Humanizm
Hulaj dusza, piekła nie ma. Zetki, influencerzy i pieniądze
16 listopada 2024
Impreza w plażowym klubie się rozkręca. Hinduski DJ wrzucił mocniejsze elektroniczne bity, a młode rosyjskie hostessy rozgrzewają publiczność, tańcząc na scenie. Na parkiecie bawi się międzynarodowy tłum – Anglików, Rosjan i przyjezdnych Hindusów. Niemal wszyscy imprezowicze mają twarze pomalowane farbą. Co jakiś czas ktoś ląduje w basenie, zafarbowanym na czerwony kolor. Wygląda, jakby został złożony w ofierze jakiemuś okrutnemu bóstwu. Oto święto Holi po goańsku […]
Jadący po plaży skuter zbudził ze snu psy, które wyrwane z letargu popędziły za kierowcą. Po krótkim pościgu szybko zastygły znów w błogim śnie, chroniąc się w cieniu przed palącym słońcem. Wszystkie są do siebie niezwykle podobne. Bystre, czujne, nieufne. Wiele z nich jest dziś umorusanych kolorowym proszkiem, którzy rozrzucali naokoło bawiący się Hindusi. Trwa Holi – święto wiosny. W nadmorskich miejscowościach na Goa wszystko toczy się jednak w swoim plażowym, raczej nieśpiesznym, rytmie. Nie ma hucznych parad, które organizowane są w innych miastach. Tutaj turyści świętują Holi z dostojnym spokojem – z drinkiem czy browarem w ręku.
Holi to jedno z najważniejszych świąt w hinduizmie, wielka ogólnokrajowa celebra z okazji nadejścia wiosny. To symboliczne zwycięstwo dobra nad złem, radości nad smutkiem i życia nad śmiercią. Święto rozpoczyna się wieczorem przy ognisku, gdzie ludzie zbierają się na wspólne śpiewy i tańce. Ma to głębokie zakorzenienie w hinduskiej mitologii – upamiętnia śmierć Holiki, która zginęła w płomieniach, próbując uśmiercić swojego brata, gorliwego wyznawcę Wisznu – jednego z najważniejszych hinduskich bogów (ze świętem związanych jest wiele innych mitów – red).
Następny dzień jest o wiele bardziej radosny i przypomina trochę polskiego śmigusa-dyngusa. Hindusi obrzucają się tego dnia kolorowym proszkiem i wylewają na siebie różnobarwne farby z wodą. Święto ma też duże znacznie społeczne. To dobra okazja, by pojednać się wrogiem czy naprawić popsute relacje z przyjaciółmi. Atmosfera imprezy sprawia, że na chwilę znikają podziały społeczne.
Satish i Anaya na Goa przyjechali z Hajdarabadu, ponad siedmiomilionowego miasta w środkowych Indiach. Mają ok. 25 lat i oboje pracują w sektorze IT jako specjaliści od analizy danych. Są europejscy, nowocześni i – jak na Indie – dość swobodni pod względem obyczajowym. Od niedawna mieszkają razem, mimo że nawet nie planują ślubu. „Kiedyś pomyślimy, ale jeszcze nie teraz” – mówią zgodnie.
Na goańskim wybrzeżu chcą zabawić kilka dni. Satish wyciąga z plażowej przenośnej lodówki bacardi z colą, podaje mi butelkę i nie chce słuchać wymówek. „Uwielbiam Goa za to, że mogę bez skrępowania siedzieć z piwem na plaży i nikt nie robi z tego problemu” – mówi, skręcając jointa. „Ja z kolei lubię się opalać się w bikini. Tam, gdzie się urodziłam, byłoby to nie do pomyślenia. Non stop musiałabym słuchać głupich komentarzy i czuć na sobie wrogie spojrzenia” – dodaje Anaya. Oboje chcą innego życia niż to, w jakim dorastali, porzucenia świata zakazów i obyczajowych tabu.
Satish i Anaya nie przyjechali na Goa szukać sensu życia, jak czynili to niegdyś hipisi, ale by ostro poimprezować. To przedstawiciele młodej hinduskiej klasy średniej, która zaczęła tworzyć się w Indiach na początku lat 90. Kraj wszedł wtedy na drogę gwałtownych liberalnych reform. Gospodarka Indii wrzuciła piąty bieg, zaczynając pogoń za światem. PKB przez ostatnie dwie dekady rosło średnio 7 proc. rocznie. To skok z epoki kamienia prosto w cyfrową przyszłość. Zmiany widać zwłaszcza w dużych miastach, takich jak Mumbaj, Delhi, Pune czy Bangalore, które wyrastają na światowe metropolie, powoli pozbywając się kolonialnych reliktów przeszłości. Te są jeszcze co prawda widoczne, ale coraz częściej kryją się w detalach, np. w dostępnych na rynku hinduskich kosmetykach do pielęgnacji skóry o… wybielającym działaniu. Jasna karnacja, dla wielu, wciąż jest czymś lepszym i pożądanym.
Hindusi szybko jednak pozbywają się kompleksów i coraz śmielej podbijają świat. Za 90-letnią okupację odegrali się na Brytyjczykach w 2008 r., gdy słynne marki Jaguar i Land Rover zostały kupione przez giganta z Indii – firmę Tata Motors.
Wraz z Indiami bogacą się mieszkańcy. Liczba gospodarstw domowych o dochodzie powyżej 10 tys. dol. rocznie wzrosła z około 2,5 mln w 1990 r. do prawie 50 mln w 2015 r. Hinduska klasa średnia to grupa społeczna trudna do zdefiniowania. Ekonomiści zaliczają do niej mieszkańców, którzy zarabiają dziennie od 2 do 10 dol. Górną granicę jest w stanie przeskoczyć 26 mln osób, dolną – prawie 600 mln, czyli połowa mieszkańców kraju.
Klasę średnią w Indiach należy przede wszystkim postrzegać przez pryzmat stylu życia, potrzeb i aspiracji. Jest to m.in. fascynacja zachodnim modelem życia. Kasta coraz rzadziej stanowi źródło identyfikacji, a pytania o nią zbywane są żartem lub lekką irytacją. „Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia” – mówi z uśmiechem Satish i twierdzi, że system kastowy odchodzi do lamusa lub przybiera inne, subtelniejsze formy.
„Jeśli będziesz się np. starał o wysokie stanowiska rządowe, to można trafić na szklany sufit” – mówi. Tradycyjne wartości w innych sferach wciąż trzymają się dobrze. Wiele z kulturowych tabu przeminie wraz ze starszym pokoleniem, np. te dotyczące małżeństwa i seksu. „Mam ponad 50 lat, ale nie powiem mojej mamie, że mam dziewczynę” – śmieje się Mashish, właściciel jednego z hosteli w Vagator. „Po co to zmieniać?” – pyta retorycznie.
Wraz z całymi Indiami zmieniło się także Goa. Plaża w Baga, jak w wielu innych popularnych nadmorskich miejscowościach, to ciąg klubów, restauracji i kawiarni. W niebo niosą się dźwięki elektronicznej muzyki, świecą neonowe reklamy, handlarze namawiają na zakupy – te bardziej i mniej legalne. Na drodze mijają mnie skutery i taksówki wiozące żądnych wrażeń turystów. Klubowiczów do celu prowadzą sprawnie działające aplikacje na smartfony, np. Goa Hunt.
„Pamiętam, jak było tu tylko kilka domów, a w bambusowych chatkach na plaży mieszkali hipisi” – wspomina Manish, który na Goa po raz pierwszy przyjechał 40 lat temu, gdy jeszcze był skautem. Dziś może się napić kawy czy zamówić pizzę w popularnej sieciówce. Czasem o tym, że jesteśmy w Indiach, świadczą jedynie krowy, bezpańskie psy i lekki chaos na drodze. Ten jest ciągle nie do podrobienia.
Rajskie wybrzeże przekształciło się z enklawy dla zachodniej cyganerii w popularne wczasowisko dla Hindusów. To oni okupują większość goańskich plaż i nadmorskich knajpek. „Przejęli” też środowy targ w Anjunie, który latach 70. był kameralnym hippisowskim bazarem. Dekadę temu władza postanowiła uregulować interes, a większość Europejczyków zniechęciły rządowe licencje i podatki. Obecnie interes przejęli Hindusi – zarówno ci z Goa, jak i przyjezdni, których zwabiła możliwość zarobku. Na goańskich bazarach bez kłopotu można kupić np. kaszmir – mało praktyczną tkaninę w upalnym przez niemal cały rok Goa.
Po plażach kręcą się też ubrane w kolorowe sari handlarki z Karnataki, stanu w południowych Indiach. Są to zazwyczaj młode dziewczyny z prowincji, które z braku pieniędzy musiały wyjechać za pracą. Mimo podstawowego wykształcenia potrafią się swobodnie porozumieć w kilku językach. Priviet, kak dziela? (ros. „Cześć. Jak się masz?) – zagaduje jedna z nich, bezbłędnie rozpoznając moją słowiańską urodę.
Dziewczyna podczas rozmowy cały czas próbuje mi coś sprzedać. „Moje życie to pół roku w domu, pół roku na Goa. Tam, gdzie mieszkam, nie ma dobrze płatnej pracy” – mówi. „Może jednak coś kupisz, dzisiaj jest Holi. Mama będzie smutna, jak nic ode mnie nie kupisz” – próbuje podejść mnie sposobem. Asortyment ma szeroki. Można u niej kupić w zasadzie wszystko, czego może pragnąć turysta, m.in. odzież czy biżuterię. Dziewczyny zrobią też tatuaż henną, masaż, manicure, wydepilują brwi czy wetrą kokosowy olejek w pięty. Raj dla bogatych.
Na goańskiej plaży spotyka się kilka światów. Oprócz weekendowych imprezowiczów i zachodnich turystów na Goa zaczęły gościć konserwatywne rodziny z dalekiej północy, które jeszcze 15 lat temu mogłyby pomarzyć o takim wypoczynku. Ze sobą na wakacje zabrali też własne, nieco konserwatywne, zwyczaje. Z uroków morza korzystają inaczej i nieco bardziej powściągliwie niż np. Europejczycy. Opalanie topless uznają za szczyt perwersji, alkoholu też piją mało. Mężczyźni podczas kąpieli zwykle nie zdejmują koszulek, a kobiety pluskają się w długich spodniach i bluzach. Pod ich gusta i poczucie moralności tworzone jest prawo. Niedawno wprowadzono regulacje zakazujące picia alkoholu i gotowania na plażach. Można za to dostać grzywnę do 2 tys. rupii (ok. 100 zł). „To już nie Goa, a Indie” – komentuje zmiany jeden z właścicieli plażowego baru. I trudno się z tym nie zgodzić.