Nauka
Obserwacja galaktyk zmienia naukę. Webb bada początki kosmosu
05 grudnia 2024
Nowoczesne rozwiązania techniczne i internet nie wyleczyły ludzi z ich przywar, wręcz przeciwnie – dodały nam nowe. „Proszę o lajki”, „daj łapkę w górę”, „pamiętaj, aby zasubskrybować kanał”, dopominają się dostawcy internetowych treści, ale także sami użytkownicy. W cyfrowym panoptikum ludźmi zawładnęła chciwość uwagi.
Jak uczą nas literatura i teatr, a także religie i mitologie, natura ludzka jest z grubsza niezmienna. Pojawiają się nowe perspektywy etyczne, ale człowiecze przywary pozostają wciąż te same. Mimo że życie bardzo się zmieniło od czasów starożytnych, wciąż jesteśmy zazdrośni, nieumiarkowani w jedzeniu i piciu (oraz – można dodać – uzależnieniach), nieczyści (w sensie folgowania seksualnym pokusom), pyszni, gniewni, leniwi i chciwi.
Żadnego z tych grzechów nie wypleniliśmy, a co więcej, pojawił się co najmniej jeden nowy. To chciwość uwagi, żądza bycia za wszelką cenę dostrzeżonym. Od klasycznej pychy różni ją to, że nie jest nastawiona na podziw i posłuszeństwo innych ludzi, ale na zajmowanie ich myśli – wszystko jedno, w jakim kontekście.
Od chciwości odróżnia ją natomiast waluta. Nie są nią pieniądze, za które można coś kupić. Są nią spojrzenia, wzmianki, przejawy sławy i rozpoznawalności. Czasem nazywam je żartobliwie „egodolarami”, gdyż chodzi o dostrzeżenie czyjegoś „ja”, poświęcenie mu uwagi. Nie musi być ona nawet pozytywna, ważne, żeby była, żeby o danej osobie mówiono i myślano, a przede wszystkim, obserwowano ją z zaciekawieniem. Ta nowa zgubna namiętność bierze się ze zrodzonej przez kino i telewizję kultury celebrytów, która w dobie mediów społecznościowych rozlała się prawie na wszystkich.
Potocznie postawę tę określa się jako „atencjonizm”, co bierze się ze słowa attention, czyli uwaga. Psychologicznie wiąże się ją z zaburzeniami wiązki B: osobowością narcystyczną, borderline i histrioniczną. Skoro pojawia się narcyzm, to czy nie jest to po prostu nowe wcielenie pychy? Nie całkiem. Oczywiście narcyzm tak zwany wielkościowy podpada pod charakterystykę tego grzechu głównego. Natomiast jego pozostałe wersje – nie.
Weźmy narcyzm „zraniony” – osoby wiecznie rozżalone z tego powodu, że czują się niedocenione przez innych, gotowe zrobić wszystko, by zyskać uznanie. Ta wersja narcyzmu jest bardzo charakterystyczna dla „kultury krzywdy” (victimhood culture), która zdaniem psychologów Campbella i Manninga zastąpiła oświeceniową „kulturę godności” oraz przedoświeceniową „kulturę honoru”.
Pycha jako grzech główny należała do tej ostatniej, a zarazem najwcześniejszej, celebrującej władzę i przewagę nad innymi. Kultura godności, związana z demokracją i prawami człowieka, stawia na przyrodzoną równość ludzi, a zatem nie generuje zbytnio postaw skupionych na własnym „ja”. Współczesna kultura krzywdy jest natomiast znowu na nim skupiona, tym razem w swoistej licytacji w ustalaniu, kto jest największą ofiarą. Na ofiary nie można nie zwracać współczującej uwagi.
Poza narcyzmem zranionym bardzo odpowiada tej charakterystyce osobowość borderline, która za wszelką cenę pragnie bycia obiektem nieustannej troski i wciąż w przerażeniu powątpiewa, czy nim faktycznie jest. Dotyczy to także osobowości histrionicznej, której nazwa pochodzi od greckiego słowa histrion, oznaczającego aktora. Charakteryzuje ją pragnienie skupienia uwagi wszystkich na swoim własnym życiu jak na wciągającym filmie czy sztuce teatralnej.
Polecamy: Epidemia narcyzmu. Język opanowuje „ja”, „my” zanika
Napisałam, że dzisiejsza chciwość uwagi wywodzi się z kultu gwiazd kina i telewizji, jaki nastał tuż po wynalezieniu nowej sztuki – filmu. Teatr nigdy nie rozsławiał aż do tego stopnia, tym bardziej że historycznie uchodził za miejsce niemoralne, zwłaszcza dla kobiet. Aktorzy zarówno filmowi, jak i teatralni, cenieni są za umiejętność wcielania się w odgrywaną postać, a także za wyjątkową urodę. To samo dotyczy sceny muzycznej, która wymaga talentu do śpiewu czy gry na instrumentach, a także odpowiedniej aparycji.
Jednak to, że piękno i aktorski lub muzyczny kunszt przyciągają uwagę, nie jest tożsame z zabieganiem o nią. Oczywiście aktorzy i muzycy, przyzwyczajeni do zainteresowania ludzi, częściej niż inni rozwijają zaburzenia z wiązki B. Jest to jednak w ich przypadku zjawisko wtórne, przede wszystkim chodzi o zwrócenie uwagi realnymi zaletami i osiągnięciami. Mnie natomiast ciekawi samo dążenie do uwagi, z pominięciem cech i dokonań, które byłyby jej warte. W świecie celebrytów jest to przypadek osób „znanych z tego, że są znane”, jak również tych, które zdobyły sławę przyciąganiem uwagi do samego swojego „ja” zamiast do jakiejś szczególnej jego treści.
W mediach społecznościowych z taką pokusą obcujemy wszyscy. Są one jednocześnie widownią oraz sceną, na której sprawdza się dosłownie twierdzenie filozofa George’a Berkeleya, że „istnieć to znaczy być postrzeganym”. Tutaj należy doprecyzować, że nie tylko postrzeganym, ale też obserwowanym i komentowanym.
Warto pod tym względem prześledzić ewolucję Facebooka, będącego jednym z najpopularniejszych mediów społecznościowym. Początkowo wrzucano na niego głównie zdjęcia kotów, a także miło spędzanych wakacji. Niektórzy prezentowali pyszne potrawy, jakie sami przyrządzili. Oczywiście własne korzystne zdjęcia zawsze były tam obecne, w końcu nazwa, którą można tłumaczyć jako „księga twarzy”, zobowiązywała. Jednak nie było to jeszcze obsesyjne.
Dopiero gdy Facebook skrzyżował się najpierw z kulturą internetowych celebrytów, pochodzących zwykle z YouTube’a, a następnie z kulturą krzywdy, dało to efekt w postaci licytacji na widzialność za wszelką cenę, w tym cenę szkodzenia sobie.
Ta sama bezwzględna rywalizacja i chciwość uwagi są widoczne w mediach społecznościowych, które powstały po Facebooku. Instagram, będący jego odgałęzieniem, to przede wszystkim targowisko próżności dotyczące urody. Gdy ktoś jej nie posiada lub sądzi, że nie posiada, może epatować radykalnym odbieganiem od przyjętych norm atrakcyjności. Instagram stoi za ogromną popularnością zabiegów medycyny estetycznej, czy to tych mających zbliżyć do zestandaryzowanych norm kobiecości i męskości, czy też tych mających na celu ich podważenie, jak to się dzieje w przypadku zabiegów upodabniających wizualnie do płci przeciwnej. Bolesne i niebezpieczne zabiegi obu tych typów stają się coraz powszechniejsze, w miarę jak internetowy wizerunek staje się ważniejszy od zdrowia fizycznego.
TikTok jest pod tym względem podobny, tylko jego nośnikiem są krótkie filmiki, adresowane do młodszej widowni. Prezentowane na nich ciała i twarze stosują się do tych samych norm lub odstępstw od normy co na Instagramie, czyli także często odsyłają do różnorodnych zabiegów medycyny estetycznej. Jest to szczególnie niepokojące, zważywszy, że odbiorcami tych treści są głównie osoby niepełnoletnie.
Nieco inna zasada panuje na X (dawniej Twitterze), gdzie szczególną karierę robią krótkie i dosadne twierdzenia na temat rzeczywistości, które wcale nie muszą nas wzbogacać poznawczo. Wystarczy, żeby nas pobudzały emocjonalnie. W odróżnieniu od Facebooka, Instagrama i TikToka, gdzie przeważają kobiety, X jest zdominowany przez mężczyzn. Rywalizują oni między sobą i nielicznymi kobietami o to, która prawda jest „mojsza”, czyli kto najlepiej umie narzucić swoją interpretację świata innym. To także zahacza o pychę, tylko tu w znaczeniu dążenia do władzy.
W przeciwieństwie do twórców dzieł literackich czy filozoficznych, a także publicystycznych – ale w starym stylu, opartym na logicznej argumentacji – autorzy tweetów nie dążą zwykle do zbliżenia się do prawdy na jakiś temat, ale do wyznaczania ram dopuszczalnego dyskursu.
Podkreślam, że wartością ważniejszą od prawdy są tu widzialność i wpływ, liczba obserwujących, udostępnień, komentarzy oraz zasięg danego komentarza, czyli to, ile osób go przeczytało. W związku z tym na X znajduje się najwięcej czegoś, co w języku potocznym określa się jako „inby”, czyli internetowe obrzucanie się błotem. Tam też najbardziej „rozkwitła” kultura uciszania, zwana cancel culture. Zwolenników innej wizji niż własna trzeba pozbawić głosu, zamiast z nimi dyskutować. W końcu spór za pomocą argumentów mógłby spowodować wzrost notowań osoby o odmiennym zdaniu, a na to nie można pozwolić.
Najsłynniejszą postacią, jaka zaznała cancel culture, aczkolwiek ostatecznie nie została wymazana ze sfery publicznej, jest autorka sagi o Harrym Potterze i serii przygód Cormorana Strike’a, Jeanne K. Rowling. Zaczęto ją wymazywać (a także zwyczajnie hejtować) po tym, jak zażartowała z programu ONZ, skierowanego do „osób menstruujących”. „Jakieś słowo było na te osoby, przypomnijcie mi jakie!” – ironizowała, nie wiedząc, co ją za to spotka. Wyrok zapadł jeszcze tego samego dnia – należy ją poddać ostracyzmowi za głoszenie „nienawiści” do osób trans. Na czym ona polegała? Otóż na niczym innym, jak na sugestii, że płeć jest czymś fizycznym, a nie aktem woli, oraz że ważniejsze od tego, jak osoby trans same o sobie myślą, są krzywdy, jakich zaznają kobiety z powodu bycia kobietami.
Czy na przykład okaleczanie narządów płciowych dziewcząt w krajach afrykańskich powinno być określane jako okaleczanie osób z określonymi narządami? Wszak byłoby to z jednej strony niezrozumiałe, a z drugiej upokarzające. Rozochocony internetowy tłum jednak ani nie zastanowił się nad tą i podobnymi kwestiami. Pławił się natomiast w zadowoleniu, że zdolna i zamożna Rowling została strącona z pozycji autorytetu, na którym zasiedli ludzie bez żadnych zasług, ale za to głośni.
Opisując, czym jest nowy grzech główny, cały czas ocieram się znaczeniowo o grzech pychy. Różnica polega na tym, że pyszałki są pewni siebie, podczas gdy osoby chciwe uwagi wciąż powątpiewają o swojej wartości. Sądzą, że aby zdobyć atencję, a tym samym wartość w oczach innych ludzi, warto się okaleczać, pogrążać w nonsensie, ujawniać i celebrować swoje porażki, a także prześladować osoby, które są na tyle odważne, by wysuwać argumenty przeciw dominującej narracji. Jak widać po tych przykładach, chciwość uwagi sytuuje się znacznie bliżej zazdrości niż pychy. Nieustanne myślenie o sobie jako o centrum wszechświata i największej ofierze nie może się bowiem obejść bez porównywania się z innymi.
Biada wówczas ludziom o realnych talentach, umiejącym argumentować czy po prostu nielubiącym wmawiania im nonsensów. Nie obronią się przed oskarżeniami o „przywilej”, choćby – jak Rowling – startowali z poziomu klasy robotniczej i małżeństwa z mężczyzną, który stosował przemoc. To, jak poradziła sobie po opuszczeniu go, będąc samotną matką i pisząc w kawiarniach sagę o młodym czarodzieju, nie mogło zostać wybaczone przez zakompleksionych zazdrośników. W końcu to oni mają najgorzej i oni wiedzą, jak walczyć z przeciwnościami, mianowicie wyolbrzymiając je i ciągle się na nie uskarżając. Inną ich cechą, zaprzeczającą wyjątkowości i oryginalności, jakimi się chętnie chwalą, jest konformizm, niewykraczanie poza to, co dozwolone w danym środowisku.
Na koniec warto zadać pytanie, jakie cnoty posiadają osoby, które nie uginają się pod presją zabiegających o uwagę konformistów? Należy do nich na pewno odwaga posługiwania się własnym rozumem, wyrażona przez Horacego w haśle Sapere aude („odważ się być mądry/a”). Ta postawa wiąże się z kulturą godności, w której ludzie są traktowani równo, zaś dobro i prawda, jak również wiele innych wartości, nie zależą od liczby lajków czy udostępnień.
Nie oznacza to, że mamy przestać zwracać na siebie uwagę innych. Wrzucanie do sieci swoich przemyśleń nie jest niczym zdrożnym, podobnie jak umieszczanie w niej zdjęć i filmów, na których się korzystnie wypadło. Nawet apelowanie o współczucie jest do pewnego stopnia dopuszczalne, o ile nie oznacza zasypywania internetu opowiadaniem całego swojego życia. Gdzie leży granica? Powiedziałabym, że w wewnętrznej integralności, nierobieniu czegoś tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Niektóre rzeczy są dla nas i społeczeństwa korzystne, inne nie. Chociażby działanie przeciwko własnemu zdrowiu nigdy nie jest czymś właściwym. Podobnie ze sferą duchową. Irracjonalizm to trucizna dla duszy, nawet jeśli jego efekt jest chwilowo przyjemnie odurzający.
Już niedługo będziesz mógł zobaczyć wystąpienie Katarzyny Szumlewicz podczas Holistic Talk. Nie przegap!
Polecamy także: Idole z ekranu smartfona. Tajemniczy fenomen, którego boją się dorośli