Prawda i Dobro
Siła śmiechu. Manifest wolności i broń przeciw tyranii
13 grudnia 2024
Pół roku temu pisałam o nowym grzechu głównym – chciwości uwagi. Poniżej zastanawiam się nad cnotami, które można mu przeciwstawić. Co pozwala nie zamykać się w bańkach internetowych? Na pewno asertywność jako umiejętność opierania się pokusom uwagi, w tym przemożnej chęci bycia osobą lubianą i dostrzeganą. Druga cnota też dotyczy naszych własnych reakcji na to, co się dzieje. To rezyliencja, zwana też „sprężystością psychiczną”. Razem pozwalają one na niezależność od internetowego tłumu, zwłaszcza w jego najgorszym, hejterskim wcieleniu.
Wielki słownik języka polskiego definiuje asertywność jako „umiejętność polegającą na jasnym i zdecydowanym mówieniu o swoich potrzebach, uczuciach i opiniach oraz wymaganiu od innych ludzi uszanowania własnych praw bez naruszania ich praw”. W kontekstach dotyczących psychologii, wychowania i kultury pracy można znaleźć bardziej szczegółowe opisy tej postawy – wobec partnera, dziecka, rodzica, zwierzchnika i współpracowników. Bardziej potocznie można ją scharakteryzować jako maksymę działania, polegającą na tym, by nie wchodzić innym na głowę i nie dać sobie na nią wejść. Czy asertywność to dobry sposób na hejt w sieci?
Osoby chciwe uwagi chcą ją uzyskać za wszelką cenę: żebrząc o nią, szantażując emocjonalnie, podlizując się, czy wreszcie – inicjując nagonki na odmiennie myślących. Osoba asertywna nie poddaje się takim naciskom i sama tak nie postępuje. Ma do przekazania sensowne treści i nie naciska, gdy kogoś one nie interesują. Jeśli zaś oburza się czyimś zachowaniem, nie organizuje polowania na tę osobę, tylko zajmuje się merytoryczną krytyką jej postawy. Brzmi to jak normalne zachowanie, niewymagające szczególnego hartu ducha. A jednak czasem o nie naprawdę trudno. Taka sytuacja występuje w zamkniętych bańkach, w których nie tylko zdanie odrębne, ale nawet brak entuzjazmu dla przekonań grupy okazuje się czymś skazującym na ostracyzm.
Na cnotę asertywności składa się – poza opisaną zasadą postępowania – także określony stosunek do samych siebie. Charakteryzuje go wewnętrzna wolność, silniejsza niż pragnienie aplauzu ze strony innych czy obawa przed potępieniem przez nich. Czy zatem asertywność można scharakteryzować jako bycie wewnątrzsterownym? Nie do końca. Osoba asertywna może powierzać stery innym ludziom, gdy ci udowodnili, że są godni zaufania. Jej cechą wcale nie jest to, że wszystko robi inaczej niż reszta. Brak wpływu innych nie jest dla niej żadnym celem. Znacznie ważniejsza jest logiczna spójność. Jeśli większość postępuje racjonalnie, w dostosowaniu do niej i postępowaniu podobnie nie ma nic sprzecznego z ideą asertywności.
Gorący temat: Mikołaj, Gwiazdor albo Aniołek. Polacy nie są zgodni kiedy przychodzi
Słowo to stanowi niezbyt fortunne spolszczenie angielskiego resilience. Ono zaś pochodzi od łacińskiego resiliere, które oznacza sprężynujące odbijanie się z powrotem. Stąd w tłumaczeniach słowo „sprężystość”. Najbardziej ogólnie jest to więc umiejętność podnoszenia się po upadku, powracania do dawnego kształtu po ciosie – a więc wytrzymałość, odporność, przeciwieństwo kruchości. Stąd jest niekiedy tłumaczona jako „antykruchość”. W tym ostatnim znaczeniu można by ją było tłumaczyć jako „niezłomność” (niemożność złamania), tylko w polskim te słowa oznaczają coś bardzo twardego, jak kamień lub stal, na czym upadki i ciosy nie zostawiają żadnych śladów.
Osoba sprężysta psychicznie tymczasem upada i doznaje ciosów, ale umie się po nich podnieść i zregenerować. Co więcej – i to jest istota tej zdolności – umie z porażek wynieść pożyteczną naukę. Czyżby zatem rezyliencja przekładała się na Nietzscheańskie „Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”? Nie do końca, ale na pewno coś jest na rzeczy. Osobiście zdefiniowałabym rezyliencję jako postawę „co mnie nie zabije, to może mnie wiele nauczyć”. Albo, by nie angażować niepotrzebnie zagrożenia życia, „Co mnie nie zniszczy / nie złamie, z tego mogę wyciągnąć pożyteczną naukę”.
Jeśli jesteśmy przy skojarzeniach filozoficznych, warto zwrócić także uwagę na zbieżność cnoty rezyliencji i doktryny starożytnych stoików. Na pozór postulowali oni obojętność na doznawane nieszczęścia, czyli wewnętrzną wolność i zewnętrzną niezłomność (w znaczeniu podanym wcześniej). Jednak, jak to ludzie, nie byli oni tak naprawdę obojętni na nieszczęścia, które ich dotykały. Najważniejsze w ich doktrynie było raczej to, by umieć się podnieść po ciosach od losu. Jedyna różnica między tymi podejściami polega zatem na tym, że stoicyzm był pesymistyczny – nieszczęścia nie wiązały się z żadnym pożytkiem. Sprężystość psychiczna oznacza natomiast, że można je przekuć na swoją korzyść. Jak to zrobić w internecie? Weźmy najtrudniejszą sytuację, czyli bycie ofiarą „cancelującej” nagonki.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Sekrety życia wg humanistów. 8 ważnych zasad rozwoju osobistego
Człowieka w sieci bardzo łatwo zniszczyć. Wystarczy, że ileś osób powtórzy jakiś kompletnie absurdalny zarzut, a kolejne to udostępnią. Przed internetem taki zasięg oczerniającej plotki był możliwy tylko w przypadku osób ze świecznika. Zarzuty były zaś wysuwane na ogół przez osoby umiejące pisać, głównie dziennikarzy. Obecnie oczernić łatwo można kogoś, kto nie jest sławny – ot, prowadzi swoje media społecznościowe lub jakiś podcast albo blog. Atakujący zaś nawet nie muszą umieć poprawnie pisać, ani tym bardziej znać się na dziedzinie, o której wypowiada się atakowany.
W ten sposób „chciwi uwagi” stają się przez chwilę popularni czyimś kosztem. Dla nich to skok dopaminy, a dla ich ofiary – poważny cios. Zwłaszcza jeśli zarabiała w internecie. Nawet jeśli w grę nie wchodzi aspekt finansowy, jest to bardzo bolesne i niszczące psychicznie doświadczenie. Wyobraźmy sobie, jak to jest, obudzić się i przeczytać pod rząd 200 wiadomości na temat swojej podłości, nie wiedząc nawet dokładnie, skąd ów zarzut się wziął. Ba, otrzymywać wiadomości od niezbyt odważnych znajomych, że po czymś takim już się nie mogą z nami kolegować!
Ważna sprawa: Te mechanizmy mają nas bronić przed krytyką. Mogą też nas zniszczyć
Na czym w takim wypadku polegałyby asertywność i rezyliencja jako sposób na hejt? Nie na zlekceważeniu sytuacji, ponieważ takich wydarzeń zwyczajnie nie da się zlekceważyć. Ciosy są na to zbyt celne, zbyt mocno uderzają w samoocenę. Można próbować „oderwania”, o którym pisała św. Teresa z Ávili i które stanowi jakby połączenie asertywności i rezyliencji. Tylko w odróżnieniu od jej mistycyzmu nie chodzi mi o bycie „ponad” czy „poza” rzeczywistością, w której zostało się zranionym. Oczywiście zmniejszenie ilości czasu spędzanego w internecie każdemu wyjdzie na dobre. Zwłaszcza gdy zapełni się go sportem, sztuką lub czytaniem tradycyjnych książek. Jednak gdy się go całkiem opuści lub zrezygnuje z tworzenia treści, które rozwścieczyły internetowy tłum z widłami, można sobie zarzucać, że się stchórzyło, co bynajmniej nie podwyższa samooceny. Nie jest także zachowaniem asertywnym. W końcu celem cancel culture jest właśnie to, aby ktoś najpierw się załamał, a potem, pokonany, „zniknął” jako osoba publiczna.
„Oderwanie” w wersji świeckiej jest zatem potrzebne do tego, by uporządkować myśli i opracować strategię pokonania prześladowców, przynajmniej we własnej psychice. Być może korzyści materialne, jakie oferował internet, będą już nie do odzyskania. Nadal jednak można ograniczać szkody wizerunkowe i przede wszystkim – wyciągać wnioski. Po regeneracji osoba prześladowana wróci mądrzejsza, gdyż całą sytuację gruntownie i trzeźwo przemyślała. Będzie też spokojniejsza dzięki wypracowaniu behawioralnej zdolności „oderwania” w miejsce ataku lęku lub paniki.
Może Cię także zainteresować: Zły dotyk, dobra terapia. Zbrukana niewinność i droga do uleczenia