Humanizm
Groźne przestępstwo i bierność tłumu. Tak działa mroczny mechanizm
15 listopada 2024
Sprzedawanie swojej intymności w internecie przypomina klasyczną prostytucję. Choć taka jej forma jest fizycznie bezpieczniejsza od spotkań na żywo, to dla psychiki może być równie destrukcyjna. Mamy tu też do czynienia z odmianą sutenerstwa. W grze są miliardy dolarów i realne cierpienie.
OnlyFans – mimo że początkowo miał skupiać ludzi dzielących się swoimi pasjami – bardzo szybko stał się miejscem cyfrowej prostytucji. Platforma ta zrzesza ok. 240 mln użytkowników (głównie młodych mężczyzn) i ok. 3,2 mln twórców (głównie młodych kobiet). Ta ostatnia liczba zwiększyła się tylko przez rok o prawie 50 procent. Dlaczego coraz więcej osób decyduje się na sprzedawanie swojej intymności, a nierzadko też na poniżanie własnego ciała?
Dziś media serwują nam narrację o prostytucji jako elemencie kobiecego wyzwolenia czy nawet władzy nad mężczyznami. Ten kłamliwy imperatyw prowadzi do zaprzepaszczania zdobyczy feminizmu. A prostytucja, także ta wirtualna, na przykład na OnlyFans niesie ze sobą poważne zagrożenia.
„Seksualność jest integralną częścią naszej tożsamości. Dlatego idea, że ciało kobiety można kupić, jest odbieraniem jej tego kawałka tożsamości, obdzieraniem z godności. Zakup ciała kobiety przez mężczyznę sprawia, że ciało to traktowane jest przez niego przedmiotowo. To może mieć ogólnie negatywne skutki dla traktowania wszystkich kobiet przez tych mężczyzn” – mówi Marlena Bułanow ze Stowarzyszenia Bez, które niesie pomoc pokrzywdzonym przez prostytucję.
Polecamy: Prostytucja a feminizm(y). Między krytyką a normalizacją
Młode kobiety zaspokajające poprzez OnlyFans męskie fantazje (nierzadko poważne perwersje), stają się seksualnymi służącymi. Funkcjonowanie w obrębie tejże platformy dla obu stron spowite jest ogromem iluzji.
„Mężczyźni często płacą tam za doświadczenie posiadania dziewczyny. Te kobiety udają z nimi więzi romantyczne. Oni wiedzą, że to jest nierówna relacja, ale i tak oczekują tej fikcji. A przez to, że za to płacą, mają w tym »związku« władzę. To jest totalne zaprzeczenie tego, jak powinna wyglądać zdrowa relacja kobiety i mężczyzny, która z założenia jest równa i dobrowolna. Uważam, że zgody na seks czy na związek nie można kupić. Bo jeżeli za coś musimy zapłacić, to znaczy, że nie wydarzyłoby się to bez tej zapłaty” – opowiada Marlena Bułanow.
„Seksworkerki” często podnoszą argument, że mężczyznom wcale nie chodzi o seks, a o rozmowę czy czułość. Kreuje się narrację, jakoby faceci, wyrwani z kleszczy „złych” żon, trafiali pod skrzydła niemalże terapeutek. Pytaniem retorycznym jest, dlaczego więc wybierają oni serwis pornograficzny. Dominujący dyskurs próbuje nam wpoić przekonanie, że największą krzywdą kobiet w seksbiznesie jest ich społeczna stygmatyzacja. A osoby, które nie chcą nazywać prostytucji normalną pracą, etykietowane są jako nietolerancyjni, zaściankowi okrutnicy. Takie odwracanie kota ogonem ma swój cel. Obwarowywanie się różnymi mechanizmami obronnymi pozwala kontynuować autodestrukcyjne zachowania.
„Tworzy się zabiegi lingwistyczne, które mają za zadanie ukryć prawdziwą istotę zjawiska. Kobiet posiadających profile na OnlyFans nie nazywa się ani prostytutkami, ani aktorkami porno, ale »kreatorkami kontentu«. Czyli stawiamy je na równi z profesorem, który przekazuje swoją wiedzę ekspercką na YouTube. Mężczyźni, którzy nabywają te treści, nie mają się czuć zwykłymi »dziwkarzami« płacącymi za seks, tylko użytkownikami medium społecznościowego” – zwraca uwagę dr Magdalena Grzyb, kryminolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Feminizm jako humanizm (Katarzyna Szumlewicz)
Nie ulega wątpliwości, że OnlyFans to ogromny biznes. Tylko w 2022 roku jego użytkownicy zapłacili za subskrypcje 5,55 mld dolarów. Platforma pobiera 20 proc. od każdej subskrypcji. Lukratywnymi zarobkami zachęca się młode kobiety do uprzedmiatawiania siebie. Media kuszą je relacjami znanych influencerek czy aktorek porno, które zarobiły dzięki temu miliony dolarów. Takie sytuacje nijak mają się jednak do rzeczywistości większości twórców. Badania pokazują, że średni zarobek na OnlyFans to 150-180 dolarów miesięcznie.
W ostatnich latach mnożą się również agencje wyspecjalizowane w zachęcaniu do tworzenia takich kont. A także w zarządzaniu nimi. Ponieważ anonimowym dziewczynom bardzo trudno jest ściągnąć na swój profil mężczyzn, którzy chcieliby płacić właśnie za ich wdzięki, niejako zmusza się je do korzystania z usług takich firm. Owe „agencje modelek” pobierają 20-50 proc. realnych zarobków tych kobiet. Mówimy więc o sutenerstwie, które z definicji jest kontrolowaniem pracy w seksbiznesie i czerpaniem z tego zysku.
„Możemy nawet dywagować czy to nie jest handel ludźmi. Zdaniem Agaty Witkowskiej, prezeski fundacji Czas Wolności, która zajmuje się tym problemem, w polskim prawie definicja sutenerstwa odpowiada dokładnie definicji handlu ludźmi. W tym wszystkim mamy też element oszustwa tych kobiet. Ze świadectw osób pracujących na OnlyFans dowiadujemy się, że często były one przekonywane, że to jest bezpieczne. Że nie będą musiały się rozbierać, że to praca na własnych warunkach. Szybko okazywało się jednak, że trzeba pokazywać coraz więcej, aż wreszcie robić rzeczy uwłaczające godności, jak akty defekacji. Bo bez tego nie da się zarobić” – mówi Marlena Bułanow.
OnlyFans jest oczywiście fizycznie bezpieczniejszy dla kobiet niż klasyczna forma prostytucji. Natomiast taka „praca” może odbijać się na psychice, prowadząc do zaburzeń lękowych, depresji czy traum. „Eksploatacja tych kobiet, choćby przez konieczność tworzenia coraz ostrzejszych treści czy robienia wszystkiego, czego ci mężczyźni sobie zażyczą, żeby chcieli płacić dalej, jest wejściem w jakąś formę niewolnictwa. Warto dodać, że te dziewczyny często znieczulają się narkotykami, żeby móc ten ostry »kontent« kreować” – podkreśla dr Grzyb.
Może Cię także zainteresować: Prostytutki w Belgii nie będą mogły odmawiać seksu. Nowe prawo
Specjalistka zwraca uwagę na argumenty, jakimi zachęca się młode osoby do założenia profilu na OnlyFans. Często motywuje się je „hajem”, który osiągną poprzez bycie w centrum uwagi i poczucie się atrakcyjnymi w oczach mężczyzn.
„Feedback, jaki dostają, ma podnosić ich samoocenę, bo one z reguły mają niskie poczucie własnej wartości. To jest mocno uwarunkowane kulturowo. Współczesna kultura wpycha wszystkie kobiety w poczucie, że są niewystarczająco seksowne i kobiece. Prezentowane medialnie sztuczne i nierealne wzorce kobiecości wpędzają je w kompleksy. W związku z tym młode dziewczyny potrzebują potwierdzić sobie swoją atrakcyjność w oczach innych. I one – na początku – to dowartościowanie dostają. Odurzają się tym pozytywnym wzmocnieniem, którego prawdopodobnie nigdy nigdzie nie otrzymały. I jeszcze mają za to pieniądze. Ten efekt »wow« jest uzależniający” – kwituje kryminolog.
Niedojrzałym kobietom, owładniętym ową ekstazą, może umykać fakt, iż z internetu nic nie znika. Jeżeli w przyszłości będą chciały wycofać się z takiej działalności, usunięcie jej śladów jest niemożliwe.
Dziś coraz więcej europejskich państw bierze pod lupę działalność OnlyFans. Na zlecenie hiszpańskiego czy francuskiego rządu powstały raporty, z których wynika wprost, iż znajdujący się tam „kontent” to forma pornografii i prostytucji. A traktowanie seksualności kobiet, jako formy ich „kapitału” jest ekstremalnie uprzedmiotawiające. Być może w przyszłości będziemy mogli liczyć na interwencje polityczne na tym polu. Na razie jedynym, co jako społeczeństwo możemy zrobić, jest otwarte przeciwstawianie się normalizującej narracji, która próbuje zdominować obecny dyskurs.
Polecamy: Pomagają prostytutkom. Ich doświadczenie zmusza do myślenia