Humanizm
Hulaj dusza, piekła nie ma. Zetki, influencerzy i pieniądze
16 listopada 2024
Na lekcji WOS dotyczącej typów legitymizacji władzy Maxa Webera użyłem fragmentu „Gry o Tron”. Do zilustrowania upadku ustroju republikańskiego w Rzymie dobrze nadają się sceny z pierwszych trzech epizodów „Gwiezdnych wojen”. Możliwości jest wiele, wszystko zależy od kreatywności – mówi w rozmowie z Dariuszem Jaroniem nauczyciel i historyk Jakub Ostromęcki.
Dariusz Jaroń: Kiedy film historyczny jest dobry?
Jakub Ostromęcki*: Gdy osiąga równowagę między artystycznym wyrazem a wiernością faktom. Istotne jest, aby twórcy filmowi pozwolili sobie na pewną dozę interpretacji, aby uniknąć przekształcenia dzieła w czysty dokument. W literaturze science fiction istnieje pojęcie licentia poetica, określane mianem „zawieszenia niewiary”. Oznacza to chwilowe odłożenie na bok naszej wiedzy naukowej, by móc cieszyć się fabułą. Jednakże istnieje granica – nie można całkowicie ignorować faktów. Na przykład skrócenie procesu historycznego trwającego dwa lata do dwóch miesięcy w celu utrzymania zainteresowania widza jest akceptowalne. Natomiast przedstawienie postaci historycznej jako bohatera, mimo że w rzeczywistości była ona zbrodniarzem – lub na odwrót – stanowi już problem. Jeśli postacie z przeszłości zaczynają mówić i zachowywać się jak współcześni ideolodzy lub aktywiści, wprowadza to anachronizm, ahistoryzm i fałszowanie historii.
Jak korzystać z filmów, nauczając historii?
Po kawałku, we fragmentach, ostrożnie. Kilka lat temu Instytut Pamięci Narodowej opublikował badania pt. Edukacja dla pamięci. Dotyczyły one sposobu, w jaki lekcje historii kształtują postawy wobec przeszłości i tożsamości narodowej, ale również tego, jak uczniowie chcieliby być uczeni historii. Wynika z nich, że dla ponad połowy uczniów film, obok gier i internetu, jest najatrakcyjniejszym źródłem poznania historii. Aż 83 proc. respondentów odpowiada, że czerpie wiedzę historyczną z filmów, ale tylko 27 proc. uznaje je za źródło wiarygodne. I słusznie. Łukasz Maciejewski, scenarzysta filmu Biała odwaga, stwierdził wprost, że jeśli przy tworzeniu filmu historycznego musi wybierać między dobrą fabułą a prawdą historyczną, to zawsze wybierze dobrą fabułę.
Może Cię także zainteresować: Kryzys zawodu nauczyciela. Przemoc, lekceważenie i nieufność
Autor takiego filmu może zmyślać?
Oczywiście, ma prawo zmyślać, ile tylko zechce. W filmie, który współtworzył, nie wprowadzono wielu nieprawdziwości, jednak jego słowa są charakterystyczne dla większości reżyserów i scenarzystów. Oznacza to, że wysyłając uczniów na film, prezentowany w całości i bez komentarza, możemy zrobić więcej szkody niż pożytku. Podobne do projektu Edukacja dla pamięci badania przeprowadzono w USA, w stanie Connecticut. Większość uczniów, którym nauczyciele puszczali na lekcji filmy historyczne, deklarowała, że nie jest to najbardziej wiarygodne źródło do poznawania przeszłości. Z drugiej strony okazuje się, że najwięcej zapamiętywali z lekcji, pisali lepsze eseje, jeśli wcześniej wyświetlono fragment filmu. Film, czy też jego fragment, jest dla nauczyciela bardzo pomocny, ale jest to narzędzie, z którym trzeba obchodzić się umiejętnie. Na ogół lepiej jest używać podczas lekcji poszczególnych fragmentów niż całości filmu. Pozwala to na częstsze i intensywniejsze wykorzystanie dorobku kinematografii. Filmy w całości można obejrzeć maksymalnie dwa razy w roku.
To niewiele. Po które warto wtedy sięgnąć?
Trudno dokonać dobrego wyboru, ponieważ oczekiwania uczniów i nauczycieli są rozbieżne. Trzeba pamiętać, aby film służył podstawie programowej, a nie tworzył nowej. Oznacza to, że należy unikać na przykład kultu czołgów II wojny światowej, który może przypaść do gustu jedynie garstce chłopców w koszulkach Sabaton, czy z drugiej strony – nie marnować cennego czasu na kochanki Henryka VIII. Ale już na przykład fragment serialu Rzym, w którym widzimy różnice w sposobie walki legionów i Galów, ma sens, ponieważ przechodzimy wtedy do kwestii ściśle związanych z podstawą programową – do organizacji społeczeństwa.
Polecamy:
Podasz jakiś przykład?
W serialu Wikingowie jest kapitalna scena, gdy wikingowie po raz pierwszy wchodzą do kościoła. W ciągu kilku minut pokazujemy uczniom problem szerzenia nowej wiary w barbarzyńskiej Europie. Ale trzeba uważać. Uczniowie są bardzo wyczuleni na beznadziejne efekty specjalne. Lepiej z takiej sceny w ogóle zrezygnować, aby – zamiast się skupić – nie szydzili i nie kpili. Podobnie ze scenami, gdzie śmierć pokazana jest w zbyt teatralny, egzaltowany sposób. Niektórych to śmieszy, zamiast przejmować.
Czyli nie tyle cały film, ile pojedyncza scena działa na wyobraźnię. Jaka powinna być, żeby spełniła swoją funkcję?
Scena, którą pokazujemy, musi być wyrazista, mocna, porywająca, śmieszna, szokująca, piękna, ale musi nawiązywać do głównego celu lekcji. Trzeba uważać z nadmiarem okrucieństwa, ponieważ w klasie mamy uczniów o różnej odporności psychicznej. Pokazując na przykład pięciominutowy dialog, trzeba co pewien czas pauzować, wyjaśniać znaczenie scen, najlepiej wspólnie, za pomocą rozmowy, bo inaczej uczeń wyłączy się i potraktuje fragment lekcji jako okazję do odpoczynku. Film przecież ogląda się dla rozrywki, a nie dla nauki historii. Dobrze jest przed wyświetleniem danej sceny zadać jakieś pytanie, postawić problem, który rozwiążemy, oglądając dany fragment.
Jakie metody nauczania historii sprawdzają się najlepiej?
Na szkoleniach dla nauczycieli dowiesz się, że kluczowe są metody aktywne – takie jak tworzenie map myśli, analizy SWOT czy drzew decyzyjnych. Jednak często brakuje na to czasu i możliwa jest perspektywa, że edukacja historyczna twoich uczniów może zakończyć się na roku 1945. Dlatego warto stosować mniej czasochłonne metody – takie jak wykład, rozmowa z uczniami czy burza mózgów – i stale nawiązywać do aktualnych sytuacji poprzez analogię. Powiem to brutalnie: atak Rosji na Ukrainę czy wojna Izraela z Hamasem są pomocne w tym kontekście. Musisz też odgrywać rolę aktora – straszyć, śmieszyć, obrzydzać, bulwersować, wcielając się w różne postacie czy prezentując różnorodne poglądy.
Moja nauka historii była opowieścią o datach. Jakie nieszablonowe metody warto wprowadzić do szkół, żeby historia inspirowała, a nie nużyła uczniów?
Opisano je w interdyscyplinarnym badaniu IPN, zorientowanym na wykorzystanie najnowszych technologii w nauczaniu historii, zatytułowanym Immersyjna edukacja historyczna – w stronę nowych ścieżek edukacyjnych. Wszystkie te nowe techniki korzystają z platform internetowych, gdzie dzięki sztucznej inteligencji można, na przykład, ubrać się w strój z XVII wieku, zobaczyć, jak wyglądała nasza ulica sto lat temu lub skompletować menu z okresu okupacji. Wszystko to wymaga oczywiście od szkół zapewnienia masowego dostępu do komputerów, czasem gogli wirtualnej rzeczywistości. Często są to platformy płatne.
Polecamy: Oceny w szkole są bez sensu? Rewolucyjny pomysł na zmianę w edukacji
Kilka pokoleń uczyło się historii z programów telewizyjnych Bogusława Wołoszańskiego. Nadal są aktualne?
Wołoszański skupiał się na dwóch kwestiach: szpiegach i czołgach. To wspaniałe zagadnienia, ale dość fragmentarycznie traktowane przez podstawę programową. Dobre dla dojrzałych miłośników historii, ale nie dla szerokiej rzeszy uczniów.
Co będzie dobre dla masowego widza?
Apocalypto, Chwała, Generał Nil, Wołyń to filmy, które można polecać niemal w ciemno, ponieważ zawierają niewiele ordynarnych kłamstw i dobrze korespondują z podstawą programową. Są to również produkcje znakomicie nakręcone. Wartościowe są fragmenty seriali Rzym czy Wikingowie, choć w tym drugim przypadku należy być bardzo ostrożnym przy doborze scen. Nie można też zapomnieć o Barei i realiach życia w PRL-u. Alternatywy 4, Zmiennicy, Miś – te produkcje uczniowie naprawdę lubią.
Wiemy, które filmy z historią w tle młodzież ceni najbardziej? Które filmy są najlepsze na lekcje historii?
Według uczniów badanych przez IPN najlepsze są Kamienie na szaniec, dość ckliwy pod względem obyczajowym Dywizjon 303, Miasto 44 (jedyny film podobnie oceniony przez nauczycieli i uczniów) i – o dziwo – Czterej pancerni i pies, których wskazało 10 proc. badanych. Wołyń wybrało natomiast tylko 5 proc. Uczniowie nie interesują się natomiast zbytnio filmami rozliczeniowymi z PRL-em, jak na przykład Czarny czwartek czy Śmierć jak kromka chleba. To nie jest dobre, bo są to filmy znakomite, może poza tym, że Czarny czwartek zbytnio wybiela postać Jaruzelskiego.
Jakie narzędzia, poza filmami historycznymi, podrzuca nauczycielom popkultura?
Okazuje się, że wspaniałą robotę robią nie tylko filmy historyczne, ale też krótkie fragmenty filmów fantasy. Weźmy na przykład początek Hobbita. Widzimy tam postacie z zagiętymi nosami, lubiące handel, złoto i rzemiosło, które rozsiane po całym świecie nagle wpadają na pomysł powrotu do swojej dawno utraconej ojczyzny – wypisz wymaluj syjonizm. Kiedyś na lekcji WOS dotyczącej typów legitymizacji władzy Maxa Webera użyłem fragmentu Gry o tron, gdzie rycerstwo obwołuje Jona Snowa królem Północy. Zadanie to bardzo spodobało się uczniom. Do zilustrowania upadku ustroju republikańskiego w Rzymie dobrze nadają się sceny z pierwszych trzech epizodów Gwiezdnych wojen. Możliwości jest wiele, wszystko zależy od kreatywności i tego, jak dotrzemy do uczniów.
* Jakub Ostromęcki – historyk, nauczyciel, publicysta. Autor książki Skręcona historia. Film a prawda historyczna pokazującej, ile prawdy jest w scenariuszach znanych filmów historycznych. Uczy wiedzy o społeczeństwie i historii w XXXIII Liceum Ogólnokształcącym Dwujęzycznym im. Mikołaja Kopernika w Warszawie. Jest stałym współpracownikiem miesięcznika „Historia Do Rzeczy”.
Może Cię zainteresować: