Nauka
Obserwacja galaktyk zmienia naukę. Webb bada początki kosmosu
05 grudnia 2024
Kiedy runął mur berliński, komuniści w Polsce i na Węgrzech przepoczwarzyli się w „cywilizowanych” socjaldemokratów na modłę zachodnioeuropejską. Jednak nie wszędzie ludzie dawnego reżimu komunistycznego poszli tą drogą. W niektórych krajach dawnego bloku wschodniego stali się oni wyrazicielami suwerenizmu, obyczajowego konserwatyzmu, polityki antyimigranckiej.
Majowy zamach na premiera Słowacji Roberta Ficę skierował uwagę Polaków na południowych sąsiadów. Szef rządu słowackiego przeżył ten atak. Niedawno zabrał głos, oskarżając opozycję o – jak podał serwis Euractiv – „rozpętanie w kraju nienawiści”.
Przypomnijmy, Fico został postrzelony przez mężczyznę, który działał sam, nie był członkiem żadnej zorganizowanej grupy. Niemniej wywodzący się z obozu postkomunistycznej lewicy premier Słowacji stwierdził, że zamach na niego to rezultat nagonki ze strony „międzynarodowych sił”, które są przeciwnikami jego „niezależnej polityki”.
Retoryka Fica mocno pobrzmiewa dyskursem suwerenistycznym. Ten zaś w Polsce kojarzy się z prawicą krytykującą federalistyczne zapędy w Unii Europejskiej.
Tymczasem Fico to żadna prawica. W młodości (w latach 1987-1990) był członkiem Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Oczywiście przynależność do tej organizacji nie musiała wynikać ze szczerych poglądów komunistycznych. Mogła być ona pokłosiem zwyczajnego koniunkturalizmu. Ale nie to jest istotne.
Wydawałoby się, że szef słowackiego rządu przeszedł taką samą drogę polityczną, jaka była udziałem lewicy postkomunistycznej w Polsce i na Węgrzech. W obu krajach u zmierzchu lat 80. postanowili oni zerwać z ideologią komunistyczną i zostać socjaldemokratami na modłę zachodnioeuropejską. Tym samym wybrali lewicowość „cywilizowaną”. Taką, która z jednej strony odrzuca „dyktaturę proletariatu” oraz model gospodarki centralnie planowanej, z drugiej zaś – promuje laickość państwa i emancypację grup społecznych skarżących się na presję konserwatywnej większości społeczeństwa.
Może Cię zainteresować:
Polscy i węgierscy postkomuniści zblatowali się kulturowo w swoich krajach z opiniotwórczymi salonami wyznaczającymi kanony nowoczesności i postępu. Ale początkowo zabiegali o to, żeby mieć wizerunek polityków, którzy nie godzą się na krzywdy społeczne.
W latach 90. szermowali obietnicami bezpieczeństwa socjalnego. Można to było odczytywać jako umizgiwanie się do warstw ludowych, które ciężko doświadczyła transformacja kapitalistyczna. Tyle że nasuwa się zarazem pytanie, w jakim stopniu było to wyłącznie rzucanie frazesami, żeby zyskać poparcie społeczne.
Pomińmy już sprawy ekonomiczne. Chodzi bądź co bądź o polityków, którzy również – tak, jak ich neoliberalni oponenci – nie wahali się wprowadzać twardych reform rynkowych. Natomiast warto zwrócić uwagę na to, że strasząc w swoich krajach „nacjonalizmami” czy „fundamentalizmami” zwrócili się oni kulturowo przeciw masom zachowującym wrażliwość konserwatywną.
Robert Fico poszedł inną ścieżką niż dawni komuniści z Polski i Węgier. W roku 1999 założył ugrupowanie SMER (Kierunek). Choć programowo stronnictwo to deklaruje, że jest formacją socjaldemokratyczną, to ma zgoła inne podejście do różnych kwestii niż lewica postkomunistyczna w Polsce i na Węgrzech.
W odróżnieniu od postkomunistów polskich i węgierskich ci słowaccy z dużym respektem odnoszą się do konserwatyzmu obyczajowego cechującego społeczeństwo, któremu składają ofertę polityczną.
O tym, czym jest SMER, świadczy to, z kim zawiązał koalicję rządową po wyborach parlamentarnych na Słowacji jesienią 2023 roku. A zawiązał ją z bliskim sobie ideowo ugrupowaniem Hlas (Głos) oraz – bynajmniej nie lewicową – Słowacką Partią Narodową. I na uwagę zasługuje właśnie drugi z tych koalicjantów.
To formacja nacjonalistyczna, która podaje w wątpliwość prozachodni wektor polityki słowackiej. Oskarżana jest o szerzenie „mowy nienawiści” wobec mniejszości narodowych i obyczajowych (występuje przeciw agendzie LGBT). Kontestuje UE, zarzucając jej, że ta próbuje zmusić Słowację do przyjmowania fali imigrantów spoza Europy.
Polecamy:
Znamienne, że SMER ze stronnictwem zajmującym takie stanowisko, doszedł do porozumienia. Dlatego, że partia Fica jest, owszem, lewicowa, ale głównie jako opcja na rzecz bezpieczeństwa socjalnego. Jeśli zaś chodzi o spory kulturowe, zajmuje w nich pozycję konserwatywną czy nawet nacjonalistyczną. I w efekcie układania się ze Słowacką Partią Narodową, SMER i Hlas zostały zawieszone w członkostwie w Partii Europejskich Socjalistów.
Ale jest jeszcze coś, co trzeba podkreślić. To stosunek SMERu do wojny Rosji przeciw Ukrainie. Fico definiuje siebie jako polityk „antywojenny”. Oznacza to tyle, że jest przeciw angażowaniu Słowacji w pomoc wojskową dla napadniętego kraju. Postawę słowackiego polityka można scharakteryzować znanym powiedzeniem: „Moja chata z kraja”. Zdarzało mu się też wygłaszać tezy o odpowiedzialności Sojuszu Północnoatlantyckiego za sprowokowanie Rosji do napaści na Ukrainę.
W podobnym duchu na temat wojny rosyjsko-ukraińskiej wypowiadał się inny polityk byłej Czechosłowacji. Chodzi o Miloša Zemana, w latach 2013-2023 prezydenta Czech. To również polityk wywodzący się z obozu lewicy postkomunistycznej.
Przeczytaj:
On – tak jak i Fico – również zaliczył w młodości (tyle że o dwie dekady wcześniej) epizod przynależności do Komunistycznej Partii Czechosłowacji. To też przykład lewicowca idącego na kulturowe zwarcie z politycznym mainstreamem UE.
I bynajmniej rzecz nie tylko w tym, że kreując się na swojskiego chłopa, posuwał się za daleko. Zachowywał się ordynarnie i ostentacyjnie nadużywał alkoholu, co z pewnością kontrastowało z savoir-vivre’em obowiązującym wśród unijnej klasy politycznej.
Kiedy w roku 2013 Zeman startował w wyborach prezydenckich, Aleksander Kaczorowski, publicysta i znawca Czech, wskazywał, że czeskie społeczeństwo podzieliło się wtedy na „piwoszy” i „kawoszy”. Głównym rywalem późniejszego zwycięzcy był Karel Schwarzenberg. Polityk liberalny, arystokrata uchodzący za kandydata czeskiej klasy średniej, a więc osób kojarzonych z wielkomiejskimi kawiarniami. Z kolei Zeman występował jako reprezentant ludu spędzającego wolny czas w prowincjonalnych piwiarniach.
Polecamy: Imigranci we Francji. Porażka francuskich elit
Linia tego polityka pod pewnymi względami pokrywa się z kursem, który obrała niegdyś Komunistyczna Partia Czech i Moraw. Dziś ta wywodząca się z Komunistycznej Partii Czechosłowacji, utworzona w roku 1990 formacja postkomunistycznej lewicy nie ma w Republice Czeskiej politycznego znaczenia. Ale niegdyś je miała. KPCziM odwołuje się do czeskiego plebejskiego patriotyzmu z akcentami krytycznymi wobec UE, globalizacji i neoliberalizmu.
Podobną postać postkomunizmu można znaleźć także choćby we wschodnich landach Niemiec, gdzie teraz na czoło tego nurtu politycznego wysuwa się wykorzystujący nastroje antyimigranckie Sojusz Sahry Wagenknecht. A także w „słowiańskich” republikach byłego Związku Sowieckiego. Rzecz jasna, należy poczynić zastrzeżenie, że na Ukrainie zjawisko to postrzegane jest jako przejaw wpływów rosyjskich, więc państwo je tam zwalcza. W roku 2015 zakazana została działalność Komunistycznej Partii Ukrainy.
Inaczej jednak to już wygląda w Rosji. Choć kremlowską korporację władzy tworzą ludzie, którzy swoje kariery polityczne zaczynali służąc reżimowi sowieckiemu, to jednak błędem byłoby zaliczać ich do lewicy postkomunistycznej.
Kiedy Władimir Putin został prezydentem Rosji, zaczął wzmacniać tendencje autorytarne zapoczątkowane przez swojego poprzednika – Borysa Jelcyna. Zarazem kontynuował kapitalistyczną transformację i próbował czerpać zyski ze współpracy z państwami zachodnimi. Z tego powodu antyliberalny, wielkoruski segment opozycji dezawuował go, przyprawiając mu gębę pachołka Zachodu.
I spośród sił, które to czyniły, trzeba wymienić właśnie lewicę postkomunistyczną. Z jednej strony ugrupowanie koncesjonowane przez reżim putinowski, czyli Komunistyczną Partię Federacji Rosyjskiej, z drugiej zaś – rozmaite organizacje pozaparlamentarne, jak zdelegalizowana w roku 2005 Partia Narodowo-Bolszewicka.
Gdy jednak w roku 2014 Rosja zaanektowała Krym, spotkało się to z aplauzem wszystkich tych środowisk. Putin u nich solidnie zapunktował. Obecnie popierają one rosyjską „specoperację wojskową” na Ukrainie, ponieważ krach ZSRR traktują jako katastrofę i chcą reintegracji obszaru postsowieckiego (a przynajmniej jego „słowiańskiej” części).
Nasz podcast:
Rosyjska lewica postkomunistyczna zawsze bazowała na wciąż żywych wśród Rosjan tęsknotach za potęgą państwa sowieckiego. Dlatego w wielu sprawach jawi się jako relikt czasów sowieckich. Nie oznacza to jednak, że jest ona wierna dziedzictwu marksizmu-leninizmu.
Kilkanaście lat temu ówczesny przywódca Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej Giennadij Ziuganow – do rozpadu imperium sowieckiego prominentny aparatczyk Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego – wyznał, że wyżej ceni Biblię i Koran niż rozprawy ideologów komunizmu. Objawione księgi chrześcijaństwa i islamu odwołują się – według niego – do duchowego wymiaru człowieczeństwa. W tym kontekście wymienił Kazanie na Górze, czyli osiem błogosławieństw adresowanych do tych – jak to ujął – którzy są przegrani, odrzuceni, ubodzy, ostatni.
Ciekawy temat:
Te zaskakująca rozważania Ziuganowa nie muszą bynajmniej świadczyć o tym, że stał się on człowiekiem religijnym. Natomiast ilustrują one nieoczywisty przebieg zmian, które przeorały dawnych komunistów w krajach byłego bloku wschodniego. W każdym przypadku zadecydowały specyficzne lokalne uwarunkowania historyczne i kulturowe, a nie wzorce jakiejś uniwersalnej ideologii.
Natomiast fakty są takie, że Fico, Zeman, Ziuganow i inni okazali się odporni na powab zachodnioeuropejskiej lewicy, która przesunęła się w stronę schlebiania ideologicznym dziwactwom (takim jak teoria gender czy radykalny ekologizm). Te zaś cechują raczej syte społeczeństwa mieszczańskie niż narody na dorobku.
Najczęściej czytane: