Nauka
Technologia wodorowa na morzach. Yamaha tworzy silniki przyszłości
20 listopada 2024
„Pewnie istnieją mniej wymagające miejsca pracy, ale nikomu nie udało się zmienić świata, pracując 40 godzin tygodniowo” – tweetował niedawno prezes Tesli Elon Musk. Coraz więcej firm stara się lansować zaangażowanie w pracę jako najwyższą wartość. I coraz więcej pracowników zaczyna w to wierzyć O milenialsach mówi się jako o pokoleniu, które ma ogromne wymagania względem pracy: chcą robić coś, co ich pasjonuje, co pozwala na rozwój, […]
O milenialsach mówi się jako o pokoleniu, które ma ogromne wymagania względem pracy: chcą robić coś, co ich pasjonuje, co pozwala na rozwój, co potwierdza ich wyjątkowość. Tymczasem wielu zaczyna swoją karierę zawodową od korporacji. Korporacji, które reklamują się jako inspirujące środowiska pracy, a często oferują robotę odtwórczą, nudną i mało rozwojową. Gdzie pojedynczy pracownik stanowi tak niewielki trybik, że hasło „postępuj tak, jakbyś był właścicielem tej firmy” budzi tylko zażenowanie.
Jak przetrwać w takim środowisku? Można całkowicie zdystansować się od motywujących haseł, a pracę traktować jedynie jako źródło utrzymania. Można też porzucić sarkazm i uwierzyć w to, że można stać się lepszą wersją samego siebie. Przykładać się do obowiązków bardziej niż inni, bo kto dziś nie pracuje na swoje jutro, już przegrał.
Menedżerowie i właściciele firm dbają, by odpowiednie hasła codziennie motywowały pracowników, podnosiły ich samoocenę i podtrzymywały wiarę, że zadania, które wykonują – nieważne, jak niekiedy mało znaczące – są drogą do osiągnięcia osobistego sukcesu.
Walka o rząd dusz zaczyna się już na poziomie rekrutacji. O tym, że wewnętrzne działania PR-owe są skuteczne, świadczy nowe zjawisko na rynku pracy, tzw. hustle culture, a w wolnym tłumaczeniu na polski – „kultura bieganiny”. Jak donosi „The New York Times”, identyfikuje się z nią coraz więcej młodych ludzi, którzy marzą o błyskotliwej karierze i wielkich pieniądzach.
Wierzą, że jeśli tylko będą dawać z siebie wszystko, w końcu osiągną upragniony awans. Chętnie zostają do późnych godzin w pracy, żeby publikować na Instagramie zdjęcia z hashtagiem #workinglate. Jeśli chodzą na imprezy, to po to, by nawiązywać kontakty, które pozwolą im rozwinąć karierę. A w poniedziałek rano wrzucają selfie z kawą ze Starbucksa i opisem „Thank God It’s Monday”.
Taką postawę określa się też mianem „performatywnego pracoholizmu” (ang. performative workaholism). Performatywni pracoholicy faktycznie spędzają w biurze czasem nawet dwa razy więcej czasu, niż przewiduje regulaminowy tydzień pracy. Chcą, by ich postawa została zauważona przez innych, dlatego mówią dużo o tym, ile godzin spędzają przed służbowym laptopem czy jakie aplikacje mają na telefonie, by ciągle być na bieżąco z tym, co dzieje się w pracy.
Idealny pracownik zawsze jest na posterunku i już znaleźli się tacy, którzy postanowili zrobić na tym biznes. Ogólnoświatowa sieć coworkingowa WeWork planuje wprowadzenie oferty wynajmu mieszkań połączonych z biurami – tak by zmaksymalizować czas, który w ciągu dnia można poświęcić na pracę. W gdańskim Clipsterze można już wynająć apartament z dostępem do całodobowej przestrzeni biurowej.
To całkowite zaprzeczenie idei work-life balance i już pojawiają się alarmujące głosy, że „kultura bieganiny” jest jednym z powodów, dla których milenialsi stali się pokoleniem wypalenia zawodowego.
Ostatnie badania pokazują, że prawie połowa Amerykanów pracujących na etacie spędza w biurze 50 godzin tygodniowo, a 20 proc. pracuje nawet po 60 godzin. To zdecydowanie za dużo, ponieważ specjaliści od zarządzania czasem doszli do wniosku, że człowiek jest najbardziej efektywny, pracując średnio 35-38 godzin w tygodniu – mniej więcej tyle, ile trwa tydzień pracy Duńczyków zajmujących pierwsze miejsce w rankingu World Happiness Report.
Mimo to nie brakuje chętnych do wyrabiania szalonych ilości nadgodzin, a dla wielu jest to powód do dumy. „Kultura bieganiny” wydaje się jej wyznawcom stylem życia. Tak naprawdę jest internalizacją motywacyjnych korpobzdur, które ładuje się do głów pracownikom na niejednym szkoleniu. Triumfem narracji, która daje iluzję sensu, a w rzeczywistości służy temu, by maksymalnie wyzyskać potencjał pracowników. Jeśli nie wytrzymają presji, łatwo zastąpić ich kolejnymi – tymi, którzy skuszą się na motywacyjne hasła ukute przez speców od marketingu.
Źródła: Medium, The Guardian, The New York Times