Humanizm
Najpierw intuicja, potem kultura
20 grudnia 2024
Władze w Hawanie ogłosiły właśnie, że wprowadzają gospodarkę wojenną. Choć wyspa nie została przez nikogo zaatakowana, kubańska gospodarka przeżywa bezprecedensowe załamanie, burząc do reszty popularny wśród lewicowców na całym świecie mit o państwie, które mimo problemów potrafi zadbać o biednych.
Sebastian Arcos doskonale wie, czym jest kubański komunizm. Z wyspy zniewolonej przez reżim Castro uciekł w 1992 roku w wieku 31 lat. Zatem trudno się dziwić, że wyczekuje momentu, gdy tamten reżim w końcu pęknie. Ostatnie desperackie ruchy kubańskich władz dają takim ludziom nadzieję, że „budowa socjalizmu” weszła na Kubie w ostatnie stadium – agonię. I że jeszcze za ich życia dojdzie do zmiany.
Kubańska gospodarka jest w największym kryzysie, odkąd Castro doszedł do władzy w 1959 roku. Po ponad 65 latach komunistycznych rządów gospodarka jest w ruinie. To państwo nie produkuje już i nie eksportuje żadnych cennych towarów. Dość powiedzieć, że 80 proc. żywności pochodzi z importu. Zapaść dotknęła nawet sektor turystyczny, który pracuje na 50 proc. swoich mocy. Już nikt z zagranicy – Wenezuela, Rosja czy Chiny – nie jest gotów finansować kubańskiego reżimu
– mówi Holistic News Sebastian Arcos, wicedyrektor Instytutu Badań nad Kubą (Cuban Research Institute) na Florida International University, w latach 80. działacz Kubańskiego Komitetu na rzecz Praw Człowieka, pierwszej niezależnej organizacji tego typu na wyspie.
Grozę sytuacji najlepiej widać w sklepach. Na wyspie istnieją ich dwa rodzaje. Pierwszy z nich to świetnie zaopatrzone odpowiedniki pewexów. Dostępne jedynie dla wąskiej elity, turystów i ludzi, którzy dostają od rodzin żyjących za granicą naprawdę pokaźne przekazy pieniężne. Cała reszta, czyli ok. 90 proc. populacji tej (oficjalnie) 11-milionowej wyspy, musi polegać na sklepach, gdzie obowiązuje libreta – książeczka z przydziałami żywnościowymi. Wcześniej sklepy te często świeciły pustkami. Dziś kłopotliwe jest realizowanie nawet śmiesznie niskich przydziałów z librety. Tak źle jeszcze nie było, mając w pamięci nawet początek lat 90., gdy upadł główny sponsor reżimu Castro – Związek Sowiecki.
Kubańczycy zawsze byli pełni pomysłów. Ale teraz trzeba być magikiem i akrobatą jednocześnie
– powiedziała Ana, właścicielka prywatnej restauracji pod Hawaną w rozmowie z tygodnikiem „The Economist”, który wziął pod lupę dramat mieszkańców wyspy.
Jedzenia jest jak na lekarstwo i dodatkowo zrobiło się ono bardzo drogie, dostawy energii są bardzo nieprzewidywalne, a inflacja wystrzeliła w kosmos. Zamiast wdrożyć reformy rynkowe, by „zrestartować” gospodarkę, reżim trzyma się ortodoksyjnie ekonomicznego modelu marksistowskiego, czyli scentralizowanej kontroli i państwowej własności. I dlatego sytuacja niemal z dnia na dzień staje się coraz gorsza
– mówi Sebastian Arcos.
Czytaj również: Węgrzy samotni w Europie? Putin trzyma ich w potrzasku
Upadek marksistowskiego modelu stał się w tym roku tak oczywisty, że władze w Hawanie sięgnęły po bezprecedensowe środki.
Wszyscy musimy robić absolutnie wszystko, by ratować rewolucję i socjalizm
– oznajmił właśnie narodowi prezydent Miguel Díaz Canel.
Od 2021 roku jest on też Pierwszym Sekretarzem Komunistycznej Partii Kuby (zastąpił na tym stanowisku Raúla Castro).
Potrzebujemy więcej planowania i więcej kontroli
– ogłosił z kolei jeden z jego ministrów.
Receptą na brak dewiz, inflację uniemożliwiającą planowanie domowych budżetów i niedobór podstawowych produktów ma być jeszcze ściślejsze podporządkowanie gospodarki państwu. Mówiąc krótko: jeszcze więcej tego samego, co już doprowadziło do zapaści. W kraju, w którym benzyna jest dobrem równie luksusowym jak mięso, 40-letnie łady i 70-letnie chevrolety jeszcze rzadziej będą wyjeżdżały na ulice. Władze zdecydowały bowiem o pięciokrotnym podniesieniu cen paliw, a także prądu i gazu.
Ponieważ naturalną reakcją nielicznych kubańskich mikroprzedsiębiorców (jak choćby uliczni sprzedawcy bananów czy właściciele rodzinnych restauracji) jest podnoszenie cen w obliczu galopującej inflacji i braków podstawowych produktów, rząd wysyła na nich armię kilku tysięcy „kontrolerów cen”. Mogą oni nakładać pokaźne grzywny na „spekulantów”.
Wszystko wskazuje na to, że dyktatura wraca do centralizacji gospodarki pod ścisłym nadzorem rządu, czego efektem będzie jedynie dalsze pogłębianie się problemów gospodarczych. Sięgnięcie po hasło „gospodarka wojenna” ma tłumaczyć coraz gorszą dostępność podstawowych produktów i równolegle usprawiedliwiać wzywanie do „patriotycznych wyrzeczeń”
– mówi „Holistic News” John Suarez, szef Centrum na rzecz Wolnej Kuby (Center for a Free Cuba), waszyngtońskiej organizacji dążącej do pokojowej zmiany władz na wyspie.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Ile mamy czasu, żeby ewakuować się z Ziemi w kosmos? Maciej Myśliwiec
Sytuacja jest już na tyle zła, że nawet dwa filary propagandowe reżimu Castro – opieka zdrowotna i edukacja – leżą w gruzach. A przecież przez dekady kubańscy komuniści, a za nimi zagraniczni kibice czerwonych porządków na wyspie, powtarzali, że nikt na Kubie nie jest odcięty od pomocy lekarskiej, a każde dziecko, nawet z najbiedniejszej rodziny, ma dostęp do dobrej edukacji. Głośnym echem tej propagandy był „dokumentalny” film Sicko amerykańskiego reżysera Michaela Moore’a. Ten lewicowy filmowiec krytykuje w nim (w znacznej mierze słusznie) sposób organizacji amerykańskiej opieki zdrowotnej, gdzie biedni ludzie, walcząc z poważnymi chorobami, nierzadko tracą majątek. Moore przeciwstawia jednak Ameryce Kubę, która ma być pod tym względem rajem na ziemi. Reżyser zabrał ze sobą na wyspę grupkę chorych, biednych Amerykanów, którymi – w obecności kamer – zaopiekowali się najlepsi kubańscy lekarze.
Ten mit wciąż powtarzany jest przez lewicowców na całym świecie. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Za czasów Związku Sowieckiego, gdy Moskwa przesyłała Castro sowite dotacje, jego reżim mógł inwestować nieproporcjonalnie dużo pieniędzy w służbę zdrowia. Traktował ją jako reklamę „zdobyczy” rewolucji. Te czasy dawno jednak minęły.
Kubański system ochrony zdrowia, a także edukacja, rozpadły się. Zupełnie jak infrastruktura na wyspie. Brakuje lekarstw, a w szpitalach nie ma nawet prześcieradeł, nie mówiąc już o środkach znieczulających czy niciach chirurgicznych. Większość Kubańczyków dostaje potrzebne lekarstwa od znajomych lub rodziny z zagranicy. I nie można winy za to zrzucić na amerykańskie embargo, ponieważ żywność i produkty medyczne nie są nim objęte. Kuba cierpi też na chroniczny brak wykwalifikowanych nauczycieli, a poziom wiedzy emigrantów z wyspy przyjeżdżających do USA w ostatnich latach jest druzgoczący. Wiem to, ponieważ moja żona uczy w szkole w Miami i zajmuje się każdego dnia nowoprzybyłą młodzieżą. Okazuje się, że nieproduktywna gospodarka nie jest w stanie zapewnić odpowiedniego poziomu nakładów, by ochrona zdrowia i edukacja funkcjonowały należycie
– mówi Sebastian Arcos.
Może Cię także zainteresować: Czy UE i USA przetrwają? Powtarzają się błędy znane z historii
Nie sposób powiedzieć, ile dokładnie osób uciekło z Kuby od 2021 r., gdy rozpoczęła się obecna faza kryzysu. Minimalne szacunki mówią o 500 tys. emigrantów, którzy przedostali się do samych USA. Jednak kubański ekonomista i demograf Juan Carlos Albizu-Campos twierdzi, że w rzeczywistości w tym czasie Kubę opuściło aż 18 proc. populacji. Oznaczałoby to, że dziś żyłoby na Kubie nie 11 mln ludzi, a jedynie 8,62 mln.
Na co jest gotów reżim, by utrzymać się u władzy?
Pogarszające się warunki mogą przełożyć się na większe niepokoje społeczne, co zresztą niedawno miało miejsce. Jednak kubańska dyktatura, by zabezpieczyć się przed obaleniem, wprowadziła w grudniu 2022 r. nowe drakońskie przepisy karne. Pamiętajmy, że na Kubie jest obecnie 1,1 tys. więźniów politycznych, a tysiące innych wtrącono za kratki, by nie stali się problemem w przyszłości. Dyktatura straciła poparcie, ale jej aparat siłowy pozostaje nienaruszony, tak samo jak wola do brutalnego rozprawiania się z nieuzbrojonymi obywatelami, którzy domagają się zmian politycznych
– mówi John Suarez.
Pogłębiający się kryzys gospodarczy na Kubie doprowadził do największych od 1959 r. demonstracji antyreżimowych. Dziś władze jedynie represjami są w stanie uciszać Kubańczyków. Ta sytuacja może się jednak zmienić z dnia na dzień. Bunt społeczny narasta pod pokrywką. W końcu ludzie znów wyjdą na ulice, co może się skończyć na dwa sposoby: upadkiem reżimu, jak miało to miejsce w Europie Centralnej w 1989 r. lub masakrą protestujących jak na pekińskim placu Tiananmen
– uważa Sebastian Arcos.
Polecamy: Turcja: jak polityka Erdoğana odmienia kulturowe oblicze kraju