Edukacja
„Edukacja na nowo”. Duże wsparcie dla polonijnych nauczycieli
23 grudnia 2024
Afgańczycy od 40 lat zmagają się nie tylko z kolejno następującymi po sobie wojnami, lecz także z dewastacją środowiska naturalnego i skutkami zmian klimatycznych
Gdy sprzyja pogoda, Parwez Dżalali jeździ ze stołecznego Kabulu w góry Paghman, położone na północny zachód od miasta. To zielona okolica, ale Dżalali nie jeździ tam ze wzlędu na przyrodę. Mężczyzna ma 50 lat. W swojej toyocie corolli kombi rozkłada siedzenia i wypycha samochód pustymi baniakami. Mieści się ich ponad 10, każdy o pojemności 20 litrów. Nad rzekę Paghman dociera półtorej godziny później. Tam powoli napełnia butle, pakuje je do samochodu i wraca do domu. Dla niego i rodziny wody starcza na tydzień. Po tygodniu ponownie jedzie w góry.
Jak większość mieszkańców Kabulu, Dżalali musi zaopatrywać się w wodę na własną rękę. Afganistan mierzy się bowiem z wieloma nakładającymi się kryzysami – wojną, słabą infrastrukturą, złym zarządzaniem, suszami, powodziami, rosnącą temperaturą czy – szerzej – zmianami klimatycznymi. To wszystko wpływa na niedobory wody, które uderzają w mieszkańców kraju. Według danych ONZ w 2018 r. z powodu długotrwałych i nagłych klęsk żywiołowych (w większości powiązanych z niedoborem wody) na niedożywienie cierpiały 4 mln ludzi.
W zeszłym roku susza dotknęła dwie trzecie Afganistanu. Na początku 2019 r. z kolei, z powodu dużych opadów śniegów, zimą i wiosną kraj zmagał się z poważnymi powodziami. W ciągu ostatnich kilku miesięcy w ich efekcie zginęło ok. 150 osób, a kilkukrotnie więcej straciło domy. To wszystko powoduje, że nie tylko wojna, lecz także klimat stał się zmorą Afgańczyków.
Przez miasto ciągnie się koryto rzeki Kabul. Przez większą część roku nie ma w nim wody, ale za to wala się mnóstwo śmieci, a na wynurzających się wyspach gdzieniegdzie stoją prowizoryczne domy z rupieci. Pod mostami schronienie znajdują bezdomni i osoby uzależnione od opiatów. Mieszkańcy okolicznych domów, a także pracownicy lokalnych sklepów i restauracji spuszczają odpady i wyrzucają śmieci do koryta rzeki. Dawniej brak wody w rzece Kabul był rzadkością. Obecnie tylko z nadejściem wiosny lub po intensywnych opadach rzeka płynie wartko.
W Kabulu mieszka ok. 5 mln osób, choć jego infrastruktura była planowana tylko na milion mieszkańców. Kłopoty widać choćby po nieustannie zakorkowanych ulicach, ale także ograniczonym dostępie do wody. Wodę pitną można kupić w sklepie lub przywieźć znad rzeki. Dżalali decyduje się na półtoragodzinną podróż, bo wychodzi taniej. Jedna plastikowa butelka wody kosztuje jakieś 50 afgani, czyli ponad dwa złote. „Jeśli ma się pracę, to nie jest problem. Bez niej jednak to spory wydatek” – wyjaśnia.
Mężczyzna nie ma obecnie stałego zatrudnienia. Zalicza się do tych, których nie zawsze stać na butelkę czystej wody. Zdarza się, że wraz z rodziną musi spożywać wodę wydobytą ze studni, która nawet po przegotowaniu nie jest zdatna do picia. Studnię wykopał sam. Obecnie tylko 30 proc. mieszkańców stolicy ma dostęp do wody z wodociągów, a 10 proc. do tej przywożonej cysternami. Studnie są kopane bez zezwoleń i jakiegokolwiek nadzoru. Ze względu na duże zużycie wód gruntowych mieszkańcy muszą kopać coraz głębiej, przez co jeszcze bardziej uszczuplają podziemne zasoby.
„Niecałe 10 lat temu woda była jakieś pięć metrów pod ziemią. Teraz trzeba wykopać studnię o głębokości 20-30 m” – mówi Dżalali. „Bogaci mogą kopać tak głębokie, jak im się tylko podoba, ale biednych na to nie stać” – zaznacza.
Bez poważnych zmian w zarządzaniu zasobami wodnymi problem będzie tylko narastał. Według analityka departamentu zasobów wodnych w Ministerstwie Energii i Wody Tajiba Bromanda populacja miasta do 2050 r. ma zwiększyć się do 12 mln osób. Władze zakładają, że część uchodźców wróci do kraju, a ludność z innych regionów ze względu na susze będzie kierowała się do stolicy w poszukiwaniu pracy. To czyni z Kabulu jedno z najszybciej rosnących miast na świecie, a równocześnie – jedno z największymi niedoborami wody.
Z problemami niedoborów wody zmaga się niemal cały Afganistan. Według danych Misji Wsparcia Narodów Zjednoczonych w Afganistanie (UNAMA) tylko 27 proc. populacji ma dostęp do wody nadającej się do picia, a 37 proc. – do instalacji sanitarnych. Natomiast U.S. Geologicial Survey informuje, że w latach 2004-2012 poziom wód gruntowych w skali kraju obniżył się o 1,4 milimetra. Susza obok wojny była kluczowym czynnikiem migracji wewnątrz Afganistanu. Uderzyła potężnie w rolnictwo i hodowlę zwierząt, które są istotnym segmentem gospodarki. Sektory te wytwarzają od 20 do 40 procent PKB i zapewniają zatrudnienie 60 proc. pracowników.
„W 2018 r. 66 proc. żywego inwentarza było poważnie zagrożone” – przyznaje koordynator do spraw komunikacji Ministerstwa Rolnictwa, Irygacji i Żywego Inwentarza Habib Behzad. Dodaje, że z powodu braku wody wiele zwierząt hodowlanych zdechło lub sprzedano je po niskiej cenie.
Behzad wyjaśnia, że ministerstwo próbuje wspierać rolników i hodowców. W 2018 r. rozdało ponad 30 ton paszy dla zwierząt, 169 ton pszenicy i traktory, sadzone są także drzewa. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że strategia ministerstwa opiera się przede wszystkim na prognozie pogody. „W 2019 r. zagrożenie suszą będzie znacznie niższe ze względu na opady śniegu i deszczu” – mówi Behzad. „Z tego powodu nasi farmerzy są szczęśliwi” – dodaje.
Według Bromanda z Ministerstwa Energii i Wody obecna sytuacja to wynik przede wszystkim zmian klimatycznych. W latach 1965-2015 średnia temperatura wzrosła o dwa stopnie w skali Celsjusza. Większość wody pochodzi z topniejących lodowców Hindukuszu. Jak mówi afgańskie powiedzenie: „Lepiej niech Kabul będzie bez złota niż bez śniegu”. Jednak ze względu na wzrost temperatury pokrywa lodowcowa topnieje zbyt szybko, wywołując błyskawiczne powodzie. Do tego zmienia się liczba opadów. Chociaż w 2018 r. spadł bardzo obfity śnieg, to zdarza się to jednak coraz rzadziej. Zastępują go deszcze. Gdy spadają w dużych ilościach, to nie nawadniają gleby, lecz spływają do rzek i często sieją zniszczenie.
„Niektóre z badań zakładają, że do 2040 r. większość lodowców stopnieje. A 10 lat później nie będzie ich już wcale” – twierdzi Bromand. Zaznacza także, że będzie dochodziło do kolejnych susz – nie tylko na zachodzie kraju, ale także na północy. Większość z nich ma występować na równinach, gdzie znajdują się największe afgańskie miasta. Niewykluczone, że do kolejnej dojdzie już w 2020 r.
Według Bromanda w Afganistanie nie ma wystarczających zasobów wody, by rozwiązać problem niedoborów. Innego zdania jest analityczka do spraw zasobów wodnych i zmian klimatycznych Hadidża Dżawdi.
„Afganistan ma wystarczająco dużo wody, by zapewnić ją mieszkańcom do picia, dla rolnictwa, przemysłu i innych sektorów, jak choćby energetycznego czy wydobywczego. Problemem jest jednak złe zarządzanie we wszystkich dorzeczach” – wyjaśnia Dżawdi. „Władza na czele z prezydentem Aszrafem Ghanim prowadzi wiele programów, ale tylko na papierze” – dodaje.
Dżawdi przez dwa lata pracowała w pałacu prezydenckim. Zrezygnowała z pracy, sfrustrowana tym, że – jak twierdzi – nikt jej nie słuchał, a kolejnym czynnikiem miało być dyletanctwo urzędników w ministerstwach energii i wody oraz rolnictwa, irygacji i żywego inwentarza. „Ich jedyny plan jest taki, że mają nadzieję na deszcz i śnieg, przez co rolnicy będą szczęśliwi” – kpi.
Według niej problemy stolicy mogłoby rozwiązać korzystanie przede wszystkim z wód powierzchniowych w okolicy, a nie ze studni kopanych na własną rękę. Dzięki temu wody gruntowe będą mogły się zregenerować. Zresztą, brak strategii widać na szerszą skalę. Afganistan ma bowiem jedne z najskromniejszych na świecie możliwości przechowywania wody. Co więcej, z powodu nieszczelnych rur i systemów irygacyjnych duża część wody zwyczajnie się marnuje. Według badaczki kluczowym problemem jest jednak niewystarczająca liczba tam w kraju.
„Złe zarządzanie polega przede wszystkim na tym, że nie mamy tam. Posiadamy dużo wody, ale musimy ją najpierw zatrzymać w naszym kraju, a potem planować resztę” – uważa Dżawdi.
Tamy są jednak potencjalną kością niezgody między krajami regionu. W Afganistanie znajduje się pięć dorzeczy. Cztery z rzek płyną do sąsiednich krajów – Iranu, Pakistanu, Tadżykistanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu – które też mierzą się z niedoborami wody. Tym sposobem Afganistan oddaje im 70 proc. wody powierzchniowej.
Państwa regionu nie zawarły żadnych umów o dzieleniu się tym zasobem. Wyjątkiem jest porozumienie zawarte między Afganistanem i Iranem w 1973 r. Tę lukę prawną na swoją korzyść wykorzystały państwa sąsiadujące z Afganistanem, który od dekad zmaga się z chaosem, wojną i słabą władzą centralną. Dzięki niekontrolowanym przepływom wody rozwijały swoje rolnictwo, bo setki hektarów mogły być irygowane właśnie dzięki wodzie z afgańskich rzek. Państwa ościenne przywykły do takiego stanu rzeczy i nie brały pod uwagę Afganistanu przy budowie infrastruktury, takiej jak choćby Tama Irańsko-Turkmeńskiej Przyjaźni, która powstała 15 lat temu. Z drugiej jednak strony, afgańskie władze niezbyt aktywnie zabiegały o udział w tych projektach.
Rząd w Kabulu rozumie, że musi rozwiązać problem zarządzania zasobami wodnymi i nareszcie zacząć budować tamy, które obiecywane są od lat. Jednak brak regulacji i napięta sytuacja w regionie powodują, że każda inicjatywa Afganistanu spotyka się z wrogością lub przynajmniej z niechęcią. Chociaż na razie trudno mówić o poważnych konfliktach z wodą w tle, zagrożenie będzie narastać. Cały region zmaga się z niedoborami wody, a prognozy na przyszłość przewidują, że sytuacja będzie się tylko komplikować.
Według danych Instytutu Zasobów Światowych (World Resource Institute) do 2040 r. Pakistan może stać się krajem z największymi niedoborami wody w regionie. Ostatnimi czasy to właśnie ze strony Islamabadu słychać krytykę dotyczącą afgańskich tam. Szczególnie że za Afganistanem stoją Indie, które zainwestowały środki w tamę w północno zachodniej części kraju, a teraz planują budowę kolejnych. Dla Pakistanu szczególnie niepokojące są indyjskie badania na zlecenie Afgańczyków, które przewidują, że na rzece Kabul, która płynie do Pakistanu, można zbudować nawet 12 tam. Projekty te wywołały alarm w Islamabadzie i wznieciły podejrzenia, że Indie, przez Afganistan, próbują wywrzeć nacisk na Pakistan i w razie potrzeby ograniczyć mu dostęp do wody. Szczególnie że według ich prognoz tylko tama Szatut, która jest na etapie planowania, może obniżyć przepływ wody do kraju o 16-17 proc.
Tajib Bromand zapewnia, że sąsiad Afganistanu nie ma się czego obawiać. „Nasze inwestycje w hydroinfrastrukturę nie będą miały negatywnego wpływu na Pakistan” – zapewnia. Dodaje, że ministerstwo bierze pod uwagę przepływy wody i wymogi środowiskowe. Dodatkowo afgańskie władze chcą wypracować porozumienie z Pakistanem, by uniknąć napięć w przyszłości.
Póki co, Kabul aktywnie planuje budowę pięciu tam, a konstrukcja pierwszych dwóch ma rozpocząć się w ciągu najbliższych pięciu lat. Dzięki temu mieszkańcy Kabulu nie będą musieli martwić się o wodę. Hadidża Dżawdi studzi jednak emocje. Twierdzi, że o tych tamach mówi się od lat i niewiele jak na razie z tego wynikło. Jedynym wyjątkiem jest tama Salma zbudowana przez Indie w 2016 r.
W pewnym w sensie wtóruje jej Dżalali. Nie łudzi się, że wkrótce będzie mógł zaprzestać kursów do rzeki Paghman. Jest przekonany, że władza w najbliższym czasie nie rozwiąże problemów kabulczyków. Dżalali, póki nie znajdzie stałej pracy, co jakiś czas będzie musiał popijać zanieczyszczoną wodę ze studni, którą będzie kopał coraz głębiej, a o którą będzie coraz trudniej ze względu na przyrost populacji miasta. Wierzy jednak, że gdy nastanie pokój, problem z wodą również się rozwiąże.
„Jeśli jesteśmy szczęśliwi i żyjemy w pokoju, to wody mamy pod dostatkiem” – mówi Dżalali. „A gdy walczymy ze sobą, to Bóg nam ją odbiera” – podkreśla.