Nauka
Czy 5G jest dla nas groźne? Naukowcy sprawdzili to w laboratorium
03 czerwca 2025
Kampania prezydencka, narracja polityków i ich sympatyków, wreszcie rozkład głosów w wyborach po raz kolejny pokazały, że między regionami istnieją widoczne różnice w preferencjach politycznych, motywowane często różną wrażliwością i wartościami. Ale w mentalności niemałej części Polaków istnieje także oparty często na stereotypach podział naszego kraju na „Polskę A” i „Polskę B”. A więc ziemie, które, przynajmniej w popularnych wyobrażeniach mają cechować się nie tylko różnym poziomem rozwoju gospodarczego, ale także odmienną mentalnością i niektórymi aspektami kultury. Przyjrzymy się źródłom tego podziału, zastanowimy się, czy jest on nadal aktualny i w czym się przejawia.
Dzień wyborów prezydenckich w Polsce. Na profilach społecznościowych części sympatyków kandydata liberalnego pojawiły się stworzone przez AI grafiki stygmatyzujące mieszkańców tzw. Polski Wschodniej. A na nich: starsza kobieta z krzyżem trzymanym w dłoni, łysy, groźnie wyglądający mężczyzna w koszulce z Orłem Białym na piersi i kijem baseballowym na ramieniu oraz menel z butelką wódki. „Zacofanie, alkoholizm, przemoc, syf i brud na ulicach. Oni nie różnią się niczym od putinowskiej Rosji” – napisał na portalu X jeden z internautów rozpowszechniających grafikę.
Natychmiast pojawiły się głosy oburzenia ze strony mieszkańców wschodniej Polski, protestujących przeciwko krzywdzącemu wizerunkowi ich małych ojczyzn. Równocześnie nie brakowało głosów poparcia dla autora grafiki – najczęściej dochodzących od mieszkańców dużych miast zachodniej części kraju.
Polska A i Polska B – podział, który wraca jak refren przy każdych wyborach. Czy naprawdę jesteśmy aż tak różni, jak pokazują to stereotypy? Wspólnie z autorami kanału YouTube Wojna Idei analizujemy, skąd biorą się te uproszczenia i czy mają jeszcze cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.
Zanim jednak przejdziemy do konkretów, przyjrzyjmy się kilku wyobrażeniom, które od lat dzielą Polaków i stawiają mieszkańców Polski A i Polski B w wyraźnej kontrze do siebie.
Tętniąca życiem poznańska, warszawska lub wrocławska kawiarnia, gdzie tzw. młodzi, wykształceni pracownicy korporacji średniego szczebla popijają latte na mleku owsianym i głośno przekrzykują się danymi sprzedażowymi. I inny obrazek: cicha wieś na Podlasiu, gdzie rolnik w sfatygowanej czapce opiera się o płot, patrząc na zachód słońca nad polami, które od dekad wyglądają tak samo. Żegna się znakiem krzyża, a później idzie do okolicznej, znacznie mniej wykwintnej niż ta poznańska czy warszawska knajpy, napić się mocnej wódeczki.
To stereotypowe twarze Polski A i Polski B – dwóch światów w granicach jednego kraju, które zerkają na siebie z mieszaniną lekceważenia, czasem zawiści, a czasem pogardy. „Zabugole” – mówią lekceważąco o mieszkańcach Polski Wschodniej ci z Poznania, Wrocławia czy Szczecina. „Niemcy, Szwaby” – tak określają tych z zachodniej części kraju mieszkańcy Podlasia czy Podkarpacia.
Te dwa obrazki są w gruncie rzeczy nieprawdziwe. Ale przez lata, często wpajane przez media, utrwaliły się w świadomości społecznej.
Warto przeczytać również: Jestem ze wsi. Wiejska młodzież wyleczyła się z kompleksów
Za najczęstsze źródło podziału na Polskę A i Polskę B wskazuje się okres zaborów. Ziemie znajdujące się pod panowaniem Prusaków (a później Niemców) miały cechować się szybszym wzrostem gospodarczym, lepszą infrastrukturą oraz wyższym poziomem życia w porównaniu do ziem pod zaborem austriackim i rosyjskim.
– Rosyjska polityka wobec ziem polskich polegała głównie na ich marginalizacji, co realizowano na wielu płaszczyznach. Choć Rosjanie nie sabotowali polskiej gospodarki bezpośrednio, stosowali bariery celne, które ograniczały handel. – mówi prof. Piotr Koryś, autor książki Pożegnanie z pańszczyzną. Historia gospodarcza Polski od rozbiorów do dziś, w niedawnej rozmowie z Holistic News.
A jednocześnie badacz zdecydowanie kwestionuje mit o rzekomym uprzywilejowaniu gospodarczym Wielkopolan pod zaborem pruskim. – Wielkopolska, w wyniku świadomej polityki niemieckiej, stała się obszarem rolniczym, z ograniczonym wsparciem dla przemysłu. Przykładem przedsiębiorstwa przemysłowego był Cegielski, ale w skali niemieckiej Wielkopolska pozostawała peryferyjną prowincją. – zaznacza prof. Koryś.
Tezie o decydującym wpływie zaborów sprzeciwia się również prof. Janusz Hryniewicz. Wskazuje on, że taki podział, owszem, mógł zostać utrwalony przez zaborców, jednak jego faktycznych źródeł należy szukać znacznie wcześniej. Prusy przejęły po prostu terytoria, które już w I Rzeczypospolitej były najlepiej rozwinięte w skali kraju.
Za przyczynę takiego stanu rzeczy badacz wskazuje przełom XV i XVI wieku, gdy na zachodnich ziemiach rozwijały się manufaktury i handel, a wzrost gospodarczy opierał się na rozroście miast. Z kolei na wschodzie dominowały folwarki. Ta specyficzna forma organizacji produkcji rolniczej miała tam swoje uzasadnienie – wschodnie ziemie były najbardziej urodzajne, ale jednocześnie najmniej gęsto zaludnione.
Wschodni model miał przełożyć się także na sposób tworzenia kultury organizacyjnej, w której nad chłopem należało sprawować stały nadzór. Parobkowi bowiem nie zależało na sukcesie przedsięwzięcia, w którym uczestniczył – z jego powodzenia nie czerpał niemal żadnych korzyści, a jednocześnie nie ponosił kosztów ewentualnej porażki. Dlatego też nie miał motywacji, by usprawniać czy poprawiać wydajność swojej pracy.
Ponadto, przez cały okres istnienia I Rzeczypospolitej, na wschodzie Polski obserwowano wolniejsze tempo rozwoju miast w porównaniu z zachodnimi metropoliami.
Polska A i Polska B. Jak pogodzić Polaków
Kolejnym czynnikiem, który niejako scementował podział na Polskę A i Polskę B już po okresie zaborów, były przymusowe migracje ludności po II wojnie światowej. Ziemie tzw. Polski A były terenami, które – mimo iż zostały zrujnowane przez wojnę – oferowały nowo przybyłym mieszkańcom więcej możliwości. Gęstsza infrastruktura, zagłębia wydobywczo-przemysłowe oraz większa koncentracja ziem rolnych niż na wschodzie kraju przełożyły się ostatecznie na większy sukces gospodarczy tych obszarów.
Zdaniem dr hab. Piotra Szukalskiego, demografa z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, badania prowadzone przez ostatnie kilkadziesiąt lat ukazują konsekwentnie ten sam obraz różnic między Polską A i Polską B – mieszkańcy zachodnich, tzw. ziem odzyskanych, prowadzą bardziej liberalny styl życia niż reszta kraju.
Co więcej, jak zauważa w swoich opracowaniach prof. Jacek Schmidt z Instytutu Antropologii i Etnologii UAM, mieszkańcy zachodniej Polski byli również bardziej skłonni do podejmowania pracy za granicą. Skoro ich ojcowie i dziadkowie poradzili sobie z przymusowym przesiedleniem, oni także wierzyli, że dadzą sobie radę, wyjeżdżając do Niemiec, Holandii czy Wielkiej Brytanii. Przekładało się to na wyższy niż na wschodzie dopływ kapitału w czasie migracji zarobkowej po wejściu Polski do Unii Europejskiej, a także na szybszy przyrost know-how – co w rezultacie przyspieszyło rozwój gospodarczy tych regionów w XXI wieku.
Na zachodzie częściej spotyka się pary kohabitujące, rodzi się więcej dzieci ze związków nieformalnych, częściej dochodzi do rozwodów, a więcej dzieci wychowuje się bez ojców. Zjawiska te mają być również powiązane z częstszym występowaniem patologii społecznych i wyższą przestępczością.
O tym się mówi: Miastowi na wsi. Spór o kombajny i zapach z obory
Warto jednak zauważyć, że opisywany tu podział nie jest sztywny. Jak podkreśla Tomasz Grabowski, autor książki Individualism and the Rise of Democracy in Poland, w tekście opublikowanym na łamach Gazety Wyborczej – im bliżej centrum kraju, tym różnice te stają się mniej wyraźne.
Dodatkowo cały obraz komplikują duże miasta, które częściej są ośrodkami bardziej kosmopolitycznymi i promującymi indywidualizm, podczas gdy wsie i mniejsze miejscowości opierają się na silniejszych więziach międzyludzkich i wynikającym z nich poczuciu wspólnoty.
Miasta oferowały swoim mieszkańcom większą liczbę swobód, ale jednocześnie wymagały większej inicjatywy – jako obywateli lub przedsiębiorców. To sprzyjało postawom bardziej liberalnym, skłonności do podejmowania ryzyka oraz mniejszej trosce o społeczne konwenanse, przy jednoczesnym większym życiowym oportunizmie. Z kolei na wsiach, gdzie swobody były historycznie znacznie bardziej ograniczone, a przetrwanie zimy często zależało od wspólnego wysiłku, wykształcił się silniejszy kolektywizm.
Między innymi z tych powodów – jak zauważa autor – do dziś widoczna jest przewaga partii liberalnych, postulujących np. decentralizację władzy i rozszerzenie swobód obywatelskich w miastach, podczas gdy na wsiach dominuje poparcie dla ugrupowań konserwatywnych, o bardziej centralistycznym podejściu do państwa.
Trzeba jednak podkreślić, że takie ujęcie wyników wyborczych to wciąż duże uproszczenie. Poszczególne gminy różnią się między sobą nie tylko położeniem, ale także gęstością zaludnienia, strukturą wiekową, płcią czy stopniem urbanizacji – i wszystkie te czynniki należy brać pod uwagę, analizując różnice między tzw. Polską A i Polską B.
Co istotne, stereotypowe podziały między Polską A i Polską B mają nie tylko korzenie historyczne, ale wynikają również z przemian współczesnych, wciąż dobrze pamiętanych przez ich mieszkańców.
W trakcie transformacji ustrojowej lat 90., gdy Polska Zachodnia – na czele z Wielkopolską i Dolnym Śląskiem – złapała wiatr w żagle, Polska Wschodnia na długo ugrzęzła w błocie postsowieckiej stagnacji. Zjawisko to opisywał socjolog prof. Zdzisław Krasnodębski w książce Demokracja peryferii, pokazując, jak mechanizmy modernizacji zaczęły działać na korzyść tych regionów, które już wcześniej miały przewagę infrastrukturalną i gospodarczą.
Równocześnie politycy – dla doraźnych zysków politycznych – często świadomie lub nieświadomie podsycali te podziały, grając na emocjach. Nawet dziś, w XXI wieku, co jakiś czas powracają zarzuty o nierównomierne rozdzielanie środków publicznych – więcej inwestycji kieruje się do metropolii i na połączenia między nimi, kosztem prowincji, której budżety lokalne są znacznie uboższe.
Tego rodzaju poczucie niesprawiedliwości pogłębia antagonizmy i wzmacnia obraz relacji między regionami jako gry o ograniczone zasoby – tym razem motywowanej konkretnym interesem ekonomicznym.
Warto przeczytać: Czy w politycznej walce są jakieś granice? „Wartości niewiele znaczą”
W jednym z badań socjologicznych przeprowadzonym mniej niż dekadę temu mieszkańcy Wielkopolski opisywali siebie jako „pracowitych, zorganizowanych i nowoczesnych”, podczas gdy Polskę Wschodnią postrzegali jako „zacofaną” i „rozleniwioną”. A zaledwie kilka lat temu w mediach społecznościowych wybuchła burza po wpisie poznańskiego blogera, który stwierdził: „Podlasie to skansen, gdzie ludzie żyją jak w XIX wieku, a jedyna atrakcja to bociany i cerkwie”. Post zdobył tysiące reakcji, a mieszkańcy Polski Wschodniej zarzucili autorowi arogancję i ignorancję.
Ale ta niechęć, często podszyta pogardą, działa w obie strony.
W oczach mieszkańców Polski wschodniej Zachód bywa „zimny” i „bezduszny”, co kontrastuje z ich wyobrażeniem o sobie jako ludziach ciepłych, serdecznych i „prawdziwie polskich”. I tak na przykład, Wrocław jest dla nich „Berlinem-wanna-be” – regionem, który „udaje Niemcy”. Mieszkańcy wschodnich regionów postrzegają Dolnoślązaków jako zadufanych, zbyt zapatrzonych w Zachód i oderwanych od „polskiej duszy”. Z kolei Wielkopolanie i Dolnoślązacy bywają przez mieszkańców Lubelszczyzny i Podlasia odbierani jako ludzie, którzy zapomnieli, czym jest prawdziwy patriotyzm.
W 2012 roku, będąc na Podlasiu i pisząc materiał dla „Rzeczpospolitej” o dawnych legendach i mitach, skorzystałem z życzliwej podwózki jednego z tamtejszych gospodarzy. Usłyszałem wtedy od niego:
— A pan z Poznania, eee? Widzi pan, u was to za darmo nikt nikogo by nie podwiózł. Wolicie grosz zakopać, niż bliźniemu pomóc.
Stereotypy to trucizna. Rodzą kompleksy i wzajemną niechęć. To nie tylko słowa – stereotypy działają jak toksyna, która zakorzenia się w świadomości, wpływając na nasze zachowania. Psychologia społeczna jasno pokazuje, że jeśli wmówisz komuś, że jest gorszy, ten ktoś może zacząć zachowywać się zgodnie z tym przekonaniem. Klasyczne badania Roberta Rosenthala i Lenore Jacobson z 1968 roku dowiodły, że oczekiwania wobec danej grupy mogą realnie wpływać na jej wyniki i postawy.
Różnice w osiągnięciach grup z różnych regionów, wynikające z wielu czynników, często służą za pretekst do racjonalizacji uprzedzeń i utwierdzania stereotypów. Dla przykładu, według danych Głównego Urzędu Statystycznego za 2023 rok, Wielkopolska miała najniższą stopę bezrobocia w kraju – 3,0 proc., podczas gdy na Podkarpaciu wynosiła ona 8,1 proc., a w województwie podlaskim 7,4 proc.
Łatwo więc by te liczby zinterpretować jako efekt lenistwa czy nieporadności mieszkańców tych regionów.
Jednak główną przyczyną jest lepsze położenie Wielkopolski – bliskość granicy z Niemcami, rozwinięta infrastruktura, która przyciąga inwestycje i tworzy miejsca pracy. W 2023 roku w Wielkopolsce na tysiąc mieszkańców przypadało 290 osób aktywnych zawodowo, z czego 35 proc. pracowało w przemyśle i budownictwie, a jedynie 10,7 proc. w rolnictwie.
Tymczasem na Podlasiu było 209 pracujących na tysiąc mieszkańców, a w województwach podlaskim i lubelskim rolnictwo nadal odgrywa ważną rolę – odpowiednio 20,1 proc. i 18,4 proc. zatrudnionych, podczas gdy przemysł jest tam słabiej rozwinięty. Te różnice wynikają po prostu z odmiennej struktury gospodarki.
Jednocześnie jednak widać, że podział na Polskę A i Polskę B, choć coraz słabiej widoczny, będzie jeszcze przez jakiś czas funkcjonował w naszym kraju. Kilka lat temu raport Fundacji Republikańskiej zatytułowany Polska A i B. Prawda czy mit? wskazał na istnienie obiektywnych czynników gospodarczych, które przyczyniają się do utrzymywania tego rozróżnienia.
Do najważniejszych należą zwiększony odpływ mieszkańców ze wschodnich części kraju, mniej rozwinięta infrastruktura drogowo-kolejowa tych terenów oraz niższe przeciętne wynagrodzenia w porównaniu z zachodnimi województwami. Dodatkowo widoczne są zdecydowanie niższe nakłady inwestycyjne w regionach takich jak Podlasie, Lubelszczyzna czy Podkarpacie.
Wszystkie te różnice — zarówno między wschodem a zachodem Polski, jak i między metropolią a prowincją — nie tylko wynikają z odmiennych realiów gospodarczych i demograficznych, ale także odbijają się w postrzeganiu siebie nawzajem przez mieszkańców tych obszarów.
Odczarowanie tych utrwalonych stereotypów nie jest łatwe i z pewnością nie nastąpi z dnia na dzień. Polska A i Polska B – czy to w rozumieniu wschód – zachód, czy metropolia – prowincja – to przecież do pewnego stopnia po prostu różne środowiska, różne doświadczenia i uwarunkowania życia codziennego.
Jednak jeśli dostrzegamy te napięcia, warto zacząć od edukacji, szczególnie w polskich szkołach. Potrzebujemy większego nacisku na poznawanie i akceptowanie regionalnej różnorodności. W tonie wzajemnego szacunku i tolerancji, a nie gloryfikacji jednej tożsamości nad drugą. Taka edukacja mogłaby pomóc zrozumieć, że różnice — także w wyborach politycznych — są wyrazem innych, ale nie gorszych postaw i przekonań.
Można promować świadomość, że w ramach jednej polskiej kultury funkcjonuje mozaika subkultur regionalnych. Żadna z nich nie jest „bardziej polska” — wszystkie razem tworzą bogatą i różnorodną polskość, w której jest miejsce na przekrój postaw, tradycji i wartości.
Nie jest to jednak łatwe zadanie w realiach medialnych, gdzie polaryzacja — w tym regionalna — często bywa opłacalna i klikalna. Mimo to warto dążyć do budowania wspólnoty ponad podziałami, bo tylko wtedy Polska naprawdę stanie się jedną, silną całością.
Artykuł przygotowali wspólnie autorzy kanału YouTube Wojna Idei i portalu Holistic News: Cezary Rochnowski i Wojciech Wybranowski
Polecamy również: Polska w XXI wieku. 7 powodów by nie mieć kompleksów