Nauka
Badania Wenus. Sonda NASA odkryła najnowsze szczegóły
14 listopada 2024
Ilu ludzi mieszka w Polsce? 35, 37 a może nawet 40 milionów. Nikt tego dokładnie nie wie. Szacunki znacząco różnią się od siebie, w zależności od tego kto i jak liczy. Czy w XXI r. naprawdę nie potrafimy przeprowadzić w miarę ścisłej estymacji i jesteśmy skazani wyłącznie na hipotezy?
Prawo do swobodnego przemieszczania się między krajami Unii Europejskiej wynika z Karty Praw Podstawowych. Przez 20 lat członkostwa we wspólnocie Polacy nauczyli się skrzętnie z tego prawa korzystać. Wcześniej, co najmniej od końca lat 80. XX w. też byli mobilni, choć wówczas skalę emigracji częściowo równoważyły powroty do kraju i przyzwoity jeszcze przyrost naturalny. Ostatnia dekada to systematyczny odpływ Polaków z kraju, a jednocześnie przyjazd i osiedlenie się tysięcy migrantów.
W ciągu jednego pokolenia przekształciliśmy się z państwa niemalże jednonarodowego w wielonarodowe. Na początku XX w. ponad 96 proc. mieszkańców Polski deklarowała narodowość polską, a ledwie 1,2 proc. inną (ponad 2 proc. – nieustaloną). Obecnie obcokrajowcy stanowią około 10 proc. mieszkańców, przy czym w wielkich miastach ten odsetek jest jeszcze wyższy.
Jak to wygląda w liczbach bezwzględnych? Wedle ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego ludność Polski w końcu czerwca 2023 r. wynosiła 37 mln 698 tys. osób. W miastach mieszkało 60 proc. populacji, a na wsi kolejne 40 proc. Oznacza to ubytek o 68 tys. osób w ciągu roku.
W jakim stopniu dane te uwzględniały Polaków – emigrantów, którzy w rzeczywistości na stałe przebywają w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Holandii, Norwegii czy innych krajach? Większość z nich prawdopodobnie nadal widnieje w statystykach osób zameldowanych. Regularnie bywają w kraju i zapewne zostali doliczeni do mieszkańców Polski. Zatem od liczby podanej przez GUS należałoby odjąć około 2 mln Polaków – emigrantów. Ale z drugiej strony – dodać blisko 4 mln imigrantów. Czyżby zatem liczba mieszkańców Polski była bliska 40 mln?
Niekoniecznie. Diabeł tkwi w szczegółach. Trudno bowiem uchwycić dynamikę sytuacji, w której granicę polsko-ukraińską przekraczają tysiące osób dziennie, samoloty tanich linii lotniczych wożą setkami polskich emigrantów, a z Azji szerokim strumieniem napływają chętni do pracy nad Wisłą Hindusi, Nepalczycy, Bangijczycy, Filipińczycy, Wietnamczycy i inni.
Ważny jest zatem sposób liczenia. Ale co w sytuacji, gdy ścierają się różne metodologie: krajowa i unijna? W kraju zwykliśmy liczyć tych, którzy są w Polsce zameldowani i deklaratywnie przebywają u nas na stałe. Choć sama deklaratywność zwiększa margines błędu, gdyż część osób z różnych powodów nie mówi prawdy. Z kolei według metodologii europejskiej należy liczyć wszystkie osoby, które przebywają w danym państwie od co najmniej 12 miesięcy.
Zatem ktoś, kto przeprowadzi się na przykład z Wielkiej Brytanii czy Ukrainy do Polski, jest liczony w naszej metodologii od razu po zameldowaniu w urzędzie. Zgodnie z metodą europejską trafia do statystyki dopiero po roku, ale za to niezależnie od meldunku. Wobec braku obowiązku urzędowej rejestracji miejsca pobytu, krajowy sposób liczenia wydaje się nieprzystający do realiów współczesności. Sposób unijny – z powodu mobilności obywateli i licznych przeprowadzek między krajami – również jest archaiczny.
Problem rozbieżności danych jest w tej sytuacji immanentny, zawiera się w systemie zbierania informacji. Widać to od początku. Wedle ostatniego Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań z 2021 r. w Polsce mieszka albo 38 mln osób (zameldowanych, według definicji krajowej) albo 37 mln osób (przebywających od co najmniej roku). W żadnej z tych kategorii nie mieści się najprawdopodobniej większość Ukraińców, którzy pracując w Polsce regularnie odwiedzają swój kraj.
Szacunki dotyczące liczby Polaków – emigrantów także się różnią. Według danych ze spisu powszechnego z 2021 roku za granicą przebywało na stałe 1,45 mln Polaków. Jednocześnie informacje z jedynie czterech krajów (Niemiec, Wielkiej Brytanii, Holandii i Włoch) wskazują, że mieszka tam ok. 1,9 mln naszych rodaków.
Rozbieżności zapewne biorą się z różnych definicji migrantów. Na przykład z innego wymaganego czasu pobytu w danym kraju, który oznacza uznanie za stałego mieszkańca, a nie turystę. Prawdopodobnie jednak potwierdzają one pojawiające się czasem w mediach informacje o wykorzystywaniu systemów świadczeń socjalnych, na przykład poprzez pobierania zasiłków w dwóch lub więcej (!) państwach. W takich sytuacjach osoby takie są wliczane do statystyk mieszkańców w obu krajach.
Zatem nie tylko Polska ma problem z ustaleniem rzeczywistej liczby żyjących na jej terytorium.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy przyjrzymy się dynamicznie rosnącej grupie imigrantów przebywających w Rzeczpospolitej. Teoretycznie, wedle ostatniego spisu z 2021 r., naliczono ich około 111 tysięcy, co stanowi 0,3 proc. populacji Polski. Jednocześnie na swoim portalu GUS szacuje ich liczbę na około 1,5 mln. Biorąc pod uwagę, że liczba cudzoziemców zarejestrowanych w systemie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wyniosła na koniec 2023 roku 1 127 744 osoby, prawdopodobnie bliższa prawdy jest liczba 3 mln. Wszak wielu imigrantów nie zdołało się jeszcze zarejestrować w Polsce. Część nie zamierza tego czynić, są też grupy świadomie pozostające poza systemem (wśród nich pracujący w szarej strefie). Do tego dochodzą osoby starsze oraz część dzieci.
Polecamy:
Łączną liczbę przybyszy mieszkających w Polsce podbija jeszcze Warsaw Enterprise Institute (WEI). W raporcie „Migracje: niewykorzystana (na razie) szansa Polski” ocenia ich liczbę na ok. 3,5-4 mln, z czego 60-75 proc. stanowią Ukraińcy.
Zwłaszcza ostatnie lata przyniosły znaczący trend wzrostowy imigracji przy jednoczesnym (powolnym) spadku emigracji
– piszą autorzy publikacji.
Zarysowany trend oznaczałby, że rzeczywista liczba mieszkańców Polski, wbrew danym GUS, powoli rośnie.
Dynamice wzrostu liczby obcokrajowców nad Wisłą sprzyja coraz większe zróżnicowanie krajów ich pochodzenia. Innymi słowy: chcą do nas przyjechać – czasowo lub na stałe – nie tylko nasi słowiańscy sąsiedzi ze wschodu, ale też liczni Azjaci czy przybysze z dalekiej Kolumbii, czy Argentyny. Aby jednak mieć właściwy obraz, należy przyznać, że nadal dwa kraje dystansują pozostałe: to Ukraina (759,4 tys. obywateli tego kraju pod koniec 2023 r. opłacało składki ZUS) i Białoruś (129,4 tys.). To właśnie liczba tych ostatnich wzrasta najszybciej (o ok. 20 proc. rocznie).
Na trzecim miejscu wśród osób zarejestrowanych w ZUS zajmują pracujący u nas obywatele Indii. Potem kolejno: Kolumbii, Nepalu, Filipin, Uzbekistanu, Turcji, Bangladeszu, Indonezji Azerbejdżanu, Wietnamu i Turkmenii (wymieniono tylko kraje z ponad 1000-osobową „reprezentacją”). Ciekawostką może być wysoka dynamika przyrostu osób z dość egzotycznych państw, w tym z Kolumbii (plus 215 proc. rocznie), Nepalu (110 proc.), Argentyny (75 proc.), Zimbabwe (67 proc.) i Peru (64 proc.).
W ogólnej liczbie legalnie pracujących w Polsce cudzoziemcy stanowią ok. 6,4 proc. (w całej populacji ten odsetek najprawdopodobniej jest wyższy) W sumie pochodzą z ponad 150 państw świata.
Brak precyzyjnych danych dotyczących liczby mieszkańców Polski zaniepokoił nie tylko badaczy, ale też samorządowców. Fundacja im. Stefana Batorego i Unia Metropolii Polskich im. Pawła Adamowicza przeanalizowały metodologię liczenia ludności Polski przez GUS. Została oceniona krytycznie.
Chcemy poddać pod dyskusję potrzebę rewizji założeń, procesów i definicji stojących za metodologią badań spisowych w Polsce, bo długoterminowo wpłyną na tworzone strategie w wielu obszarach życia społecznego oraz na podejmowane decyzje
– tłumaczyli przedstawiciele FSB i UMP.
Ich badania potwierdziły, że napływ imigrantów koncentruje się w największych metropoliach, których włodarze wskazują znacząco wyższe liczby osób „nocujących” od urzędowych statystyk dotyczących zamieszkującej tam ludności. Podobne zjawisko ma miejsce w gminach podmiejskich. Zaniżona liczba mieszkańców (urzędnicy obliczają ją według przytoczonej wcześniej definicji krajowej) ma wymierne, w tym finansowe konsekwencje. Oznacza bowiem między innymi zaniżenie subwencji budżetowej dla samorządów, problemy z dostępem do opieki zdrowotnej, publicznych szkół, przedszkoli, żłobków, czy niewłaściwe projektowanie infrastruktury – na przykład dróg i transportu zbiorowego.
Samorządowcy starają się uzmysłowić, że wciąż bazujemy na metodzie pomiaru liczebności i struktury ludności zaprojektowanej w „prostszych metodologicznie” czasach, kiedy każdy obywatel musiał być zameldowany, a „polskie społeczeństwo składało się niemal w 99 proc. z Polaków”. Podkreślają, że wiele państw Unii Europejskiej, ale też Szwajcaria, Norwegia czy Wielka Brytania musiało zreformować statystykę publiczną. Powód był prosty: potrzeba częstszego i bardziej rzetelnego monitorowania liczby ludności, uwzględniającego wyzwania związane z nasilonym, nie zawsze rejestrowanym przepływem migrantów.
Poprawienie metodologii badań i uzyskanie bliższych prawdy wyników miałoby – zdaniem autorów raportu – wiele pozytywnych skutków: „począwszy od zapewnienia dobrych usług publicznych i bezpieczeństwa, poprzez sprawiedliwą dystrybucję środków, po równe wybory powszechne”.
Migranci najprawdopodobniej stanowić będą coraz większy odsetek mieszkańców Polski. Dr hab. Maciej Duszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z portalem prawo.pl zauważa, że w ostatnich latach obecność cudzoziemców w polskim społeczeństwie wzrosła kilkukrotnie. Nie mamy tu na uwadze jedynie sezonowej imigracji zarobkowej, ale także stałej, ponad 12-miesięcznej obecności na terytorium RP. Duże znaczenie miał tu napływ uchodźców wojennych z Ukrainy od 2022 r., ale proces zmiany etnicznej Polski rozpoczął się wcześniej.
W ocenie sytuacji demograficznej, w tym struktury społecznej Polski oraz praktycznie we wszystkich aspektach funkcjonowania państwa jak polityka publiczna, organizacja wyborów, rynek pracy itp., należy brać pod uwagę obecność cudzoziemców. Dotyczy to w szczególności dużych miast, gdzie imigrantów jest najwięcej
– mówi Duszczyk.
Przeczytaj także: Czy jesteśmy skazani na imigrantów? Tak, ale nie na wszystkich
Niestety, organy państwa nie dysponują rzetelną i całościową wiedzą dotyczącą skali i cech demograficzno-społecznych cudzoziemców zamieszkujących w Polsce. Powtarzamy zatem błędy, które wystąpiły w krajach, które wcześniej przekształcały się z państw emigracyjnych w imigracyjne.
Eksperci wskazują na pozytywny wpływ imigrantów na gospodarkę. „Przebywający w Polsce cudzoziemcy mają korzystną z punktu widzenia rynku pracy strukturę wykształcenia – według szacunków sprzed wojny ok. 36 proc. z nich miało wykształcenie wyższe, a w grupie uchodźców i migrantów z Ukrainy wskaźnik ten waha się od 46 do 50 proc.
– piszą w raporcie WEI.
Uważna obserwacja zjawisk związanych z imigracją pozwoli nie tylko na lepsze wykorzystanie potencjału cudzoziemców na rynku pracy, ale też pomoże rozwiązać – przynajmniej częściowo – problem kurczącej się populacji. Należałoby jednak możliwie szybko dopracować metody skutecznego liczenia wszystkich osób żyjących w naszym kraju.
To może Cię zainteresować:
Źródła: