Humanizm
Duże dzieci dużo wydają. Biznes zarabia na nostalgii dorosłych
17 grudnia 2024
Sukces to codzienna żmudna praca. To ukierunkowanie na cel – mówi Marcin Możdżonek, były kapitan reprezentacji Polski w piłce siatkowej, Mistrz Europy z 2009 r. i Mistrz Świata z 2014 r. – w rozmowie z Wojciechem Wybranowskim. Opowiada, jak buduje się skuteczną, zwycięską drużynę, co dla sportowca znaczy presja i jak daleko – jego zdaniem – zajdzie reprezentacja Polski w piłce siatkowej na rozpoczynających się właśnie Igrzyskach Olimpijskich.
Wojciech Wybranowski: Jakie to jest uczucie: odnieść sukces na wielkich zawodach, stać na najwyższym podium, gdy grany jest Mazurek Dąbrowskiego? Pan tego doświadczył, zostając w 2014 roku wraz z kolegami z drużyny Mistrzem Świata w piłce siatkowej.
Marcin Możdżonek: To jest niesamowita chwila. W zasadzie to cała kakofonia uczuć, jakie tylko można mieć. Po ostatnim gwizdku sędziego, kiedy wygrywa się ten wielki finał, zdobywa się złoty medal, to tak naprawdę nie dociera jeszcze do zawodników, zawodniczek to, co się wydarzyło. Przez głowę przebiegają setki różnych myśli. A kiedy już stoi się na tym podium, gdy grany jest hymn, to człowieka przechodzą ciarki. To jest moment wielkiego wzruszenia. Moment, na który pracuje się całe życie, to jest to miejsce, w które chce dotrzeć każdy sportowiec. Z niematerialnego punktu widzenia – najważniejsze miejsce, w którym może znaleźć się zawodnik.
A obok wzruszenia przychodzi też uczucie spełnienia? Odniosłem sukces, osiągnąłem swój życiowy cel?
O spełnieniu nie ma mowy, bo w naturze sportowców, tu mówię przede wszystkim za siebie, jest nacisk na to, by ciągle przeć do przodu. By jeszcze coś osiągnąć, by przekroczyć kolejne granice swoich możliwości. Więcej, lepiej… A jak się kończy karierę wtedy robi się retrospekcje tego wszystkiego, co się wydarzyło. Dopiero wtedy można powiedzieć „jestem spełniony bądź nie”. Część moich kolegów uważa się za spełnionych sportowców, bo osiągnęli swoje cele, ja za spełnionego sportowo się nie uważam. Chciałbym osiągnąć jeszcze więcej.
Tych sukcesów w pana karierze sportowej było sporo. Mistrz Świata Juniorów w 2003 r., Mistrz Europy w 2009 i wreszcie Mistrz Świata w 2014. Od 2009 do 2013 r. – regularnie- najlepszy blokujący…
Jednak dwóch rzeczy mi brakuje do tego sportowego spełnienia: medalu Igrzysk Olimpijskich i złota Ligi Mistrzów. Na igrzyskach byłem, medale Ligi Mistrzów mam, ale tego złota zabrakło i to gdzieś we mnie siedzi, podrażnia sportową ambicję. Ale z tym już niestety nic nie mogę zrobić, jestem już na to po prostu za stary.
Naukowiec, dr Wojciech Glac, z którym wywiad publikujemy również dzisiaj na Holistic News mówi, że dobrzy sportowcy myślą często tak jak psychopaci. Potrafią wyłączyć emocje…
Absolutnie się z tym zgadzam. Najlepsi sportowcy, którzy osiągają największe sukcesy na międzynarodowych arenach, to ludzie mający niesamowity charakter, osobowość, odporność, umiejętność wyłączenia negatywnych emocji. A także niesamowitą wolę nie tylko do walki, ale także do pracy nad sobą.
Sukces to jest codzienna, żmudna praca. Ukierunkowanie się na cel. I tutaj, z punktu widzenia psychologicznego trzeba być niezwykle silną osobą. Trzeba mieć wielka odporność na zmęczenie, na ból, na stresujące czynniki zewnętrzne, na to wszystko, co dzieje się wokół nas. Profesjonalny sportowiec, który celuje w najwyższe cele nigdy nie powie „odpuszczam trening, bo dzisiaj się źle czuję”. Nie, on codziennie musi iść zrobić dwa treningi. Nie ma innego wyjścia.
Zastanawiam się, czy w życiu ciężko trenującego, profesjonalnego sportowca, który jest całkowicie ukierunkowany, by odnieść sukces osobisty, nie pojawia się w pewnym momencie taka chwila, w której „ja” staje się ważniejsze niż drużyna?
Mamy indywidualne sporty i drużynowe. W indywidualnych też trzeba się wykazać bardzo dużym charakterem, bo tak naprawdę walczy się samemu. A w sportach drużynowych jest troszkę łatwiej, tu jednak mam kolegów, mam wsparcie. Drużyna to wspólnota. Nie jestem sam wtedy, gdy wszystkim w drużynie zależy na wspólnym sukcesie. I tak jest teraz, co gwarantuję, w siatkarskiej reprezentacji Polski. Chłopaki dadzą z siebie wszystko, wyprują z siebie żyły, mimo że niektórzy będą grali tylko tzw. ogony na kilka piłek.
Polecamy również: Upadek Secret Service. Jak stawianie na „różnorodność” zabija profesjonalizm służb
A osoby, o które pan pyta, dla których „ja” jest ważniejsze niż zespół, które stawiają siebie nad drużynę? Takie osoby oczywiście się zdarzają, ale one odpadają w selekcji, nawet w preselekcji. Od razu widać komu zależy na zespole, na wspólnym sukcesie, a komu na podbudowaniu własnego ego. Trener to wyczuwa, drużyna to wyczuwa.
Jeżeli mamy osiemnastu gości w okresie przygotowawczym, którzy ciężko pracują na reprezentację, a wśród nich jeden, który myśli tylko o sobie, myśli, że to on, a nie cały zespół ma odnieść sukces, że jest ważniejszy niż cały team, to jest momentalnie od drużyny odsuwany. I podświadomie i świadomie. Wszyscy sobie zdają sprawę, ile waży koszulka reprezentacji, jak to jest wielka odpowiedzialność i jaki to jest wielki przywilej. Nie ma miejsca na myślenie „może przegramy, ale za to ja się zaprezentuje”. Powtórzę: drużyna to wspólnota. Łączy nas ciężka praca, walka na boisku, łączy nas cel, który jak jeden mąż chcemy zrealizować.
Mówi pan o reprezentacji Polski w siatkówce, której był pan kapitanem. Jednak w polskiej reprezentacji piłkarskiej widać, że wspólnoty nie ma, niektórzy czują się bardziej gwiazdami. Chcą grać w pojedynkę, reszta zespołu ma być tylko tłem.
Nie chciałbym tego komentować, bo musiałoby tu paść kilka bardzo gorzkich słów pod adresem piłkarzy.
Jak w drużynie stłumić swoje „ja”, które w większości ludzi, może w każdy człowieku jest jednak bardzo silne? Tak, żeby nie było „ja”, a było „my”?
Sytuacja jest zgoła odmienna w klubach ligowych, zagranicznych, bo tam już faktycznie trochę trzeba grać na siebie. Trzeba się dobrze zaprezentować, bo z tego się utrzymujemy. A więc musimy pokazać jak z najlepszej strony, rywalizując nie tylko z zawodnikami z innych drużyn, ale także z kolegami z zespołu. Jeżeli chodzi o reprezentację to mamy czternastu zawodników o bardzo silnych charakterach, o ponadprzeciętnych umiejętnościach i często bardzo silnym ego, ale wszyscy potrafią je w jakimś stopniu stłumić dla wspólnego sukcesu.
Drużyna się układa, zgrywa, to jest pewien proces, by zawodnicy mogli myśleć tylko o celu. Bo to cel tłumi ego, tłumi „ja” i tłumi indywidualne ambicje. Każdy musi sobie ułożyć w głowie, nawet rezerwowi zawodnicy „jeżeli uda nam się odnieść sukces, zdobędziemy złoty medal to ja też ten medal będę miał i będzie to też moja zasługa”. To jest właśnie zespół. Wygrywamy wszyscy, przegrywamy wszyscy. Chociaż przegrywanie jest trudne.
Jak profesjonalny sportowiec próbuje sobie z tym poradzić?
W naturze człowieka jest tak, że jak coś nam nie idzie, gdy przegrywamy to szukamy winy u innych. Dlatego często jako zawodnicy bezpośrednio po meczu nie rozmawialiśmy o nim. Lepiej było przespać się, przemyśleć, ochłonąć, bo mogło paść dużo nieprzemyślanych słów, które w zgranym zespole paść nie powinny.
Dowiedz się więcej: Sport to nie zawsze zdrowie. Kiedy aktywność fizyczna szkodzi?
Przygotowując się do najważniejszych zawodów korzystaliście z pomocy psychologa sportowego, jakichś tzw. coachy motywacyjnych?
Teraz podobno jakiś psycholog się kręci przy drużynie. Jak grałem w reprezentacji zdarzało się, że niektórzy trenerzy zatrudniali psychologa, który próbował z nami pracować, ale nie zdawało to rezultatu. (śmiech). Najlepszymi trenerami byli ci, którzy mieli przygotowanie psychologiczne, często naturalne, wynikające z doświadczenia. Byli przywódcami, dobrze „czytali” swoich zawodników i potrafili również gospodarować ich emocjami.
Jakie są powody, dla których psycholog sportowy się nie sprawdził?
Z prostej przyczyny. Specyfika środowiska, specyfika drużyny, specyfika danej dyscypliny sportu musi być zgłębiona przez taką osobę, by mogła ona mieć wpływ na kolektyw. I mimo najlepszej wiedzy, dyplomów, doświadczenia, taka osoba musiałaby z nami spędzić codziennie przynajmniej rok, by nas dobrze poznać. Jako grupa zawsze jesteśmy zamknięci w pewien sposób, nie otwieramy się na zewnątrz. Swoje sprawy załatwiamy we własnym gronie i nikomu nic do tego.
Jako przykład podam zdarzenie z bardzo dawnych czasów, to był może rok 2005 lub 2006: pewna pani psycholog zabrała nas do sali, każdemu rozdała kartki papieru. Na tych karteczkach kazała napisać, któremu z kolegów z drużyny pożyczylibyśmy swój samochód. I wszyscy jak jeden mąż, bez żadnej konsultacji, co zresztą mocno nas później rozbawiło, wskazaliśmy jedynego zawodnika, który nie miał prawa jazdy. I wtedy praca pani psycholog z nami się skończyła.
Warto przeczytać: Jak rozpoznać psychopatę? Kim tak naprawdę jest?
Ważniejszy jest charakter, osobowość, odporność psychiczna? Jeden lider w zespole czy kilku?
Wszystko jest bardzo ważne. Musi być silny, twardy charakter motywujący do ciężkiego wysiłku, musi być odporność psychiczna na niedogodności, na podróże, na stres i presję, na ból i na kontuzje. A liderów, przywódców powinno być raczej kilku. Mogących siebie nawzajem zastąpić, uzupełnić. Jeden lider musi się wywodzić ze sztabu szkoleniowego i kilku liderów na boisku. Ich podstawową rolą jest dawanie przykładu, branie odpowiedzialności za wynik w kluczowych momentach. Z własnego doświadczenia powiem, że w sportach drużynowych taki lider w zespole musi się sam urodzić, pojawić w sposób naturalny. Nie jest liderem ktoś, kogo namaszczą oficjele czy sponsorzy…
Presja przed najważniejszymi pojedynkami o punkty. Motywuje czy demotywuje?
Z presją i ze stresem trzeba się po prostu zaprzyjaźnić i doświadczeni sportowcy dobrze potrafią sobie z tym radzić. Stres i presja mogą stymulować, mogą pomagać i mogą motywować. Tak było przynajmniej w moim przypadku, gdy z czasem, wraz ze wzrostem doświadczenia nauczyłem się żyć ze stresem. Wielkie zdenerwowanie dzień przed meczem, jeszcze w dniu meczu, nerwy podczas treningu, ale pierwszy gwizdek sędziego i wszystko przechodzi jak ręką odjął. I już jest tylko koncentracja, jest piłka, są przeciwnicy z boiska, są koledzy z drużyny, a wszystko poza tym jest zamazane, dźwięki przytłumione. Trochę tak jakby człowiek był na sportowym haju.
Oczywiście presja czasami potrafi człowieka przygnieść. Na Igrzyskach Olimpijskich zawsze towarzyszyła nam przeogromna presja. Tam też niestety złota nie udało się nam zdobyć, ale to przede wszystkim z innych przyczyn. Nie zjadła nas presja. Zjadło nas złe przygotowanie, zła taktyka, zły dobór zawodników do reprezentacji i źle przygotowane podstawowe techniczne kwestie.
A walcząc z kolegami – niekiedy z tej samej drużyny- o miejsce w reprezentacji to dominuje rywalizacja czy współpraca? Empatia, bo to przecież kolega, z którym razem zagracie niejeden mecz?
Rywalizacja i to ostra, ale prowadzona w sposób bardzo zdrowy. Tutaj nigdy nie było, nie znam przypadku, podkładania komuś świni. Nikt nie biegał z młotkiem i nie walił nikogo w kolano jak to było w przypadku pewnej łyżwiarki figurowej. Każdy musi zdawać sobie sprawę, że jeśli będzie pracował bardzo ciężko, jeżeli pokaże się z jak najlepszej strony, jeżeli inni zawodnicy zobaczą „to on jest lepszy, więcej daje reprezentacji” to każdy też to zaakceptuje. Oczywiście w takich sytuacjach będzie też indywidualne rozczarowanie. Jednak powiedzmy sobie szczerze-jeśli przegrywam uczciwą rywalizację z kolegą i on obiektywnie był ode mnie lepszy, to mogę mieć pretensje tylko do siebie, że może nie dałem z siebie wszystkiego.
Co Pana zdaniem osiągną polscy siatkarze na rozpoczynających się właśnie Igrzyskach Olimpijskich?
Przygotowani są fizycznie bardzo dobrze, mentalnie bardzo dobrze, siatkarsko to jeszcze nie wygląda tak jak powinno, ale to też chyba dobrze. Dlaczego? Bo nasi zawodnicy mają zagrać najlepszą siatkówkę w meczach Igrzysk, a nie w meczach sparingowych.
Cały bagaż doświadczeń, który zebrały poprzednie pokolenia siatkarzy towarzyszy naszym zawodnikom. Oni wiedzą, jak się zachowywać w trudnych momentach boiskowych czy pozaboiskowych i – biorę pełną odpowiedzialność za te słowa – uważam, że przywiozą medal. Nie wiem jaki, ale wierzę, że przejdą grupę, przejdą ćwierćfinał, odniosą sukces i będzie medal. To jest drużyna zbudowana na złoto, ale po drodze może się wiele zdarzyć.
Polecamy: Czy sport to już tylko polityka? Gdzie podział się prawdziwy sport?
Niedawno Kuba Wojewódzki skrytykował Wojciecha Szczęsnego, bramkarza naszej piłkarskiej reprezentacji, a przy okazji także Roberta Lewandowskiego, że nie agitują za takimi, a nie innymi wyborami politycznymi. Szczęsny odparł, że nie taka jest rola czynnego sportowca. Z kolei Kylian Mbappe, gwiazda francuskiej piłki nożnej wzywał do głosowania przeciw Le Pen.
Wojtek Szczęsny ma rację, całkowicie się z nim zgadzam. Będąc czynnym sportowcem nigdy nie komentowałem polityki czy wydarzeń społecznych. Reprezentowałem Polskę, mój kraj, wszystkich moich współobywateli, a nie tego czy innego polityka. I jeśli na przykład prezydent czy premier zapraszają danego sportowca, daną drużynę, bo chcą podziękować za sukcesy, to się idzie. Idzie się na takie spotkanie nawet jeśli się nie przepada za tym politykiem – z szacunku dla urzędu, który reprezentuje. Z szacunku dla państwa, którego jest przedstawicielem.
Pamiętam jak naszą drużynę siatkarzy próbowano rozgrywać politycznie w 2009 r. kiedy to prezydentem był śp. Lech Kaczyński, a premierem Donald Tusk. Prezydent Kaczyński nadał nam odznaczenia, a premier Tusk nam je wręczał. I wybuchła burza polityczna. A dla nas nie miało to żadnego znaczenia, bo z satysfakcją uczestniczyliśmy w spotkaniu u prezydenta i w spotkaniu u premiera. Dla nas to był zaszczyt, że prezydent i premier Rzeczpospolitej chcą się z nami spotkać i nas nagrodzić. Politykę zacząłem komentować dopiero po zakończeniu kariery, mam do tego prawo, jak każdy obywatel.
Polecamy również tekst: Kobieca piłka nożna. Piłkarski zamiast piłkarzy