Nauka
Chiny tworzą największy teleskop świata. Szczegóły projektu są tajemnicą
17 czerwca 2025
Czy wartości, którymi kierują się partie polityczne mogą być zmienne? Z pewnością nie powinny. A jednak politycy zmieniają podstawowe przekonania, choć właśnie wokół nich dotąd gromadzili wyborców. Według niektórych to wartości się starzeją, a nie politycy. A może fundamentalne zasady mają dla polityków całkiem drugorzędne znaczenie lub są zbyt trudne w realizacji, by przy nich wytrwali?
Pojęcie lewicy i prawicy staje się coraz mniej wyraźne. Coraz częściej powstają polityczne hybrydy, a ich agitatorzy wypisują na sztandarach hasła, z którymi jeszcze niedawno walczyli. Takie metamorfozy są mało czytelne nie tylko dla wyborców, ale nawet dla samych polityków ugrupowania. Wówczas część z nich opuszcza szeregi, co wydaje się być uczciwym rozwiązaniem, a reszta podporządkowuje się partyjnej dyscyplinie. Pozostaje jeszcze tylko przekonać wyborców, przywiązanych nie tyle do liderów organizacji, ile do idei, na których dotąd budowano polityczne poparcie. Spójrzmy jak wygląda to dziś w krajach tzw. ugruntowanej demokracji.
Na Zachodzie ciekawym przykładem ekwilibrystyki podobnymi wartościami są działania m.in. brytyjskich konserwatystów. Gdy popatrzeć na wiele głosowań w sprawach do niedawna fundamentalnych, widać diametralną zmianę w stosunku do poprzednich poczynań.
Zdaniem części brytyjskich politologów punktem zwrotnym było odniesienie do wartości, jaką jest „rodzina”, czyli w epoce Margaret Thatcher fundamentu całego społeczeństwa. Za czasów rządów „Żelaznej Damy” konserwatyści byli ugrupowaniem zadeklarowanym jako partia „rodziny”, przez którą rozumiano monogamiczne, heteroseksualne małżeństwo mieszkające z dziećmi. Konserwatywny filozof, Roger Scruton wyrażał to tak: „Rodzina jest pierwszą instytucją społeczną, w której kształtuje się tożsamość jednostki. Tworzy ona więź między pokoleniami (…) Jest źródłem naturalnych wartości, stabilności, porządku i ciągłości. Dzięki naturze życia rodzinnego w głębi ducha ludzie pozostają konserwatywni”.
Już w latach 80. premier Thatcher stanęła w obronie podstawowej wartości swojego ugrupowania. Kategorycznie sprzeciwiła się promowaniu homoseksualizmu, widząc w nim zagrożenie dla tradycyjnej rodziny: – Homoseksualni aktywiści przeszli od domagania się prawa do prywatności po żądanie społecznej akceptacji dla gejowskiego stylu życia, równego statusu z rodziną heteroseksualną, a nawet zalegalizowania prawa do wykorzystywania seksualnej niepewności nastolatków – tłumaczyła.
Według historyczki dr Lucy Robinson seksualność była wówczas kodem, za pomocą którego można się było opowiedzieć za thatcheryzmem lub lewicą.
Warto przeczytać: Czy w politycznej walce są jakieś granice? „Wartości niewiele znaczą”
W połowie pierwszej dekady lat 2000 rządy w partii konserwatywnej przejął David Cameron. Wcześniejszy obrońca wartości propagowanych przez Thatcher tym razem postanowił przerwać pasmo porażek, które partia poniosła w trzech kolejnych wyborach parlamentarnych. Uznał, że dotychczasowe wartości ugrupowania nie nadążają za zmianami, które zachodzą w społeczeństwie. Dlatego zmienił kurs, kierując się ostro w lewo.
Obrońców dotychczasowych idei zaczął marginalizować lub wiązać dyscypliną partyjną. W sprawach praw dla mniejszości seksualnych, na przykład małżeństw jednopłciowych, postanowił się niemal ścigać z ugrupowaniami tradycyjnie lewicowymi i liberalnymi.
Cameron wiedział, że za poparciem progejowskich roszczeń musi też iść otoczka „intelektualna” i spójna narracja tłumacząca ideową woltę. Zwłaszcza że jak sam potem przyznał: „Traciliśmy członków partii. Jeden nawet przyszedł do mojego gabinetu i podarł swoją legitymację członkowską na moich oczach. To był problem”.
W 2010 r. David Cameron, dopiął swego i został premierem, a dla przeciwników zmiany kursu i porzucenia dotychczasowych wartości znalazł m.in. takie wytłumaczenie. – Konserwatyści wierzą w więzy, które nas łączą; że społeczeństwo jest silniejsze, gdy składamy sobie przysięgi i się wspieramy. Więc nie popieram małżeństw homoseksualnych, mimo że jestem konserwatystą. Popieram małżeństwa homoseksualne, ponieważ jestem konserwatystą — wyjaśniał.
Polityka nadążania za społecznymi nastrojami okazała się skuteczna, bo pozwoliła utrzymać się przy władzy. Najpierw Cameronowi, a potem jego następcom. Konserwatyści, poklepywani po ramieniu przez dotychczasowych rywali, przynajmniej częściowo pozbyli się przypisanej im wcześniej łatki „wstrętnej partii” (nasty party).
Zapłacili za to odejściem od własnych wartości i realizacją idei swoich przeciwników. Od tamtej pory dzięki poparciu znacznej części „nowoczesnych konserwatystów”, lub bierności pozostałych, wprowadzano m.in. prawo do stref buforowych wokół klinik aborcyjnych, które zabrania nawet indywidualnej modlitwy w myślach; wcześniej odrzucono poprawkę uznającą wprost za nielegalną aborcję, której powodem byłaby niechciana płeć dziecka. A ostatnio w głosowaniu przeszła propozycja o dopuszczeniu eutanazji.
Władza konserwatystów w końcu i tak runęła z hukiem latem zeszłego roku i rządy przejęła Partia Pracy, która prowadzi szerokim gestem politykę, zgodną z własnymi ideami.
Ciekawy temat: Deportacje, wojsko i pieniądze. Jak się pozbyć (nie)proszonych gości
Czy podobne działania można odnieść tylko do szeroko pojętych konserwatystów? Nie do końca, bo tzw. liberałowie i lewica też próbują się podlizać wyborcom drugiej strony, przytulając się do wartości, których zwykle nie rozumieją, a nawet je zwalczają.
Jednak patrząc szczególnie na wielokrotnie przemalowany polityczny „szyld” brytyjskich konserwatystów czy niemieckich chrześcijańskich demokratów, ciężko już odczytać właściwą nazwę i przesłanie.
Wszystko można wytłumaczyć faktem, że świat się zmienia i trzeba za nim nadążyć. I to jest banalna prawda, której nie da się zlekceważyć. Czy zatem pewne fundamentalne wartości, jak wspomniana „rodzina” po prostu się zużyły jak stary płaszcz, którego krój i kolor nie mieszczą się w modnych trendach? A może są zbyt trudne do utrzymania, gdy cała tzw. pop-kultura i przekazujące ją media głoszą wartości przeciwne?
Wielu twardych moralizatorów powie, że jeśli ci się owa kultura nie podoba, to nie musisz na nią zwracać uwagi. W odpowiedzi równie dobrze można stwierdzić: „Jeśli ci się nie podoba smog, to nie musisz oddychać”.
Jednak dziś polityk często nie promuje wartości, w które wierzy. To raczej wartości, do których partia przekonuje wyborców, promują polityka. Gdy okazuje się, że nie przynosi to pożądanych efektów, polityk zmienia wartości. Dla niezadowolonych zawsze pozostaje jakaś PR-owa błyskotliwa wymówka, która „udowadnia”, że partia pozostaje konsekwentna w swoim działaniu.
Mimo wszystko porzucone fundamentalne wartości nie giną. Prędzej czy później ktoś po nie sięgnie. Odkurzy, odświeży i weźmie jak swoje. W jakim stopniu będzie w nie wierzył, a jak bardzo przydadzą mu się jedynie w sondażach, to już zupełnie inna historia.
Przeczytaj inny tekst Autora: Groby, obozy i miejsca zamachów. Mroczna turystyka to hit tego lata