Nauka
Badania Wenus. Sonda NASA odkryła najnowsze szczegóły
14 listopada 2024
Trudno o gorszy sabotaż niż ten, którego dokonuje dziś na sobie człowiek. Jako gatunek jesteśmy przystosowani ewolucyjnie do warunków, jakie towarzyszyły naszym przodkom przez setki tysięcy lat. Istnieją rzecz jasna odstępstwa, które jesteśmy w stanie tolerować, tak jak każde zwierzę, które może czuć się trochę gorzej przy niesprzyjających warunkach. Gdy jest wyższa temperatura, mniejsze niż zazwyczaj stado lub gdy musi polować na zwierzynę drugiego czy trzeciego wyboru. Jednakże gdy umieścimy zebrę w lesie syberyjskim, wielbłądy na Pustyni Błędowskiej, szczupaka w oczku wodnym lub płetwala błękitnego w Morzu Bałtyckim, to na pewno nie skończy się to dla nich dobrze. Tymczasem od kilku dekad robimy sobie coś podobnego.
Zobacz całe wystąpienie Łukasza Sakowskiego na naszym kanale na Youtube!
Jeszcze kilka dekad temu przeciętny człowiek na Zachodzie ruszał się dość często. Nie tylko chodził, ale wykonywał też wiele czynności, które dziś praktycznie nie wymagają wysiłku. Dziś w samym smartfonie mamy tyle funkcji, że nie musimy nawet wstawać od biurka, by skorzystać z kalkulatora, latarki, dyktafonu, by zalogować się w banku.
Liczba spalanych kalorii musi być niższa. Pamiętajmy, że nasi przodkowie sporą część życia pracowali fizycznie, a jeszcze wcześniej, w okresie prehistorycznym, byli dodatkowo zmuszeni przemieszczać się, polować, obrabiać jedzenie od podstaw, przygotowywać miejsce do spania. Teraz niemal wszystko mamy na pstryknięcie palcem.
Przyjrzyjmy się kwestii oświetlenia. Dziś jest to sprawa naciśnięcia przełącznika na ścianie. Co niektórzy już nawet nie muszą wstawać z kanapy, bo mają odpowiednie piloty. Dwieście lat temu trzeba było dbać o świece, wymieniać je, zapalać, gasić, znowu zapalać. Niby to niewiele spalonych kalorii, ale gdy dodamy inne czynności i zsumujemy je za cały rok, wyjdzie z tego parę kilogramów czystego tłuszczu.
Jeśli nie jesteśmy aktywni fizycznie, nie jeździmy na rowerze, nie chodzimy pieszo, stronimy od basenu czy innych aktywności, to siłą rzeczy tyjemy. I choć mechanizmy odpowiadające za epidemię nadwagi i otyłości są bardziej skomplikowane, to zasadniczo osadzają się głównie na tej zmianie.
Znany wszystkim wskaźnik BMI, poza szczególnymi sytuacjami, znakomicie sprawdza się jako narzędzie do oceny, czy ktoś ma nadwagę lub otyłość. Nadwaga to BMI pomiędzy 25 a 29,9, wyższe oznacza już otyłość.
Poza Włochami nie ma kraju, w którym połowa lub większość ludzi byłaby zdrowa pod tym względem. To co prawda dane sprzed pandemii, ale fragmentaryczne pomiary pokazały już, że sytuacja jeszcze się pogorszyła. Badania Eurostatu pokazują również, że nadwaga i otyłość to znacznie częściej problem wśród osób z niższym wykształceniem i o niższych zarobkach. Trudno nie dostrzec tego, że kwestia otyłości ma charakter klasowy. Przez wieki była wyznacznikiem statusu bogatych, teraz w coraz większym stopniu to osoby lepiej sytuowane są szczupłe i bardziej umięśnione. Koszty masowej epidemii nadwagi i otyłości są ogromne, zarówno indywidualnie, społecznie jak i ekonomicznie.
Kiedyś aktywność fizyczna była czymś koniecznym. Teraz dużą ilość ruchu trzeba na sobie wymuszać. A to się wiąże z wewnętrzną presją i może iść w parze z wyrzutami sumienia, A te w nadmiarze są szkodliwe same w sobie. Nakręcanie ich spirali w kontekście masy ciała i regulowanie w ten sposób emocji to zresztą składowa problemu otyłościowego, co widać w badaniach, a co na przykładzie konkretnej postaci ciekawie pokazał znakomity serial „This is us”.
To, że jeśli nie musimy, to nie chce nam się ruszać, jest całkowicie naturalne. Ewoluowaliśmy w środowisku, w którym energię trzeba było oszczędzać, a nie „dla kaprysu” wydatkować. O ile nie mówimy o skrajnych leniach, to generalnie nie nasza wina, że nam się nie chce i nie powinniśmy mieć w związku z tym wyrzutów sumienia.
Polecamy: Rozwój czy regresja? Na marginesie wystąpienia Łukasza Sakowskiego podczas konferencji Holistic Talk
Podobnie to działa wtedy, kiedy winimy się, że zamiast poczytać książkę, zdecydowaliśmy się oglądać serial czy zagrać w grę komputerową. Złość czy gniew z powodu niezrealizowanych zamierzeń dotyczących naszych aktywności fizycznych i umysłowych należy skierować na system, który jest ustawiony wbrew naszej ludzkiej biologii, psychologii i ekologii.
Jak dziś wygląda przeciętny market? Ciastka, czekolady czy chipsy znajdują się zwykle w kilku miejscach, które mijamy podczas zakupów. Tak samo jak gotowe dania. Nawet jeśli ktoś ma silną wolę, to jest wystawiony na pokusy nawet kilkanaście razy dziennie.
A uleganie im leży w naszej naturze – przez setki tysięcy lat okazje tego typu mogły nawet decydować o przetrwaniu rodziny czy plemienia. Kto stwierdzi, że nigdy nie kupił przez takie ofensywne wystawienie chipsów, hamburgera, pizzy czy ciastek, ten najpewniej oszukuje samego siebie.
Przeciętne zapotrzebowanie kaloryczne dla mężczyzny to około 2500-3000 kcal na dobę, dla kobiety nieco mniej. Przeciętne spożycie dziennie w Europie wynosi blisko 3500 kcal. Gromadzona latami nadmiarowa energia jest magazynowana w postaci tłuszczu.
Przejdźmy do alkoholu. Nie twierdzę, że jest z gruntu zły. W skali historycznej i cywilizacyjnej kultura picia zapewne mogła nawet przyczynić się do łagodzenia konfliktów na różnych szczeblach. Ale dziś alkohol możemy kupić niemal wszędzie. Nawet na stacji benzynowej, również w postaci nieszczęsnych małpek.
Do tego alkohol jakimś cudem można reklamować, co dziwi, zważywszy na całkiem racjonalny i uzasadniony zakaz reklamy papierosów czy leków na receptę. I o ile w przeszłości picie było ograniczone do określonych świąt czy rytuałów, teraz wielu ludzi pije bez tych ograniczeń. Każdy z nas mniej lub bardziej bezpośrednio spotkał się ze skutkami problemu alkoholowego.
Miasta pełne są dziś samotnych ludzi spędzających popołudnia przed ekranami smartfonów i komputerów, wykłócających się godzinami w mediach społecznościowych, piszących jak to dobrze im samotnie. Ludzi tak naprawdę smutnych, złych, często wręcz zdesperowanych. Nie mają z kim wyjść do kina, na imprezę, wyjechać za miasto.
Przybywa osób zalęknionych, które zwykłe gesty odczytują jako atak. Co będzie z tymi, którzy wychowywali się w okresie pandemii i lockdownów? Ludzie to gatunek społeczny. Ewoluowaliśmy w grupach i samotnie nie jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować. Potrzebujemy spotkań, rozmów, żartów, zabaw, społecznych rytuałów, bliższych i dalszych więzi, dotyku, patrzenia sobie w oczy.
Żadna korporacja technologiczna sprzedająca produkty odciągające ludzi od ludzi na rzecz technologii nigdy nie udowodni, że jest inaczej, bo po prostu tak nie jest. A jednak pozwalamy technologicznym potentatom na tak głęboką ingerencję w nasze życie, że technologia zamiast być dla nas, stała się narzędziem do wykorzystywania nas. Jesteśmy źródłem algorytmów, które służą do zarabiania na nas.
Badania i obserwacje naukowe, jak również życiowe doświadczenie milionów ludzi, jednoznacznie dowodzą, że główna przyczyna epidemii problemów zdrowia psychicznego to izolacja społeczna. Wszystko przez brak bliższych i dalszych więzi, przez komercjalizację kolejnych aspektów życia. W jaki sposób ludzie, którzy nie wychodzą do innych, nie spędzają czasu w grupie, wśród przyjaciół, nie mają partnerów i nie tworzą rodzin, mogą nie mieć problemów z zaburzeniami nastroju czy z zaburzeniami lękowymi? Przecież tych wszystkich interakcji potrzebujemy dla dobra naszej psychiki tak, jak potrzebujemy witaminy C dla produkcji kolagenu, witaminy B12 dla wytwarzania krwinek czy białka do budowy mięśni!
Słysząc nawoływania do otwierania kolejnych poradni, szpitali psychiatrycznych czy ośrodków psychoterapii, trudno zrozumieć, skąd bierze się ślepota na przyczyny kryzysu w sferze zdrowia psychicznego. Mnożenie liczby psychiatrów i psychoterapeutów to w tym przypadku jak gaszenie pożaru szklanką wody.
Tworząc świat, w którym nawiązywanie relacji nie jest już oczywiste i naturalne, pokonujemy samych siebie. Może zamiast skupiania się na leczeniu warto tworzyć, przywracać okoliczności, w których ludzie spotykają się, przeżywają życie naprawdę, a nie przez media społecznościowe? W których nawiązują relacje z człowiekiem, zamiast godzinami karmić urządzenia swoimi kliknięciami?
Polecamy: Prawda o płci i transseksualizmie. Łukasz Sakowski: moja historia
Niewątpliwie oprócz jedzenia, ruszania się, spotykania z ludźmi i tworzenia więzi potrzebujemy też mieć dach nad głową. Trudno nie uznać tej potrzeby za jedną z najbardziej podstawowych. A mimo to ceny mieszkań są tak absurdalne, że trudno je do czegokolwiek przyrównać. Koszt wynajmu też jest nieadekwatnie wysoki, a długoterminowo także kompletnie niewydajny. Dlaczego to sobie robimy? Albo raczej kto nam to robi?
Demografowie, socjologowie czy politycy narzekają na bardzo niską dzietność. Jest tak źle, jak nigdy wcześniej w historii Europy. Obecnie w skali roku wskaźnik w Unii Europejskiej wynosi poniżej 1,5 na kobietę. W Polsce jest jeszcze gorzej. Tymczasem zastępowalność pokoleniowa to około 2,15 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym. Badania socjologiczne ze wszystkich krajów europejskich pokazują, że kobiety chciałyby mieć więcej dzieci, niż mają, a zjawisko to nazywamy luką dzietnościową. Tylko pytanie, gdzie i jak te dzieci wychowywać przy obecnej niedostępności mieszkań i braku stabilności zatrudnienia z jednej strony, oraz nachalnej medialnej narracji atakującej rodzicielstwo na poziomie kulturowym z drugiej?
Życie nigdy nie było tak wygodne i bezpieczne jak we współczesnej Europie. Pomimo kryzysu gospodarczego, wojny na Ukrainie i w Izraelu, czy wzrostu przestępczości w metropoliach, i tak jesteśmy szczęściarzami, jak żadne wcześniejsze pokolenia. Ale zamiast z tego korzystać, rozmaitymi kluczowymi detalami sabotujemy ten dobrobyt.
Dowiedz się więcej: