce. Trudno jest jednak utrzymać wysoką motywację przez cały dzień.

Mózg pracuje według pewnych reguł – ma przedział czasowy, gdy jest bardzo aktywny, i taki, gdzie ta aktywność spada. W południe koncentracja jest słabsza, percepcja przytępiona – wiemy to z badań. Forma do nauki wraca po około dwóch godzinach. Podczas tego niżu nie ma sensu podawanie dzieciom w szkole nowych informacji.

Co uczniowie mogą robić w tym czasie? Po prostu iść do domu?

W brytyjskich szkołach w południe jest przerwa lunchowa, która trwa mniej więcej godzinę. Uczniowie wracają potem do nauki z nową energią i gotowi do działania. W Polsce nie uwzględnia się tych psychofizycznych potrzeb dziecka, a szkoda. Nie skracałabym dzieciom wakacji. Szkoła zajmuje im strasznie dużo przestrzeni, również poza swoimi murami. Naukę przenoszą do domu, przez przeładowanie podstawy programowej. Niektórzy siódmoklasiści deklarują dziś, że spędzają nawet trzy, trzy i pół godziny dziennie na odrabianiu zadań domowych.

IKON IMAGES / EAST NEWS

A to często po ośmiu godzinach w szkole. Pamiętam, że ta ósma lekcja już nie miała zbyt dużego sensu, dyrekcja planowała tam „mniej ważne” przedmioty. Przysposobienie obronne, wiedzę o kulturze. Nie lepiej zostawić uczniowi więcej czasu na zajęcia fakultatywne?

Akurat wymienione przez pana przedmioty nie powinny być traktowane po macoszemu. Przede wszystkim trzeba dobrze przemyśleć wszystkie przyszłe reformy. Ostatnia jest sztuką dla sztuki. W dosłownym znaczeniu tego sformułowania, jeśli dotyczy sztuki właśnie, ma to sens, ale na pewno nie w przypadku edukacji.

Co do pana pytania – na pewno w Polsce popełniamy wiele błędów w planowaniu treści, które przedstawia się uczniom. Niektóre są zupełnie zbędne, innych brakuje. Zupełnie brakuje mi na przykład zajęć z filozofii, podstaw psychologii, nauki myślenia, elementów antropologii i etyki dla każdego ucznia czy podstawowej wiedzy o tym, jak uczyć się efektywnie. Mózg dziecka nie jest w stanie przyswoić nadmiaru informacji. Taka wiedza jest zapamiętywana i zapominana, rzadko natomiast wykorzystywana lub wdrażana.

Idziemy w ilość, nie w jakość?

Tak. Przy takimi stanie rzeczy poziom motywacji do nauki spada i dzieci są zniechęcone do szkoły. Nudna szkoła staje się miejscem, do którego trzeba chodzić bez przyjemności zgłębiania wiedzy. Gdy nie jesteśmy w stanie podołać nadmiarowi zadań, z niechęcią myślimy o nowych wyzwaniach. Wtedy spada również samoocena. Cierpi na tym również sfera społeczna. Dzieci przeciążone pracą rezygnują z wielu aktywności. Priorytetem staje się nauka. Pilnują tego również rodzice, mówiąc: „Masz klasówkę, nie spotkasz się z koleżanką, nie pójdziesz na zbiórkę harcerską”.

Sama jestem matką. Wiem, co wybiera moje dziecko. Jako licealista stawia na naukę. Wydaje mi się dużą niesprawiedliwością, gdy  nastolatek musi dokonywać wyboru pomiędzy przyjaźnią a nauką. To czas budowania najtrwalszych, pięknych relacji w życiu.

Jak dzieci sobie z tym radzą?

Dostrzegam wśród uczniów ciekawą strategię. Często godzą się ze słabsza oceną na sprawdzianie, nie mogąc nadążyć z materiałem. Przychodzą więc na klasówkę nieprzygotowane, a potem, po czasie, poprawiają ocenę. Rodzice często zwalniają dzieci z zajęć danego dnia, żeby uchronić dziecko przed złą oceną i niepotrzebnym stresem.

Czyli w szkole nadal najważniejsze są oceny?

To system punktowy. Ma motywować, ale niczego dobrego nie przynosi. Ma też wywoływać presję i tworzyć konkurencję między uczniami. A przecież nie zawsze o to chodzi. Nie ma czegoś takiego, jak obiektywna ocena nauczyciela, np. odpowiedzi ustnej lub pisemnej. Tylko test, forma wielce niedoskonała, której nie da się zastosować we wszystkich dziedzinach wiedzy daje obiektywne wyniki, jednak  nie obiektywną ocenę.

W naszej szkole wynik równa się ocenie. To nie zawsze jest sprawiedliwe. Nie tylko osiągnięty cel powinien być oceniany. Szczególnie ważna jest droga dochodzenia do niego. Presja wywierana na polskiego ucznia jest tym większa, że obecnie rodzice mają stały podgląd wszystkich ocen i uwag przez wirtualne dzienniki.

IKON IMAGES / EAST NEWS

A kiedyś można było nie powiedzieć wszystkiego, a potem mieć burę po wywiadówce…

Teraz mamy już systemy powiadamiania o ocenach SMS-em w momencie ich wpisania do dziennika. Po paru minutach od otrzymania oceny dziecko może odebrać telefon od zdenerwowanego rodzica pytającego o to, co się stało. Trochę taki szkolny „Big Brother”. W ten sposób odbieramy dzieciom odpowiedzialność za siebie i swoje działania lub zaniedbania oraz możliwość popełniania i naprawiania błędów.

I presja z kilku stron – nauczycieli, rodziców, a także kolegów z klasy, z którymi dziecko konkuruje.

Dokładnie tak. A nauczyciele często nadużywają ocen. Jestem terapeutką, siostra jednej z moich pacjentek wyznała mi ostatnio, że dostała na jednej lekcji języka angielskiego dziewięć szóstek. Zdumiewające. Wyjaśniła mi, że dostała te oceny za przygotowanie dziewięciu rysunków do słownika języka angielskiego wiszącego w klasie. To absurd. Dla tej dziewczynki to było nie do ogarnięcia, cieszyła się z rekordu, ale te szóstki kompletnie straciły dla niej wartość.

Tak samo jak jedynki, których uczniowie też dostają po kilka podczas jednej lekcji. Często negatywna ocena z przedmiotu bywa działaniem dyscyplinującym, bo nauczycielom brakuje innych narzędzi. Jeśli już oceniałabym dzieci w jakikolwiek sposób, to wpisując do dziennika, czy opanowały, czy też jeszcze nie opanowały materiału i muszą nad czymś popracować.

To pierwsza ze zmian, a inne? Mniejsza liczba zajęć, obcięcie podstaw programowych?

To złożone. Trzeba przeformułować program nauczania. Szczególnie po reformie w końcowych klasach szkoły podstawowej jest on przeładowany. Proszę sobie wyobrazić, że przychodzi do pana pracodawca i mówi: „Zrobimy teraz projekt rozpisany na trzy lata w czasie krótszym o rok to wasze zadanie”. Mniej więcej to samo spotkało dzieci, które nie poszły do gimnazjów. W dwa lata mają przepracować trzyletni materiał, ponieważ nie było czasu na rozsądne rozplanowanie treści i napisanie dobrej podstawy programowej dla szkoły podstawowej. Dlatego nauczyciele tak pędzą z materiałem.

Tłumaczą go szybko i podają wiele informacji. Nie mają czasu na otrzymanie informacji zwrotnej o tym, czy uczeń wszystko rozumie. W związku z tym część z nich ratuje się korepetycjami, część po prostu otrzymuje gorsze oceny. Zdolniejsi radzą sobie lepiej, kosztem czasu na odpoczynek i inne aktywności. Osoby ze specjalnymi potrzebami kompletnie wypadają z obiegu, nie są w stanie nadążyć. To skutek szybkiej, nieprzemyślanej reformy.

Można skądś czerpać inne wzorce? Który z krajów robi dobrze to, co my robimy źle?

Na przykład Finlandia. Tam szkolnictwo też się zmienia, ale reformy następują powoli, latami, opierając się na doświadczeniu, eksperymentach z uczniami, oddolnie. Programów nie piszą tam ministrowie, a nauczyciele, do których ministerstwo edukacji ma ogromne zaufanie. Dlatego fińskie dzieci mają tak wspaniałe wyniki w badaniach PISA.

Na temat fińskiego systemu edukacji jest jednak sporo mitów. Na przykład rozpowszechniona pogłoska, że dzieci nie muszą już w szkołach pisać ręcznie. To bzdura, nadal notują ręcznie, ale nie uczą się już kaligrafii, która wcześniej była obowiązkowa, więcej też korzystają z nowych technologii przy projektach, które są tam wiodącą metodą uczenia.

Pamiętam, że w początkowych klasach podstawówki nauczyciele pilnowali, by litery były wystarczająco gładkie i żeby pisać równo w linijkach.

Ale nie chodzi o to, że kaligrafia jest złą techniką pracy. Bywa niezwykle przydatna, choć jest zmorą dysgrafików. Finlandia podąża jednak za zmianami. Ta umiejętność po prostu stała się mniej potrzebna, przechylono szalę na korzystanie z nowych technologii. Dzieci jednak nie siedzą cały czas przed komputerem, to byłby absurd. Fiński system różni się od polskiego diametralnie.

Uczy podejmowania wyborów, krytycznego myślenia, analizowania materiału, pracy w grupie. Jest nacisk na stosowanie wiedzy w praktyce i pracę zespołową. Aby zbliżyć nasz system do fińskiego, musiałyby zajść ogromne zmiany systemowe, ale również zmiany w mentalności i myśleniu o celach edukacji. W Polsce niewielu nauczycieli na przykład rezygnuje z podręcznika, mimo że mają taką możliwość.

IKON IMAGES / EAST NEWS

Dlaczego?

Nie mają odwagi. I to nie dlatego, że dyrektor czy jakieś przepisy tego wymagają. Zazwyczaj dzieje się to na prośbę i oczekiwanie rodziców. Rodzice mają większe poczucie bezpieczeństwa, gdy dziecko uczy się z podręcznika. Mogą sprawdzić materiał, skontrolować, w jaki sposób dziecko przyswaja wiedzę. Nie ufają nauczycielom. Chodzi więc również o upadający prestiż zawodu.

Gdybyśmy mieli zaufanie do nauczycieli, sprawa byłaby prosta. Oddalibyśmy dzieci w ich ręce i widzielibyśmy efekty. Teraz nauczyciele są marionetkami reform, które nadchodzą niemal po każdej zmianie ekipy rządzącej, niezależnie od tego, czy to ma sens, czy nie. W związku z tym pojawia się też u nauczycieli frustracja, a osoba sfrustrowana nie jest w stanie efektywnie uczyć, a tym bardziej wychowywać.

A czy nauczyciele będą lepiej uczyć, mając mniej materiału do przerobienia i prowadząc mniej lekcji?

Obcięcie części treści wywołałoby burzę. Wyobrażam sobie żywiołowe dyskusje na temat tego, co wyrzucić, a co zostawić. Bardziej myślałabym o rozłożeniu materiału w czasie i dodaniu elementów, takich jak psychologia, filozofia, mnemotechnika. Większe znaczenie powinna mieć praca nad projektami, kształtowanie umiejętności społecznych, praca w grupach. Na to w ogóle nie ma miejsca. Ważne są też autonomia ucznia i jego wpływ na zajęcia. Teraz na przykład w szkole często niemile widziane jest zadawanie pytań bo to zaburza tryb lekcji, bo pytania mogą być nie na temat, a trzeba zdążyć przerobić materiał.

Dzieci nie lubią więc szkoły, bo trzeba się w niej tylko podporządkowywać. Nie można być sobą, nie można decydować. Podstawa programowa i przeładowanie programu to tylko część problemu. Ważniejsze jest to, że w Polsce często ciosa się uczniów według jednego wzoru
Więcej swobody i wolności jest w szkołach prywatnych, ale bywają tam też problemy ze zrównoważeniem dyscypliny i nauki.

Nie każdy zresztą ma pieniądze na prywatną edukację. Większość skorzysta ze szkoły publicznej.

Szkoły publiczne często temperują człowieka. Obserwujemy to później u studentów. Trzeba ich otwierać, dać im przyzwolenie na zadawanie pytań, skłaniać do refleksji. Po kilku tygodniach, miesiącach pracy zaczynamy na zajęciach rozmawiać. Człowiek dorosły jest mocno zmieniony przez edukację na podstawowym i średnim poziomie. Wydaje mu się, że na studiach będzie ona wyglądała w ten sam sposób. I tak doszliśmy do tego, że czas wakacji nie ma większego znaczenia wobec sporych problemów, z jakimi boryka się polska szkoła.

Dr Ewa Zawisza-Wilk – pedagog, logopeda. Posiada wieloletnie doświadczenie w terapii dzieci z alalią, autyzmem, zespołem Aspergera, dyslalią, zagrożonych dysleksją i zaburzeniami zachowania. Pracownik naukowy Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

Opublikowano przez

Marcel Wandas


Dziennikarz, autor między innymi Onetu, Magazynu Opinii WP i Weekend.Gazeta.pl. W przeszłości reporter radiowy związany między z Radiem Kraków, Radiem Eska i Radiem Plus. Fan muzyki, bywalec festiwali, wielbiciel krakowskiej Nowej Huty, hejter krakowskiego smogu.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.