Nauka
Astronomia AI zmienia badania Słońca. Będzie szybciej i precyzyjniej
03 grudnia 2024
Poprawa sytuacji demograficznej wymaga kompleksowego podejścia, gdyż obecne rozwiązania mają charakter punktowy. To trochę jak próba leczenia nowotworu za pomocą samych suplementów. Konieczne są systemowe zmiany w kluczowych obszarach. Jakie działania należy podjąć? O tym w rozmowie Łukasza Sakowskiego – biologa, dziennikarza, autora książki „Jałowe łono Europy. Czeka nas wyludnienie czy jesteśmy skazani na emigrację?” – z Wojciechem Wybranowskim.
Wojciech Wybranowski: Ukazała się właśnie twoja książka pt. Jałowe łono Europy. Czeka nas wyludnienie czy jesteśmy skazani na migrację. To popularnonaukowa publicystyka dotycząca kryzysu rodzicielstwa. Ale jeszcze zanim trafiła do księgarń wzbudziła protesty środowisk skrajnie lewicujących, LGBT, tzw. środowisk postępowych. Dlaczego?
Łukasz Sakowski: Negatywne emocje w tym temacie wynikają, moim zdaniem, z kilku powodów. Po pierwsze, w społeczeństwie coraz bardziej widoczny jest silny trend antynatalistyczny. Chodzi o przekonanie, że nie powinno się mieć dzieci, bo jest to szkodliwe dla środowiska lub niekorzystne dla kobiet. To są dwa najbardziej powszechne i często podawane argumenty.
Wydaje mi się jednak, że – jak też pisałem w książce – takie podejście jest w dużej mierze mechanizmem obronnym i formą racjonalizacji. Rzeczywiste przyczyny są często inne, ale trudniejsze do zaakceptowania. Na przykład: ktoś ma problem ze znalezieniem stabilnego, odpowiedzialnego partnera lub partnerki albo z dostępem do własnego mieszkania, w którym można wychowywać dzieci, ale racjonalizuje sobie, że nie ma dzieci, bo nie chce z powodu ochrony klimatu. To ułatwia niemyślenie o trudnych problemach osobistych dotyczących kwestii bytowych czy relacji.
Druga kwestia to fakt, że mam sporo hejterów w progresywnych środowiskach. Często słyszę, że to, co mówię, nie pasuje do ich narracji. Nie rozumiem ich, bo ja zamiast odbierania internetowej nawalanki, chciałbym dyskutować.
Z tego co wiem, hejterzy, o których mówisz, to środowiska często szermujące hasłami tolerancji. Już wcześniej próbowali wymusić wstrzymanie wydania twojej książki.
Tak. Książka pierwotnie miała ukazać się na początku 2023 roku, bo napisałem ją już w 2022. Jednak w wyniku jednej z większych nagonek wydawnictwo zdecydowało się wstrzymać publikację. Musiałem wtedy negocjować i ostatecznie książka została wydana przez inne wydawnictwo.
Przeczytaj też: Cyberterroryzm XXI wieku. Hakerzy łamią ludzi, a nie systemy
Jak, twoim zdaniem, konkretne zmiany w polityce migracyjnej i społecznej mogą wpłynąć na poprawę sytuacji demograficznej w krajach zachodnich, w tym w Polsce?
Poprawa sytuacji demograficznej wymagałaby przede wszystkim kompleksowego podejścia. Obecne rozwiązania, takie jak programy typu 500+ czy dopłaty do żłobków, są działaniami punktowymi. To trochę jak leczenie nowotworu samymi suplementami – bez wdrożenia kompleksowej terapii, jak chemioterapia czy immunoterapia.
Potrzebne są systemowe zmiany w kluczowych obszarach. Pierwszy to kwestie materialne: mieszkalnictwo i stabilność zatrudnienia. Ludzie decydują się na dzieci, kiedy mają stabilne warunki życia – na przykład własne mieszkanie albo pewność, że wynajmowane lokum nie stanie się nagle niedostępne z powodu podwyżki czynszu. Niestabilność w tej sferze skutecznie zniechęca do zakładania rodziny.
Druga kwestia to pewność zatrudnienia i przewidywalność dochodów. Rodzice planują dzieci, myśląc o ich przyszłości, czyli o najbliższych 18 latach. Prawie nikt nie podejmuje takiej decyzji, jeśli nie ma pewności, że za 3-4 lata będzie w stanie zapewnić stabilność finansową. Kolejny problem dotyczy dostępności żłobków i przedszkoli – zarówno miejsc w takich placówkach, jak i ich kosztów.
To się czyta: Umiejętności boomersów nadal zaskakują. Pokolenie Z ich nie ma
Często jednak, przy okazji dyskusji o kryzysie rodzicielstwa czy szeroko pojętej niższej dzietności, jest podnoszona kwestia problemów kulturowo-społecznych. Pewnego indywidualizmu i związanego z tym wygodnictwa
W krajach zachodnich dominuje wysoki indywidualizm – myślenie w kategoriach „ja”, a nie „my”. Skupiamy się na sobie, ewentualnie na partnerze i dziecku, ale więzi z dalszą rodziną czy przyjaciółmi oraz sąsiadami są słabsze niż kiedyś.
Dawniej, zwłaszcza na blokowiskach, relacje sąsiedzkie były silne. Ludzie spotykali się na kawę, grali w karty, wspólnie wyjeżdżali na wakacje. Sąsiedzi pomagali sobie wzajemnie w opiece nad dziećmi, a dziadkowie czy krewni aktywnie uczestniczyli w wychowaniu. Taka wspólnotowość zastępowała w pewnym sensie część instytucjonalnej opieki nad dziećmi. Dziś takie więzi w wielu miejscach niemal zanikły. W niektórych regionach, jak na przykład na Kaszubach, gdzie dzietność jest jedną z najwyższych w Polsce, wciąż są silne. Jednak ogólnie społeczeństwa w Polsce i innych krajach postkomunistycznych z roku na rok coraz bardziej się indywidualizują.
Innym problemem jest sposób, w jaki rodzicielstwo jest przedstawiane w mediach i kulturze. Gdyby zaczęto promować rodzicielstwo jako coś wartościowego, a nie powód do krytyki czy wyśmiewania, mogłoby to wiele zmienić. Śmianie się z matek, piętnowanie rodziców czy ograniczanie im dostępu do przestrzeni publicznej tylko utrwala przekonanie, że rodzicielstwo nie daje satysfakcji i jest społecznie nieakceptowalne.
Naukowa sensacja: Pierwsze światło po Wielkim Wybuchu. Naukowcy wiedzą jak powstało
Zawsze było tak, że w naszych wskaźnikach demograficznych w Polsce i w krajach Europy Środkowej głównym źródłem przyrostu naturalnego była wieś. Na wsiach dzietność była wyższa, a w miastach dużo niższa. Teraz od lat obserwujemy znaczący problem wyludniania się obszarów wiejskich na rzecz miast, co zdaniem wielu ekspertów ma wpływ na kryzys demograficzny
To bardzo ważny i trudny problem. Zaczyna się od tego, o czym mówiłem – na wsiach jest mniejszy indywidualizm społeczny, większe wsparcie rodziny i sąsiedztwa. Ludzie odwiedzają się częściej, utrzymują bliższe relacje. Sąsiedzkość, choć na wsiach silna, czasem bardziej kwitła w małych miasteczkach. Na wsiach za to większą rolę pełniła rodzina.
Było też coś, co nazywam stabilnością zamieszkania – ludzie mieszkali na wsiach i w małych miasteczkach przez pokolenia. Wieś zaczęła się wyludniać, bo ludzie emigrują do miast. Dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Na wsiach jest teraz mniej ludzi, a więc także mniej tych, którzy kultywują wspólnotowe wzorce. Nawet religijność, która kiedyś promowała wartość rodzicielstwa i dawała społeczne wynagrodzenie za bycie matką czy ojcem, osłabła.
To nie jest tylko problem Polski – podobnie jest w całej Europie. Można to porównać do organizmu: kiedy jeden z narządów produkujących krew przestaje działać, cały organizm cierpi. Na wsiach zawsze był rezerwuar demograficzny, który zasilał także miasta. Teraz gdy ludzi na wsiach jest mało, a wiejskie wzorce wspólnotowe się zmieniają, mamy problem.
Warto przeczytać: Klub 27 i śmierć ikon kontrkultury. Tak powstała legenda
Mimo wielu prób, programów społecznych w zasadzie w Europie nie udało się odwrócić negatywnego trendu demograficznego, uporać z kryzysem rodzicielstwa, z kryzysem rodziny
Myślę, że tylko spójna i zintegrowana polityka może coś zmienić. Na przykład w Korei Południowej powołano ostatnio ministerstwo zajmujące się sprawami demograficznymi. Wskaźnik dzietności w Seulu to około 0,5 dziecka na kobietę – na cztery kobiety przypada jedno dziecko. Na poziomie całego kraju to około 0,6 czy 0,7. To dramatycznie nisko. Ciekawy jestem, jakie będą skutki działania nowej instytucji koreańskiej za 20-30 lat.
Europa, tak jak zwróciłeś uwagę, też jest w krytycznym punkcie. W Rosji, mimo całej propagandy o tradycyjnych wartościach rodzinnych, wskaźnik dzietności jest jednym z najniższych. Bez poważnych zmian politycznych, społecznych i kulturowych upadek demograficzny może być trudny do zatrzymania.
Więc co można z tym zrobić?
Myślę, że kluczowe są interdyscyplinarne działania, takie jak nie tylko zasiłki na dzieci, które już istnieją, ale także kroki na rzecz obniżenia cen mieszkań, zwłaszcza dla młodych par i rodziców planujących pierwsze, drugie lub trzecie dziecko. Nie chodzi o to, żeby wszyscy nagle mieli po troje dzieci, ale o to, żeby pary, które obecnie nie mają dzieci, zdecydowały się na pierwsze, te z jednym dzieckiem na drugie, a te z dwójką na trzecie. Nawet rodziny z trójką dzieci mogłyby ewentualnie rozważyć czwarte dziecko. Ważne, aby pary miały jedno dziecko więcej niż obecnie.
Stabilne mieszkalnictwo to kolejny istotny element. Obecne ceny mieszkań są kosmicznie wysokie, zupełnie poza zasięgiem większości młodych ludzi w wieku najlepszym na zakładanie rodziny i posiadanie dzieci, czyli między 25. a 35. rokiem życia. Dziś ludzie dopiero około trzydziestki zaczynają mieć szanse na własne mieszkanie, często nawet nie na własność, a na wynajem.
Stabilne warunki zatrudnienia również są kluczowe. Konieczne są zmiany ustawodawcze, które zapewniłyby ludziom poczucie bezpieczeństwa zawodowego. Chodzi o pewność, że w najbliższych latach będą mogli pracować w tym samym miejscu za stałą lub rosnącą stawkę. Idealnie, aby ta stabilność trwała nie dwa lata, ale nawet dziesięć czy piętnaście lat.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Psychiatra przestrzega: pigułkami nie naprawimy życia ani związku #obserwacje
Jeśli wsłuchać się w głosy młodych kobiet mówiących o kryzysie demograficznym, kryzysie i problemach rodzicielstwa to często pojawia się kwestia dostępności żłobków
Ich większa dostępność jest absolutnie konieczna. To, co wymieniłem, to aspekty materialne i techniczne. Natomiast drugi filar to budowanie wspólnotowości – promocja więzi rodzinnych, wzajemnej pomocy między sąsiadami czy większego zaangażowania społecznego w życie lokalnej społeczności. Takie zmiany wymagają wsparcia medialnego i kulturowego.
Media, zamiast promować skrajnie indywidualistyczne wzorce, mogłyby wspierać wartości związane z rodziną i wspólnotą. To wcale nie musi wykluczać par bezdzietnych czy gejów i lesbijek, a wiem, że tego w polityce prorodzinnej boi się bardziej lewicowa część społeczeństwa.
Czyli twoim zdaniem potrzebne są również zmiany w relacjach międzyludzkich?
Izolacja społeczna to kolejny problem. Ludzie coraz częściej zamykają się w świecie smartfonów. Nawet dzieci coraz rzadziej bawią się na dworze z sąsiadami czy rówieśnikami. Relacje są kruche, a ludzie często nie potrafią nawiązywać głębokich więzi – nawet jeśli tego pragną, bo boją się odrzucenia albo próbują uchodzić za niedostępnych, co rzekomo ma ich czynić bardziej atrakcyjnymi. To sprawia, że znacznie trudniej powstają romantyczne związki, co przekłada się na mniejszą liczbę par i w konsekwencji dzieci.
Przeczytaj inny wywiad: Kryzys gospodarczy. Polska może przeskoczyć najtrudniejszy moment