Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Zewsząd słyszymy, że trwa wyścig z czasem. Politycy, aktywiści i wielki biznes mówią, że świat, jaki zostawimy dzieciom, nie będzie nadawać się do życia. Chyba że wszyscy razem będziemy realizować globalną agendę, która ma temu zapobiec. Kredyty i offsety węglowe mają pomóc osiągnąć światowe cele klimatyczne. Jak działają? Jakie wiążą się z nimi zagrożenia?
Kryzys klimatyczny jest powszechnie określany jako jedno z największych wyzwań, przed jakimi stoimy. Ile w tym nauki, a ile polityki? To pytanie nieustannie nurtuje opinię publiczną. Jednym z elementów szeroko zakrojonych działań na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych są kredyty i offsety węglowe. Przyjrzyjmy się bliżej, czemu mają służyć.
Władze niemal wszystkich krajów świata umówiły się, że będą współpracować na rzecz osiągnięcia globalnych celów klimatycznych. Najpierw w japońskim Kioto w 1997 roku, a 18 lat później w Paryżu. Wizja sięga daleko, aż 2100 roku. Do tej pory musimy ograniczyć globalny wzrost temperatury o ok. dwa stopnie Celsjusza.
Protokół z Kioto i Porozumienie Paryskie to najważniejsze dokumenty określające międzynarodowe cele emisji dwutlenku węgla. Jak przełożyły się na rzeczywistość? Przekształciły uprawnienia do emisji CO2 w zbywalne aktywa handlowe. Przynajmniej w niektórych jurysdykcjach.
Najbardziej rozwiniętym rynkiem handlu uprawnieniami do emisji jest europejski ETS – Emission Trading System. Zobaczmy na jego przykładzie, jak działa koncepcja kredytów węglowych.
Zasada działania mechanizmu nazywa się „cap-and-trade”. UE określa, ile CO2 może być wyemitowane każdego roku i sukcesywnie zmniejsza limity. Firmy podlegające regulacjom są zobligowane do zakupu kredytów węglowych – pojedynczy kredyt uprawnia do emisji jednej tony dwutlenku węgla. Są one przydzielane proporcjonalnie dla każdego kraju UE, a następnie wewnętrznie dysponowane do firm w obrębie poszczególnych gospodarek.
Co najważniejsze, kredytami można handlować. I to zarówno na poziomie krajów, jak i firm. Jeśli rząd w Warszawie czy Berlinie posiada zbyt dużo kredytów, może je odsprzedać innym rządom. Analogicznie w biznesie.
Przeczytaj też: Urządzenia ubieralne szturmem zdobywają codzienność. Jesteśmy skazani na technologię wearable
Presja konsumentów na nisko-, a nawet zero-emisyjność rośnie. Fakt, czy dany produkt bądź usługa posiada etykietę „eko”, stał się ważnym czynnikiem podejmowania decyzji zakupowych. Jego znaczenie stale wzrasta.
Czy klienci mają prawo wymagać? Skoro płacą — to oczywiste. Oczekiwania konsumentów są bodaj najsilniejszym czynnikiem wpływającym na rozwój biznesu. Często mają większe znaczenie, niż regulacje. Warto jednak zauważyć, że szerokie masy są bardzo niechętne redukowaniu swojego śladu węglowego z własnego portfela.
Twarde dowody na temat skłonności do kompensowania emisji przez osoby indywidualne są wciąż skąpe. Jednak Sebastian Berger i jego współpracownicy z Uniwersytetu w Bernie zadali sobie trud zbadania tego zjawiska. Wzięli pod lupę sektor lotnictwa cywilnego, czyli szczególnie wysoko emisyjny.
Badacze sprawdzili ponad 63,5 tysiąca rekordów z baz danych różnych europejskich podmiotów związanych z lotnictwem. Co prawda musieli posiłkować się pewnymi hipotetycznymi założeniami, jednak wynik badania nie pozostawia żadnych złudzeń. Mediana skłonności do kompensacji śladu węglowego za podróż lotniczą wyniosła wśród badanych okrągłe ZERO. Najczęściej wskazywana przez skłonnych do płacenia kwota to astronomiczne… 1€.
Wspomniany system kredytów węglowych, z których korzystają rządy i firmy, jest obligatoryjny. Tzw. offset węglowy dla osób indywidualnych działa w analogiczny sposób – z tym że jest, póki co, dobrowolny. Nie ma więc problemu, aby Pan czy Pani zakupiła na internetowym rynku prawo do emisji jednej tony CO2, aby zredukować swój ślad węglowy.
Faktycznie, trend dobrowolnego offsetu nieśmiało się kształtuje, choć wspomniane badania poddają go w wątpliwość. Czy się utrzyma i jak silny będzie? Pokaże czas. Jednak duże wątpliwości wzbudzają pojawiające się co jakiś czas w mediach propozycje, dotyczące obligatoryjnego offsetu węglowego dla osób indywidualnych. Szeroko na ten temat pisze Francesco F. Nerini ze współpracownikami na łamach „Nature Sustainability”.
Jak miałoby to funkcjonować? Tak jak państwa i firmy, każdy z nas miałby swój limit CO2. Produkty i usługi, które nabywamy, miałyby przypisaną ilość dwutlenku węgla wyemitowanego przy ich tworzeniu, ściąganą przy zakupie. Kiedy skończy ci się limit, nie kupisz więcej „emisyjnych” dóbr. Mięsa, biletu lotniczego, elektroniki i wielu innych.
Wciąż nie wiemy jednak, kto i na jakiej podstawie miałby decydować, jaki będzie limit? Czy system pójdzie w ślady machiny chińskiej, która za dobre wynagradza, a za złe karze tak zwanymi kredytami społecznymi? A może jednak wszyscy dostaniemy po równo? W każdym bądź razie swoboda dysponowania własnym majątkiem zostałaby w wyniku wprowadzenia tego typu regulacji drastycznie ograniczona.
Ofiarą obligatoryjnego offsetu węglowego padną resztki naszej wolności i prywatności. System limitów sprawi, że regulator będzie wiedział o nas absolutnie wszystko: co kupujemy, gdzie, za ile, jakie są nasze nawyki żywieniowe, jak spędzamy wolny czas, co tankujemy itd. Na ten moment, dany rekord bankowy ciężko sparować z produktami, których konkretnie dotyczy. Wpięcie do systemu identyfikatora związanego z CO2 to zmieni.
Połączenie tak dokładnej bazy danych, z możliwościami sztucznej inteligencji, doprowadzi nas prostą drogą do orwellowskiej dystopii – świata permanentnej, nieograniczonej inwigilacji. Kiedy władcy i właściciele państw zdobędą pełny wgląd w to, jak działa i czego pragnie lud, manipulowanie nim będzie dziecinnie proste.
Co jest dla nasz ważniejsze – klimat czy wolność osobista? Jeśli stracimy to drugie, co nam po czystym powietrzu? Tego wszak w Gułagu nie brakowało.
Źródła: