Prawda i Dobro
Powódź 2024. Zalew wzajemnych oskarżeń i hipokryzji
12 listopada 2024
Kiedy w roku 1989 Polska zaczęła zrzucać jarzmo zależności od Związku Sowieckiego, trudno było się spodziewać tego, że ponad trzy dekady później kwestia politycznej niepodległości naszego kraju i jego wewnętrznej samosterowności będzie dyskutowana. A tak się właściwie dzieje dziś nad Wisłą.
Oczywiście żaden polski polityk – przynajmniej taki z głównego nurtu polskiego życia publicznego – nie powie głośno, że niepodległość Polski odrzuca. Ale mamy tu do czynienia wyłącznie z kwestią werbalną. Po prostu w narodzie boleśnie doświadczonym wieloletnim brakiem własnej państwowości sam termin „niepodległość” otoczony jest tabu. Można jednak je omijać próbując drążyć temat naokoło.
Sposobną okolicznością do tego jest zaś fakt, że Polska należy do Unii Europejskiej. A w UE toczy się debata, w jakim kierunku ma podążyć ta organizacja: czy zacieśnić integrację swoich członków i dążyć do przekształcenia się w federalne supermocarstwo, czy jednak wybrać model, w którym tworzące ją państwa narodowe zachowają suwerenność.
Jak wiadomo, jest to przedmiot gorącego sporu w całej Unii. Jego polscy uczestnicy prowadzą go tak, żeby nie narazić się na ciężkie oskarżenie, że są za zrzeczeniem się niepodległości Polski. Nikt przecież nie chce być okrzyczany zdrajcą, bo to wizerunkowo pogrąża w oczach Polaków. Dotyczy to rzecz jasna tej strony sporu, która popiera opcję federalistyczną.
Ale przecież nie da się na dłuższą metę wykonywać fikołków retorycznych i w końcu trzeba będzie przyznać: jeśli chcemy, aby UE stała się supermocarstwem, to przejmie ona kompetencje tworzących ją państw narodowych.
To się czyta: Kto rządzi światem? Panie czy panowie?
Termin „niepodległość” odnosi się do słowa „podległość”. Myślenie o niepodległości Polski rodzi się więc w warunkach podległości. Można postawić hipotezę, że w przypadku Polaków pojawiło się ono dopiero w czasach zaborów. Wcześniej – od panowania króla Władysława Łokietka, który po rozbiciu dzielnicowym zjednoczył ziemie polskie, do końca XVIII wieku – istniało państwo polskie. Nie było stanu podległości.
Oczywiście polscy królowie stawiali czoła najazdom rozmaitych wrogów (choćby potopowi szwedzkiemu). Niemniej państwo polskie w ciągu ponad czterech wieków nie znikało z mapy politycznej Europy, nie było nikomu podległe.
Rzecz w tym, że z polską monarchią utożsamiała się tylko część ludności Polski. Była to zdecydowana mniejszość, czyli szlachta. Niższe warstwy społeczne nie miały zaś świadomości politycznej. Rzecz jasna, zdarzały się wyjątki (zawsze można przywołać chłopów biorących udział w insurekcji kościuszkowskiej na czele z Bartoszem Głowackim), niemniej do XIX stulecia za naród polski uważano właściwie tylko stan społeczny cieszący się prawami obywatelskimi, czyli szlachtę.
Jeśli chodzi o ów szlachecki ekskluzywizm, Polska nie była szczególnym przypadkiem. Owszem, kiedy zachodnia część Europy od XVI wieku na różnych polach życia społecznego i ekonomicznego się modernizowała (do czego przyczyniły się między innymi wielkie odkrycia geograficzne), I Rzeczpospolita pozostawała na etapie gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej. Niemniej tym, co Polskę łączyło z innymi krajami Starego Kontynentu było to, że nie zamieszkiwał jej naród w takim znaczeniu, w jakim pojmowany jest obecnie.
Warto przeczytać: Islam w Europie? Pomaga mu w tym migracja, kryzys demograficzny…
Poszczególne państwa były własnością kosmopolitycznych – mieszanych etnicznie – dynastii. Na tronie polskim zasiadali między innymi Węgrzy, Szwedzi, Niemcy. A litewski (etnicznie – ruski) ród – Jagiellonowie – panował w Polsce przed blisko dwa stulecia. Patriotyzm był pojmowany jako umiłowanie ziemi – zgodnie zresztą z etymologią tego terminu (po łacinie słowo „patria” oznacza ojczyznę).
Nacjonalizmów wówczas jeszcze nie było. One bowiem – tak jak i państwa narodowe – pojawiły się na arenie dziejów wraz z kształtowaniem się nowoczesnych narodów. Wspólnot, w których rosła polityczna podmiotowość niższych warstw społecznych. Znamienne, że jednym z wielu aspektów rewolucji francuskiej był bunt francuskiego w znaczeniu etnicznym stanu trzeciego (głównie mieszczaństwa) przeciw kosmopolitycznej arystokracji z dworu Burbonów. Żonę króla Ludwika XVI – królową Marię Antoninę oskarżono o zdradę narodową (liczyła ona na interwencję austriacko-pruską przeciw siłom rewolucyjnym), ale nie bez znaczenia okazało się to, że w oczach ludu francuskiego obciążał ją fakt bycia cudzoziemką (Austriaczką).
Natomiast w Europie przednowoczesnej doniosłą rolę odgrywało Święte Cesarstwo Rzymskie. Było ono spadkobiercą cesarstwa zachodniorzymskiego. Składało się z mnóstwa państw i państewek (przez jakiś czas należały do tego grona Królestwo Włoch i Królestwo Czech), które uznawały nad sobą zwierzchność jego głowy – cesarza.
Dlatego, kiedy teraz pojawiają się dociekania dotyczące korzeni Unii Europejskiej, bywa, że przywoływane jest właśnie Święte Cesarstwo Rzymskie. Szkopuł w tym – co również budzi skojarzenia ze współczesnością – trzonem tego podmiotu politycznego było Królestwo Niemiec. Dlatego w historiografii używana jest nazwa Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego.
Co się dzieje w Holandii: Kraj Tulipanów. Radykalizm w barwach pomarańczy
Wracając do spraw niepodległości Polski – struktura społeczna I Rzeczypospolitej dała o sobie znać w epoce zaborów. Państwa, które dokonały rozbiorów Polski, wykorzystywały antagonizmy klasowe dzielące Polaków. Konkretnie chodziło przede wszystkim o podgrzewanie waśni między panami a chłopami. W XIX wieku to wciąż jeszcze szlachta była warstwą podtrzymującą w społeczeństwie polskim świadomość polityczną. Ona właśnie wzniecała zrywy przeciw zaborcom.
To się zaczęło istotnie zmieniać po klęsce powstania styczniowego. Na ziemiach polskich feudalizm odchodził w przeszłość, a rodził się kapitalizm. Wśród elit społeczeństwa polskiego do głosu doszły środowiska, które uznały, że naród polski to nie tylko szlachta, ale również lud, więc trzeba mu nieść kaganek oświaty. Na przełomie XIX i XX stulecia ów pogląd podzielali przedstawiciele różnych nurtów politycznych: endecy (narodowi demokraci), ludowcy, socjaliści. I byli oni przekonani, że naród polski powinien mieć własne państwo.
Tyle że to już pieśń przeszłości. Wyzwania, z jakimi się mierzyli ojcowie niepodległego państwa polskiego (Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Wincenty Witos i inni) są odmienne od tych, przed którymi stają współcześni polscy politycy.
Globalizacja zmienia bowiem wszędzie strukturę władzy politycznej. Udział w rządzeniu mają nie tylko państwa, lecz rozmaite inne podmioty: instytucje międzynarodowe i wielkie ponadnarodowe korporacje. Struktura władzy politycznej jest siecią zależności. Proste, widoczne gołym okiem wertykalne hierarchie ustępują na rzecz horyzontalnych systemów złożonych.
Gorący temat: Przeniesiony Zespół Münchhausena. Urzędniczy pretekst, by odebrać dziecko?
W tym kontekście przywiązanie do swojej politycznej niepodległości (posiadania swojego państwa) może się wydawać anachronizmem. A nowoczesne narody przecież w wyniku masowych ruchów migracyjnych ulegają przemianom. Przestają być etnicznymi monolitami. Pojawia się zatem zasadne pytanie: czy Unia Europejska coraz ściślej się integrując nie proponuje Polakom czegoś bardziej dostosowanego do obecnych warunków politycznego bytowania w świecie niż suwerenne państwo narodowe?
Problem polega na tym, że UE nie jest harmonijnie funkcjonującym organizmem. Unią targają rozmaite sprzeczności. A to dlatego, że jest ona przede wszystkim wielkim stołem negocjacyjnym, na którym ważą się interesy jej państw członkowskich. W odróżnieniu zaś od Świętego Cesarstwa Rzymskiego kandydata na cesarza Europy nie widać.
Jeśli ktoś wskazuje Niemcy jako potencjalnego lidera przyszłego supermocarstwa europejskiego, to znaczy, że ulega złudzeniom. Nikt się nie kwapi do tego, żeby zjednoczonej Europie przewodzić. Dotyczy to też Niemiec. Dążą one do prymatu nad innymi członkami UE, ale nie dlatego, że mają ambicje imperialne, lecz z uwagi na to, że mając w tej organizacji najmocniejszą pozycję, mogą jak najwięcej ugrać dla siebie. To egoizm narodowy, ale nie imperializm.
Gdyby przyszłe europejskie superpaństwo traktowało równoprawnie i podmiotowo wszystkie swoje „prowincje” (czyli obecne państwa członkowskie Unii), a dla Polaków bycie jego obywatelami oznaczało przynależność do realnej wspólnoty aksjologicznej i kulturowej, wtedy można byłoby się nad taką perspektywą zastanawiać. Tyle że to przecież wizja fantastyczna i utopijna.
Nawet jeśli narody europejskie z powodu ruchów migracyjnych substancjalnie się zmieniają, to egoizmy narodowe pozostają żywe. Świadectwem tego są choćby nastroje antyimigranckie. I mogą je podzielać nawet Europejczycy pochodzący z Afryki czy Azji. Chodzi o ludzi zintegrowanych ze społeczeństwami, w których żyją. Zdających sobie sprawę z tego, że masowy napływ ludności kulturowo obcej Zachodowi ich nowym ojczyznom zagraża.
Tak więc dziś Polakom pozostaje walka nie tyle o polityczną niepodległość Polski, lecz o swoją polityczną – by użyć określenia z psychologii – wewnątrzsterowność.
Rosnące kontrowersje: Red Pill, czyli nowa odsłona wojny damsko-męskiej
Tyle że Polska mierzy się z nowym rodzajem rozwarstwienia społecznego. Jest sporo Polaków, którzy z własnym państwem się nie utożsamiają. Motywacje tych ludzi mogą być różne. Jedni z nich czują się bardziej obywatelami Europy niż obywatelami Polski, inni po prostu mają obojętny stosunek do polityki.
W jakimś stopniu postawa tych drugich przypomina nastawienie ludu do państwa polskiego w I Rzeczypospolitej. Tyle że w dawnej Polsce chodziło o tę ogromną część społeczeństwa, która pozbawiona była praw obywatelskich. Trudno od kogoś, kto nie jest obiektywnie wolny (a chłopi w I Rzeczypospolitej nie byli wolni) oczekiwać zaangażowania w wielkie sprawy publiczne. Ktoś taki zatroskany jest głównie swoją niedolą.
Teraz jednak luźny stosunek do własnego państwa cechuje wielu Polaków z różnych grup społecznych. Wśród tych osób nie brakuje ludzi majętnych i wykształconych, a więc takich, którzy nie mogą narzekać na brak wolności. Wielkim wyzwaniem pozostaje przekonać ich wszystkich (czyli nie tylko tych majętnych i wykształconych), że polityczna wewnątrzsterowność Polski to nie jest pusty frazes, lecz coś, co leży w ich żywotnym interesie.
Przeczytaj inny artykuł Autora: Kamala Harris. Stand-up w Białym Domu i wybory w USA