Nauka
Roboty sprzątające AI i ChatGPT. Sztuczna inteligencja na co dzień
20 listopada 2024
Napoje „z procentami” nie są produktem jak każdy inny. Z bardzo oczywistego powodu: wpływają na stan świadomości, osłabiają czas reakcji na bodźce, uszkadzają wątrobę, powodują obumieranie komórek nerwowych, zwiększają ryzyko nowotworów przewodu pokarmowego, uzależniają.
Prawie każde regularne picie takich napojów podnosi prawdopodobieństwo powstania komórek nowotworowych przełyku, przyszłej marskości wątroby czy przedwczesnej utraty pamięci. W efekcie tych następstw społeczeństwo musi się zmagać z wypadkami, bójkami, przemocą w rodzinie, niepokojem w sąsiedztwie. Dalej: problemem uzależnień oraz systemowym leczeniem chorób związanych ze spożywaniem alkoholu. A to nie tylko oznacza większe koszty, lecz także kolejki na badania, do lekarzy i na zabiegi chirurgiczne.
Jednocześnie napoje alkoholowe, pomimo bardzo licznych negatywnych konsekwencji, mają pewne zalety. I nie chodzi tu o powszechnie wymieniane „czyszczenie układu moczowego”, czy – lepiej udokumentowane – korzystne oddziaływanie niektórych związków chemicznych obecnych w czerwonym winie na serce czy procesy starzenia komórek.
Nie bez powodu stały się one ważnym elementem zachodniej kultury, gdyż spożycie alkoholu łagodzi lęk. W przypadku osób z trudnymi lub zaburzonymi osobowościami ułatwia przez to decydowanie się na agresywne zachowania. Jednak dla większości jest czymś, co pomaga otworzyć się w towarzystwie i nawiązywać przyjacielskie bądź romantyczne relacje.
Rzecz jednak w tym, że alkohol jest wszechobecny, dostępny na każdym rogu, reklamowany i promowany niemal wszędzie. Do tego regularne i nadmiarowe picie usprawiedliwiane, a czasem nawet promowane jest przez współczesną popkulturę. W końcu „dobrze jest się od czasu do czasu naje*ać” – jak głosi popularny nie tylko wśród młodzieży przekaz. A problem z nadmiarowym, uzależnieniowym czy inwazyjnym społecznie piciem trwa w najlepsze.
Gorący temat: Ewolucja to nie przypadek. To odkrycie zmieni postrzeganie życia
Podnoszone głosy o tym, że alkohol powinien zostać uznany za narkotyk i całkowicie zakazany, są moim zdaniem przesadzone. Mimo licznych wad, w toku historii picie go zostało okiełznane i wtłoczone w pewne ramy. Aktualna wszechobecność napojów alkoholowych trochę te ramy wykoleja – nad czym warto pracować, o czym za chwilę. Wystarczy porównać choćby społeczeństwa zachodnie do rdzennych amerykańskich, które wciąż się z tymi pierwszymi asymilują, by dostrzec, jak ważne jest oswojenie tematu.
Z drugiej strony zwolennicy cięższych narkotyków argumentują, że skoro alkohol jest legalny, to ich ulubione substancje też powinny. Nie myślą oni jednak o społecznych konsekwencjach takiej decyzji, takich jak choćby łatwiejszy wówczas dostęp do narkotyków wśród dzieci. Postulującym legalizację narkotyków zależy raczej na ich własnych, indywidualistycznych doznaniach.
To się czyta: Bezdomność dotyka coraz więcej młodych ludzi.
Można też pokusić się o powołanie się na przykład Kanady czy Holandii. W tej pierwszej zaczęto powoli odchodzić od liberalnej polityki narkotykowej, bo napędza jedynie epidemię uzależnień. A w Holandii legalne lekkie narkotyki doprowadziły do normalizacji spożywania tych cięższych i przymykania oko na związane z nimi przestępstwa.
Narkomani na przystankach, placach zabaw czy w bibliotekach gdzieniegdzie stali się w Ameryce Północnej normalnością. A w Hadze czy Amsterdamie dilerzy narkotyków zaczepiają przechodniów niemal na każdym rogu. Problem uzależnień i związanych z nimi chorób rośnie. Z racjonalnej perspektywy narkotyki powinny zatem pozostać nielegalne, a ich użycie w medycynie obwarowane ścisłymi przepisami i kontrolami. Spożycie alkoholu zaś – ograniczone.
Na zwrócenie uwagi zasługuje też marihuana. Ma ona udowodnione działanie uzależniające na poziomie biochemicznym, ale słabsze niż w przypadku alkoholu. Nie wywołuje też zwykle zachowań agresywnych, a jej główne negatywne efekty to systematyczne uszkadzanie pamięci oraz – jeśli jest zażywana w formie wdechowej, podczas palenia – nowotwory dróg oddechowych i płuc.
Badania wykazały też, że upowszechnienie marihuany skutkuje normalizacją cięższych narkotyków – zmniejsza ona próg wejścia w gorsze substancje. Wielu uważa, że powinna być jak papierosy. Legalna, ale z zakazem reklamy i z ograniczeniem sprzedaży. Trudno jednoznacznie ocenić, czy postulat ten sprawdziłby się w rzeczywistości.
Mocny temat: Inwazja Marsjan wywołała panikę w USA. Tak steruje się emocjami
Za ograniczeniem alkoholu, a przeciwko zakazowi, przemawia kilka innych argumentów. Całkowita prohibicja alkoholowa zwyczajnie nie sprawdziła się w przeszłości. Trudno przychylić się do poglądu, że zakazanie sprzedaży napojów z alkoholem doprowadzi do zniknięcia problemu. To myślenie utopijne.
W dodatku nie zapominajmy, że alkohol jednak obniża poziom lęku społecznego i ułatwia nawiązywanie relacji. Dla najmłodszych, znerwicowanych, neurotycznych i zalęknionych pokoleń, które mają słabe kontakty społeczne i cierpią na brak przyjaciół oraz partnera/partnerki, wypicie alkoholu może być czymś istotnym, ośmielającym i pozytywnym.
Człowiek jako gatunek przez większość czasu ewoluował w małych grupach rodzinno-„sąsiedzkich”, więc nic dziwnego, że dla sporej części społeczeństwa do odnalezienia się w zatłoczonych miejscach, spotkaniach z kimś nie najbliższym itd. potrzebne może być coś, co zmniejszy napięcie i lęk. Jednocześnie warto pamiętać, że istnieją też np. poznawczo-behawioralne techniki redukcji lęku, mogące skutecznie zastępować efekt wypicia piwa czy wypalenia marihuany.
Poza tym trzeba wziąć pod uwagę realia i narracje medialne na temat prawa dotyczącego sprzedaży i promowania napojów alkoholowych. Chociaż większość społeczeństwa raczej zdaje sobie sprawy z negatywnych konsekwencji picia alkoholu, to również większość zapewne byłaby przeciw pełnemu zakazowi sprzedaży. Ograniczenie jest nie tylko bardziej racjonalne z przyczyn merytorycznych, ale i zwyczajnie prostsze do wdrożenia prawnie, a potem faktycznie.
Warto przeczytać: Żony są wspólne. Tak bolszewicy przynieśli kobietom rewolucję
Istnieje kilka zasadniczych problemów dotyczących dystrybucji, sprzedaży, opisywania i reklamowania alkoholu. Oczywiście nie spotkamy reklam wysokoprocentowych napojów, ale piwa już tak. W telewizji, gazetach, na portalach internetowych i blogach. Ochoczo reklamują je też influencerzy. Tymczasem wiadomo nie od dziś, że reklama jest dźwignią handlu i zwiększa sprzedaż.
W sytuacji, w której co roku odnotowuje się mnóstwo wykroczeń i przestępstw pod wpływem alkoholu, jak również chorób związanych z nadużywaniem go, należałoby zakazać reklamy tak jak w przypadku papierosów. Czy – choć tu dokonało się to częściowo z nieco innych powodów – leków na receptę? Patologią amerykańskiego systemu jest brak zakazu reklam leków wydawanych z przypisu lekarza. To istotnie przyłożyło się do tamtejszej opioidowej epidemii problemu uzależnień.
Ostrzeżenia na reklamach przed spożywaniem alkoholu w ciąży to zbyt słaba restrykcja, pełniąca raczej formę fałszywego usprawiedliwienia. Bo w końcu podsuwasz komuś pod nos toksyczną i uzależniającą substancję, ale na wszelki wypadek „ostrzegasz”, aby w razie czego móc się wybielić.
Tak samo z informacją, że alkohol jest tylko dla trzeźwych i pełnoletnich. Obok tego, i oprócz całkowitego zakazu reklamy napojów alkoholowych, włącznie z piwami, i napojów alkoholopodobnych („piwo 0%” – tu z powodów poznawczo-behawioralnych i wytwarzania nawyków oraz normalizacji), należałoby za to wprowadzić ostrzeżenia zdrowotne na etykietach. Tak, jak jest z papierosami. Komunikat o tym, że alkohol powoduje niektóre nowotwory, toksyczne uszkodzenie wątroby, zwiększa ryzyko problemów z pamięcią, wywołuje wady wrodzone u płodów – to minimum, którego powinno wymagać prawo.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Słodka agresja. Tak mózg reaguje na nadmiar słodziaków #obserwacje
Kolejna sprawa to dostępność. Nie powinno się zakazywać sprzedaży alkoholu, ale to, co można zrobić, to ją ograniczyć. Obecnie patologią jest, że małpki można kupić nawet na stacji benzynowej – miejscu, gdzie zwykle jesteśmy w krótkiej przerwie od jazdy samochodem. Są miejsca, gdzie alkoholu nie powinno się w ogóle sprzedawać. Ważne jest też ogólne ograniczenie punktów sprzedaży.
Bo dziś upojona alkoholem osoba jeśli natrafi na jeden zamknięty sklep, zwykle w promieniu kilkudziesięciu do kilkuset metrów znajdzie inny, otwarty. A najoczywistsza prawda jest taka, że jak alkoholu nie znajdzie, to się nie napije i szybciej też wytrzeźwieje.
Dla wielu rodzin, gdzie jeden z rodziców jest alkoholikiem, ograniczenie liczby punktów sprzedaży byłoby wybawieniem. W efekcie mielibyśmy mniej dzieci wychowywanych w toksycznych warunkach, wyrastających na dorosłych z zaburzeniami osobowości. Więcej osób miałoby zdrowe wzorce psychologiczne i emocjonalne.
Przeczytaj inny tekst tego Autora: Psychologia spisków. Tak wierzymy w absurdalne teorie