Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Postęp technologiczny i idące za tym zmiany cywilizacyjne nie pozostają bez wpływu na systemy edukacji. Osoby pracujące w oświacie czeka wielka praca najpierw nad śledzeniem i zrozumieniem tych zmian, a następnie proces przystosowywania się i aktywnego podążania za uczniem. Wydaje się, że czeka nas koniec tradycyjnego, frontalnego modelu przekazywania wiedzy. Pedagodzy muszą wejść w nową rolę i stać się bardziej przewodnikami niż ekspertami. Liczyć się będzie umiejętność wspierania i wskazywania kierunków samodzielnego rozwoju uczniów, a nie poziom wiedzy przedmiotowej nauczyciela.
Koniec klasycznego modelu nauczania ex cathedra wieszczono już od dawna, gdy internet skutecznie wkroczył do życia przeciętnego człowieka. Rozwój technologii informacyjnych to zjawisko o prędkości zawrotnej. Najpierw skutecznie ograniczył korzystanie z tradycyjnych encyklopedii i podręczników. Pozwolił również obalić dogmat o nieomylności nauczycieli, gdzieniegdzie prestiżowo nazywanych profesorami, tkwiący głęboko w świadomości uczniów i społeczeństwa. Każdą informację można sprawdzić, opinię podważyć i oddać się pasji żarliwej argumentacji.
Kolejnym tąpnięciem stało się posiadanie nieograniczonych zasobów kolektywnej wiedzy, a w zasadzie dorobku całej cywilizacji w naszej kieszeni. Stało się, że niemal zatraciliśmy potrzebę zapamiętywania. Informację mogliśmy bowiem odnaleźć w urządzeniu niemal tak szybko, jak robiliśmy to, wydobywając fakty z naszego mózgu. Niebezzasadne wydają się opracowania naukowców prezentujące anatomię człowieka przyszłości uwzględniającą ewolucyjne skutki korzystania ze smartfonów. Mniejsza kora mózgowa, która nie musi już przechowywać tylu informacji oraz mięśniowo – szkieletowe zmiany będące adaptacją ciała do warunków korzystania z urządzeń elektronicznych. Mowa tu o zapamiętywaniu faktów i definicji, co jednak z umiejętnościami? Otóż, póki co, te, do których przyswojenia nie jest wymagane przebywanie w specyficznych warunkach laboratorium i posiadania specjalistycznego sprzętu, również opanować można samemu, korzystając z zasobów sieci. Do czego zatem potrzebny jest nauczyciel? Do czego potrzebna jest szkoła?
Gdy w społeczeństwie Zachodu wynaleziono edukację powszechną, która okazała się skutecznym sposobem na wyeliminowanie analfabetyzmu, niejako każdemu człowiekowi, którego nie dotknęła choroba lub niepełnosprawność dano narzędzia do tego, aby wiedzę zdobywał sam. Pojawiła się jednak potrzeba przekazywania jej, a więc objaśniania, prezentowania i weryfikacji postępów w nauce, a to są domeny klasycznej szkoły.
Przeciwnicy systemowej edukacji twierdzą, że ta zabija kreatywność, zdolność do krytycznego myślenia. A także produkuje poprzez powielanie tak samo ukształtowanych umysłów zunifikowane bezmyślne masy. To poważna krytyka. Nie każdy system szkolnictwa na świecie jest taki sam. Najbardziej dewaluowane są te, gdzie wiedzę i umiejętności sprawdza się centralnymi egzaminami. Mniej te, w których zdolności weryfikuje potrzeba wynalazczości, odwagi i kreatywnego myślenia: patrz Steve Jobs czy Coco Chanel.
Zobacz też: Gdzie szukać inspiracji dla tradycyjnego modelu nauczania? Oto przykłady dobre i jeden zły
Ciekawa jest korelacja dwóch faktów. W wynikach badania PISA Stany Zjednoczone nie zajmują czołowych miejsc. Jednak to właśnie z tym krajem związanych jest najwięcej, bo 363 laureatów Nagrody Nobla. Dalej są Wielka Brytania (123) i Niemcy (106). Pytanie zatem, co liczy się bardziej niż właśnie klasyfikowane we wspomnianym badaniu umiejętności? Nie bez powodu tęsknimy do nauczycieli charyzmatycznych, z powołania, jak John Keating ze „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”, czy Louanne Johnson z „Młodych gniewnych”. To przykłady filmów fabularnych, które jednak nie stanowią stuprocentowej fikcji. Postaci w nich przedstawione ukazują bowiem tęsknotę i potrzeby człowieka poddającego refleksji proces edukacji. Czego i jak zatem powinno się uczyć? I kim powinien stać się nauczyciel?
Ciągły rozwój sztucznej inteligencji szczególnie wyrażający się w zaprezentowanym niedawno na szerszą skalę bocie ChatGPT dobitnie pokazał, że model pozyskiwania informacji, która jest obecnie światową walutą, ma ciągle ogromny potencjał rozwoju. Jeśli więc komputer zdał już egzamin lekarski czy prawniczy (teoria), a od dawna – sterowana przez człowieka – maszyna DaVinci (praktyka), wykonuje zabiegi chirurgiczne, to czy niektóre zawody zaczną być niepotrzebne?
Wydaje się, że najtrudniejszym zadaniem dla maszyny jest opanowanie umiejętności oryginalnej twórczości, myślenia abstrakcyjnego, czyli, póki co, domeny ludzkiej. A jeśli lekarz czy prawnik nie będzie miał racji bytu, to czy nie przestaną być również potrzebni nauczyciele przygotowujący uczniów do tego typu zawodów?
Przewiduje się przyszłość, w której przetrwają zawody wymagające wysokiej kreatywności. Rzemieślnicy artystyczni, najlepsi i najoryginalniejsi architekci i tym podobni. Czy wobec tego w świecie, w którym stawia się na rozwój i nauczanie przedmiotów ścisłych, zdobycie konkretnych kompetencji i specjalizacji, której przejawem jest mistrzostwo w wąskiej dziedzinie, nie będą na wagę złota mistrzowie o otwartym umyśle? Czy nie będą pożądani ludzie o szerokich horyzontach i skłaniający do krytycznego myślenia i twórczych rozważań niczym filozofowie klasyczni i humanistyczni? Taki rozwój rzeczywistości stanowiłoby klasyczne domknięcie koła historii. Jej krytycznym punktem byłoby wynalezienie myślącej maszyny, będącej w stanie zastąpić człowieka. Lecz nie w dziedzinach, które są czysto ludzkie takie, jak zdolność do empatii, odczuwania emocji i… błędów. A przecież są one często jedną z najważniejszych warunków stworzenia czegoś nowego i skierowania rozwoju na nowe, rewolucyjne tory. Wszak internet był tylko wynalazkiem służącym połączeniu jednostek badawczych.
Gdyby taki istniał, pierwszym przykazaniem mogłoby być „pozwól dziecku na nudę”. Takowa teraz jakby nie istniała. Presja ciągłego rozwoju, nabywanie kluczowych kompetencji, osiąganie rozwojowych kamieni milowych sztucznie przyspieszanych. Dodatkowo dostarczanie ciągle to nowych treści poprzez media internetowe niepozwalających się oderwać od przewijania ekranu. A przecież nie najmłodsze już pokolenia, a i te starsze pamiętają, że gorzka – jak wtedy ją odczuwano – nuda, była powodem wyzwolenia pokładów kreatywności objawiającej się poprzez wymyślanie coraz to nowszych zabaw i szukanie przyjemności tam, gdzie na pierwszy rzut oka jej nie ma. Marzeniem byłoby wyjście z ławek, zdobywanie wiedzy o otaczającym świecie w nim właśnie, zauważanie, dostrzeganie i interpretowanie.
Przeczytaj także: System ocen – kluczowa pomyłka współczesnego systemu edukacji i szkoły
To pociągające wyzwolenie, jak można by było nazwać odrzucenie szkolnego formalizmu, nie musi być aż tak daleko posunięte. Trudno bowiem wyobrazić sobie, iż oto wszyscy uczniowie uczą się botaniki, spacerując po lesie i geografii, zwiedzających swój kraj. Zmiana jednak może dokonać się mentalnie. Poczynając od rewizji podejścia do swojego zawodu przez samych nauczycieli, aż po naprawę społecznego i politycznego postrzegania edukacji. Utrzymanie szkół to „worek bez dna” dla państwowych i lokalnych budżetów. Jest to jednak inwestycja, która przynosi odroczone, ale wymierne korzyści. A kto to zrozumie, ten cieszyć się będzie z szybkiego i dynamicznego rozwoju.
Ludzie szukają przewodników. Kogoś, kto wskaże im drogę, wesprze, podtrzyma, wskaże błędy i zachęci do rozwoju. Najlepiej świadczy o tym fakt wzrostu popularności psychoterapii, coachingu czy tutoringu. Znamienne jest, iż funkcja osoby świadczącej takie usługi, to nie przekazywanie wiedzy, ale poszukiwanie i odwoływanie się do wewnętrznych zasobów jednostki, właściwe ukierunkowanie i wsparcie mające na celu wyleczenie, rozwój lub odnalezienie swojej życiowej drogi. Czy nie taka sama powinna być rola współczesnego nauczyciela? Nie jest tu oczywiście mowa o negowaniu podstaw takich jak nauka czytania i pisania, bez którego obyć się nie można. Jednak programowe wtłaczanie treści, a następnie weryfikacja ich przyswojenia rzeczywiście zdaje się unifikować i zabijać różnice indywidualne uczniów, nie mówiąc już o naturalnych predyspozycjach i ograniczeniach.
Można tu odwoływać się do wdrożonego w niektórych krajach procesu indywidualizacji nauczania. Konia z rzędem jednak temu, komu udaje się to robić w kilkunasto-, a nierzadko kilkudziesięcioosobowej grupie klasowej. Do tego dochodzi problem dyscypliny i inne, poważne czynniki mające wpływ na jakość przyswajania wiedzy. Szkoła jest instytucją balansującą pomiędzy jednostką uczącą i wychowującą. Gdyby jednak nauczyciel stał się przyjacielem, który wskazuje drogę, rozpoznaje zainteresowania i predyspozycje uczniów nie w sposób systemowy, ale zindywidualizowany i miał do tego prawo i przyzwolenie społeczne? Czy nie należałoby zachęcać do pozostania w zawodzie pasjonatów? A weryfikację kwalifikacji zastąpić weryfikacją kompetencji? Dlaczego mylnie zakładamy, że świetny muzyk będzie dobrym nauczycielem muzyki, a niezwykle utalentowany filolog dobrym nauczycielem języka? Być może wystarczyłby ktoś, kto potrafi zachęcić uczniów do poszukiwania i rozwijania swoich pasji? Przecież rodzice, którzy zapewniają swoim dzieciom wspierające środowisko, często wychowują świetnych lekarzy lub wynalazców, sami takimi nie będąc.
Oczywiście, wiedza sensu stricte musi zostać przyswojona. Jednak nie jest to wiedza tajemna, tylko pozostająca w zasięgu ręki – smartfonu w kieszeni. Tak więc, czy nauczyciel nie powinien stać się mentorem proponującym treści i przede wszystkim skłaniającym do poszukiwania, zadawania pytań, twórczej dyskusji, podważania, a tym samym udoskonalania dorobku poprzednich pokoleń? Aby stać się takim nauczycielem, potrzebne są specjalne predyspozycje i cechy charakteru. A ileż korzyści mogłyby przynieść próby wyłowienia takich diamentów i zaprzęgnięcie ich do niesienia osławionego kaganka oświaty.
Gdy już świat osiągnie taki poziom rozwoju, że produkcję, leczenie i projektowanie zastąpi pełna automatyzacja i sztuczna inteligencja, czego będziemy potrzebować jako społeczeństwa? Co nakarmi ludzki, cywilizacyjny głód rozwoju i odkrywania? Zdaje się, że odpowiedzią są wyśmiewane i skierowane dziś na margines nauki humanistyczne, wszak samo słowo oznacza przecież nas. Humanum znaczy „człowiek”, a do tego niezbędni będą Mistrzowie przez wielkie „M”. Jeśli ludźmi chcemy pozostać.
Źródła:
Może cię również zainteresować: