Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
„Jak to nie zachwyca Kowalskiego, jeśli tysiąc razy tłumaczono Kowalskiemu, że go zachwyca”. Parafraza z Gombrowiczowskiej frazy i jego „Ferdydurke” aż sama nasuwa się pod pióro
Właściwie już samo to, że jest takie ministerstwo, powinno nas zachwycać. Naprawdę Państwa nie zachwyca? I znów Gombrowicz podpowiada frazą: „Bez uczniów nie byłoby szkoły, a bez szkoły życia by nie było!”. Na pewno ministerstwa.
Z drugiej strony, nauczyciele narzekają na swoje zarobki, ale co do swojej pracy nie mają zarzutu. A przecież mimo upływu lat nadal po szkolnych korytarzach przechadzają się Pimko z Bladaczką, a ich euforie nad przedmiotem własnej troski nadal – a jakże! – (nie)zachwycają ich podopiecznych. Dawni profesorowie z Ferdydurke zmienili tylko wyuczanie i recytowanie własnych lekcji na przymuszanie i formatowanie uczniów pod testy.
Dawny pruski rygor ustąpił miejsca uwielbieniu obiektywizmu. Testy mierzą, uniwersalizują, nareszcie dają niezmienny i niezawodny dowód – a zarazem narzędzie – do oceny ucznia. Jakoś dziwnie zapominając, że zarówno prokrustowe łoże, jak i samego jego twórcę spotkał niechybny los z ręki młodocianego jeszcze wtedy Tezeusza.
Zacznijmy jednak od początku. Jesteśmy właśnie w trakcie trzydziestki III RP. Ta już dojrzała panna, ma wiele do opowiedzenia i całkiem zasobne itinerarium z przebytej drogi. Jej koleje związane z edukacją sięgają już samego aktu narodzenia. Podczas obrad Okrągłego Stołu w 1989 r. strona opozycyjna wobec komunistycznego systemu żądała zapewniania neutralności światopoglądowej, ideologicznej i politycznej instytucji oświatowych oraz autonomii i wolności nauczyciela, uspołecznienia szkoły, wzrostu samorządności rodziców i uczniów.
Po wyborach z 4 czerwca 1989 r. te żądania stały się częścią polityki oświatowej państwa. Ustawa, respektując chrześcijański system wartości jako podstawę wychowania, przyjęła uniwersalne zasady etyki. Wprowadziła szkoły publiczne i niepubliczne, zakładane i utrzymywane odpowiednio przez jednostki samorządu terytorialnego, osoby prawne lub fizyczne, oraz szereg innych zmian. Dokonała decentralizacji, demokratyzacji i uspołecznienia szkoły. Zachowano system ośmioletniej szkoły i czteroletniego liceum. Jednak poważna przeszkodę zawsze stanowiły braki finansowe. Dlatego z biegiem lat ubywało lekarzy w szkołach, pielęgniarek, zajęć dodatkowych.
Kolejne reformy kształtowały oblicze młodej republiki. Ustawa z 1991 r. nie rozwiązała wszystkich problemów w oświacie, dlatego pojawiały się kolejne próby naprawy systemu – w latach 1993 i 1996, a pierwsze dziesięciolecie III RP domknęło przypadające w cyklu trzyletnim zmiany, później w 1999 r. przyjęto ustawę, która w ambitny sposób starała się kompleksowo objąć całą edukację: jej strukturę, programy nauczania i wychowania, system oceniania, zarządzania oświatą i jej nadzorowania.
Modyfikacje w finansowaniu oświaty powiązano z reformą administracyjną kraju, zgodnie z którą prowadzenie wszystkich szkół stało się zadaniem właściwych samorządów terytorialnych. Była to już nie reforma, a rewolucja.
Zadziwiający jest fakt, że pomimo tak wielkiej zmiany dyskusja wokół niej była zbyt gorliwa i merytoryczna. Tomasz Merta – niezwykle przenikliwy kronikarz tej reformy – już wtedy zwracał uwagę, że następuje zmiana paradygmatu funkcjonowania szkoły. Procesy, które legły u podstaw nowego systemu edukacji, niewątpliwie chciały przemodelować relację nauczyciel–uczeń, która miała zostać zastąpiona relacją poszukujących wspólnie prawdy podopiecznym i niesugerującym żadnych rozwiązań towarzyszem „drogi”.
Co więcej, szukano nowej metody adaptacji uczniów do życia poprzez kładzenie nacisku na „twarde umiejętności”, które miały przeważać nad „oderwanymi rozważaniami” i „abstrakcyjnymi konstruktami”. W ten sposób sprawdziany wiedzy bardzo często stawały się karykaturą systemu – mnożące się testy, czytanie ze zrozumieniem czy też prezentacje – które raczej ukazywały, że kategoria skills jest znacznie ważniejsza dla tego modelu edukacji niż kategoria zwyczajnej erudycji, wiedzy, umiejętności rozeznania w świecie kultury.
Lata po roku 2000 to właśnie czas wdrażania tych założeń reformy Handkego. Kolejną znaczącą reformę w systemie oświaty wprowadzono w 2009 r. Ta dokonała obniżenia wieku szkolnego do sześciu lat. Obniżono również wiek realizacji obowiązkowego wychowania przedszkolnego. To posunięcie stało się jednym z tematów wiodących kampanii wyborczej cztery lata temu. Niezadowolenie rosło, a wybory w 2015 r. przesądziły o kolejnej zmianie paradygmatu – powrocie do szkoły z ośmioletnią podstawówką, czteroletnim liceum i wiekiem szkolnym na poziomie siedmiu lat (co zresztą jest bardzo spójne z tak wychwalanym często modelem edukacyjnym w Finlandii).
Dość o historii. Choć dla porządku powinniśmy przypomnieć jeszcze o wypadkach z tego roku. Strajk nauczycieli obnażył właściwie wszystko, czym jest dziś polska edukacja i cały system oświaty. Z jednej strony, zobaczyliśmy decyzje ZNP, który nawet nie starał się kryć swoich politycznych inklinacji i celów do rozpoczęcia strajku w przededniu wyborów do Parlamentu Europejskiego.
Zobaczyliśmy też dość specyficzne formy protestów niektórych z nauczycieli, które chyba dobrze byłoby zapomnieć – gorzej, że młodociany Tezeusz, który przecież został uwolniony z krzesła zapomnienia (wszak internet nie płonie – na nieszczęście niektórych), znów może je stale przywołać. Co gorsza, jawne działanie na szkodę uczniów, z próbą sabotażu matur, raczej nie pozwoliło zbudować autorytetu grona pedagogicznego, zarówno w oczach ich podopiecznych, jak i rodziców, na których spadły wszystkie trudy związane z zawieszeniem zajęć szkolnych.
Z drugiej strony, państwo pomimo pewnej próby rozminowania tego pola, nie dało rady przekonać nauczycieli do własnej wizji i sposobu wyjścia z tej sytuacji. Dziś w perspektywie kolejnych zapewnień odnośnie piątki Kaczyńskiego czy obietnic z płacą minimalną oraz 13. i 14. emeryturą na czele nauczyciele mają prawo czuć się niedowartościowani.
Przecież ich postulaty godnej płacy nadal pozostały w mocy (choć mam wątpliwości, czy ciągłe podnoszenie sprawy wynagrodzeń, przy tylu niedomaganiach całego systemu, nie powoduje obniżenia autorytetu nauczyciela ciągle stawiającego w centrum sprawę pieniędzy. Przyznają Państwo – wybaczając jednocześnie kontynuację tego przydługiego nawiasu – że wiarygodność mistrza, który stale opowiada o wartościach, a z drugiej głównie walczy o zarobki – jest trudna do utrzymania).
Czyli widzimy stary obrazek – szkołę, która, jak wiemy, boryka się z wieloma problemami – niedomaganiami finansowymi i infrastrukturalnymi, niskimi zarobkami nauczycieli, spadkiem prestiżu nauczyciela, przemocą, a także ciągłymi naciskami płynącymi z góry i zakusami kolejnych ministrów z resortu edukacji, udawaniem, że wszystko przebiega zgodnie z planem i kolejnymi prezentacjami pokazującymi zasadność reformy. Kolejne batalie toczone w imię dobra polskich szkół na pewno nie tworzą właściwej atmosfery dla samej instytucji nauczania państwowego.
Co przyniesie nadchodzący strajk? Zapewne „rozmowy”. Te zawsze muszą się toczyć, aby uwiarygadniać każdą ze stron. Czy rzeczywiście prowadzą one do jakichkolwiek ustaleń, to zawsze pozostaje w sferze domysłów (mam poczucie, że wypracowanie rozwiązanie to raczej przejaw układu sił i dynamiki nieformalnych procesów niż predyspozycji oratorskich poszczególnych stron – ale może się mylę!).
Z pewnością nauczyciele w mniej drastyczny sposób niż kilka miesięcy temu pokażą, jak wiele wykonują pracy, która jest niewidoczna – często nawet przez samych podopiecznych i ich rodziców, nie wspominając już o ministerialnych urzędnikach (no chyba, że sami są rodzicami…). Ministerstwo odetchnie z ulgą, że nie musi brać się z tematem za bary jeszcze przed wyborami, a co po nich będzie – to jeszcze przecież cała epoka.
Jedyne, czego naprawdę żal, to to, że brakuje ponownej realnej oceny tego, co zostało zrobione przez te 30 lat państwa i podstawowego pytania, skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy. Edukacja to z pewnością zbyt poważna sprawa, by zostawić ją w samych tylko rękach pedagogów i urzędników.
Pewnie Państwo zechcą zapytać: co w takim razie dalej? Nie odpowiem. A może po prostu sięgnę znów do Gombrowicza: „Ślepota działania. Automatyzm odruchów. Atawizm instynktów”. Czyli nasz chleb powszedni. Nie tylko w edukacji.
Co politycy chcą zrobić z oświatą? – przeczytaj felieton Dariusza Chętkowskiego