Humanizm
Nie tylko broda, kapelusz i Biblia. Amisze w USA współcześnie
02 grudnia 2024
Zachodni styl życia pełen dekadencji i utraty poczucia celu w zderzeniu z kulturą emigrantów zmusza nas do postawienia pytania o to, kim jesteśmy. Czy przebywając na emigracji musimy wybrać między rozpuszczeniem własnej tożsamości w nowym miejscu a zupełnym brakiem asymilacji? Co jest pomiędzy?
Zmieniająca się sytuacja geopolityczna, różnego rodzaju kryzysy, wojny i prześladowania sprawiają, że do krajów europejskich stale napływają migranci z różnych zakątków świata. Aby unaocznić wagę problemu, wystarczy podać przykład Niemiec. Tak zwani „obcy” stanowią aż 15 proc. ogólnej populacji w landach zachodnich tego kraju. W dużych miastach, takich jak Frankfurt nad Menem, przybysze stanowią aż połowę mieszkańców. Wojciech J. Burszta w swoim tekście pt. Dwie Europy pisze m.in. o tym, że w wielu do tej pory „jednoojczyźnianych” państwach zmieniają się proporcje „swoich” i „obcych” na korzyść tych drugich. Sprawia to, iż kraje zaczynają przejawiać cechy państw imigranckich.
W swoich Rozważaniach o monarchii uniwersalnej Monteskiusz zwracał uwagę na to, że Europa w zasadzie nie jest niczym innym jak jednym wielkim narodem składającym się z wielu mniejszych. Historia pokazuje jednak, że nigdy nie doszło do realizacji wielkiego projektu wspólnoty kontynentalnej. Również dzisiaj osi podziałów Europy mamy bardzo wiele.
Przeczytaj nagrodzone eseje:
Antropolodzy zwracają uwagę na powszechne zjawisko dzielenia ludzi na „swoich” i „obcych”. Mamy skłonność – a nawet jesteśmy zmuszani, zarówno z przyczyn poznawczych, jak i praktycznych – do stałego odróżniania nas od innych. Kryteria mogą być kulturowe, rasowe lub językowe. Inni są od nas „gorsi”, bo nie rozumieją naszego języka ani kultury, w której zostaliśmy wychowani. Podziały tego typu występują zresztą już nawet na poziomie własnej rodziny i dotyczą np. wieku czy stylu życia. Wszystko, co nas łączy, potrafi też nas różnić.
Tożsamość ściśle powiązana jest z odpowiedzią na pytania: kim jestem i do kogo należę? Bez wątpienia jest wielopłaszczyznowa. Porównać ją można do matrioszki: im głębiej sięgamy, tym więcej warstw odkrywamy. Każdy z nas utożsamia się najpierw z rodziną, potem z grupą społeczną i zawodową, regionem, krajem, rasą i kontynentem. To, jak siebie utożsamiamy, często nie idzie w parze z tym, jak widzą nas inni. Mogę mówić o sobie – i nawet głęboko w to wierzyć – że jestem pacyfistą, podczas gdy nasze rodzeństwo może uważać, że mamy zbyt kłótliwe i konfliktowe usposobienie jak na pacyfistę.
Przypisywanie tożsamości łączy się też z dominacją. Czy podkreślając polskie pochodzenie, dajemy do zrozumienia obywatelom innych krajów, że jesteśmy od nich lepsi? Może też być odwrotnie: ukrywając pochodzenie, którego się wstydzimy, staramy się zasymilować i udawać kogoś, kim co prawda jeszcze nie jesteśmy, ale kim bardzo chcieliśmy się stać.
Polecamy: Najwyższa cena emigracji. Eurosieroty z rozbitych rodzin
Aby przedostać się do Europy, emigranci poświęcają nieraz nie tylko cały swój majątek, ale też dorobek kilku pokoleń. Wszystko po to, by zapewnić lepszą przyszłość sobie i dzieciom. Panujący w Europie system prawny, traktujący równo każdego człowieka, jest dla nich jednocześnie dobrodziejstwem, jak i wartością wręcz abstrakcyjną.
Najwięcej problemów z asymilacją w nowej rzeczywistości mają imigranci pochodzący z krajów słabo rozwiniętych. Michael Abdala w materiale pt. Asyryjscy imigranci w Szwecji między tradycją a współczesnością podaje szokujące dla nas przykłady z początków przebywania w nowym kraju. Standard szwedzkiego życia bywa dla Asyryjczyków czymś niewyobrażalnym. Dla kogoś, kto od urodzenia mieszkał na pustynnej wsi pierwszym szokiem, którego doświadcza już na lotnisku, są choćby ruchome schody. Jedna z migrantek porównała to wrażenie do trzęsienia ziemi. Autor pisze dalej:
Pewna kobieta nie wiedząc, do czego może służyć wanna w łazience, wypełniła ją ziemią, w której zasiała… cebulę.
Podawanie tego typu przykładów nie służy ocenieniu, chodzi o próbę zrozumienia problemów, z jakimi zmagają się przybysze do nieznanych kulturowo i cywilizacyjnie miejsc.
Migranci nie chcą wracać „do siebie”. Nowy dom zaczynają traktować jak swój, a co za tym idzie, uczą się i nauczają swoje dzieci nowej, przyjaznej kultury. Bywa, że zakładają swoje kościoły i ośrodki kulturalne. Czy jednak po to, by być bliżej kultury nowego kraju, czy po to, by kultywować swoje zwyczaje i obrzędy?
Polecamy: Polacy w europejskiej czołówce. Może to powód do wstydu, a może do dumy
Najbardziej widoczną oznaką życia duchowego emigrantów od zawsze były i nadal są miejsca kultu. Dotyczy to nie tylko Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii czy USA, ale także Azjatów, Hindusów i Afrykańczyków. Znani są oni z wyjątkowego przywiązania do spuścizny religijnej. Emigranci albo budują swoje świątynie, albo adaptują do nich stare budynki użyteczności publicznej. Świątynie nie są zresztą wykorzystywane wyłącznie do celów kultu. To często rodzaj przykościelnych klubów czy miejsc do spotkań towarzyskich i okazja do rozmów w ojczystym języku. Podobną funkcję pełnią także narodowe sklepy żywnościowe. Polski, ukraiński czy włoski sklep w Londynie, czy w Rzymie, to punkt wymiany informacji o szkołach, gabinetach lekarskich i tanich przewoźnikach do kraju.
Cechą charakteryzującą większość emigrantów z Bliskiego Wschodu jest także wielodzietność. Taki styl życia – kompletnie odmienny od zachodniego – powoduje, że w domu zostaje z dziećmi ich matka. A ta każdego dnia przekazuje im kulturę, w której sama została wychowana. Innej nie ma okazji poznać, bo skoro nie pracuje zawodowo, to ma mało okazji do poznania stylu życia kraju, w którym obecnie mieszka. W rodzinach migracyjnych to dom odgrywa główną rolę w kształceniu dziecka i kreowaniu jego postawy.
Rodziny pochodzące z jednego kraju osiedlają się w tej samej okolicy, robią zakupy w tych samych sklepach i zapisują dzieci do tych samych szkół, bo tak jest najwygodniej. Powoduje to oczywiście zamykanie się na inną kulturę. Dotyczy to także Polaków. Zdarza się, że mieszkając od wielu lat w Londynie czy Glasgow, nadal nie posługują się językiem angielskim w stopniu wystarczającym do zmiany pracy. I z tego też powodu pracują wyłącznie w przedsiębiorstwach, w których kierownikami są Polacy.
Polecamy: Migracja: koszmar czy nadzieja? Przed światem pojawiły się nieoczekiwane wyzwania
Rodzice decydują o tym czy przekażą swoją tożsamość narodową dzieciom. Wielu z nich zapisuje swoje pociechy do sobotnich szkół językowych, w których naucza się historii ojczystego kraju. Taka praktyka jest popularna nie tylko wśród Polaków, ale też np. migrantów z krajów muzułmańskich. Czy taka forma dbania o tożsamość będzie jednak kontynuowana? To zależy już od dziecka, które wchodzi w dorosłość.
W przypadku Polaków w Anglii widać wyraźnie, że drugie pokolenie imigrantów jest mocno związane z polską kulturą. Często wchodzą oni w związki małżeńskie z osobą z tego samego kraju. Ale jeśli Polacy nie mówią do dziecka w swoim języku, bo chcą je od małego wychować na Brytyjczyka, a takich przykładów jest sporo, to takie dziecko przyjeżdża do Polski jak do obcego kraju.
Globalizacja wytrąca świat religijny i podsuwa migrantom oraz ich dzieciom obraz społeczeństwa świeckiego, w którym Bóg nie jest do niczego potrzebny. Przywiezione z daleka obyczaje zastępuje się gospodarką opartą na konsumpcji. W wielu przypadkach działa to dokładnie odwrotnie. Młode pokolenia emigrantów chcą wracać do swoich korzeni, które bardzo im imponują i z których, w przeciwieństwie do swoich rodziców, są niezwykle dumni.
Polecamy: