Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Większość z nas ma w głowie swojego osobistego krytyka. W psychologii taki stan nazywamy wewnętrznym narratorem. Kontroluje on w dużej mierze nasze działania. Z pozoru wygląda to całkiem sensownie, bo przecież taki „starszy brat” w naszej głowie podpowiada nam choćby to, jak postępować w trudnych sytuacjach. Kłopot pojawia się jednak wtedy, gdy ten narrator wyłącznie nas krytykuje.
O pochwałach z jego strony zazwyczaj możemy zapomnieć. Ocenia nas bardzo surowo, krytykuje i demaskuje wszelkie nasze potknięcia i porażki. Zwraca uwagę na niedoskonałości. Ten ostatni typ doskonale znany jest zwłaszcza kobietom, które stojąc przed lustrem słyszą wewnętrzny głos podpowiadający im, jak mają się ubrać, a ściślej mówiąc, czego mają nie zakładać.
Wewnętrzny krytyk stoi nie tylko na straży moralności, ale przede wszystkim pilnuje naszych codziennych, bieżących spraw. Nie pozwala nam założyć za krótkich spodni, chociaż na dworze upał. Nie godzi się na zakup ciastka, mimo tego, że mamy na to ochotę. Protestuje, gdy chcemy głośno powiedzieć to, co myślimy na temat niegodziwego postępowania naszego współpracownika. Jego głos jest na tyle silny, że słyszymy go niemal zawsze.
Mało tego, pocieszamy się, że jest to przecież konstruktywna krytyka, która przyniesie nam same pozytywy i sprawi, że będziemy się rozwijać. Liczymy się z jego zdaniem, ufamy mu bezgranicznie wierząc, że chce dla nas jak najlepiej. Bo przecież w sumie zgadzamy się z jego opinią. Tylko czasem po ciężkim dniu, kiedy zostajemy sam na sam z własnymi myślami dopada nas smutny wniosek, że pod ciężarem ciągłego krytykowania można upaść tak nisko, że nie sposób się już podnieść. Ciągłe obwinianie się nie przynosi nam niczego dobrego, a wręcz przeciwnie: obniża naszą wiarę w siebie i sprawia, że zamykamy się w sobie, wycofujemy się.
A co, jeśli nadmierne myślenie o tym, co ma się dopiero wydarzyć zabiera nam to, co aktualnie jest? Martwiąc się nieustannie o przyszłość przegapiamy teraźniejszość. Taki stan nie pomaga, wręcz przeciwnie. Zamiast skupić się na ratowaniu tego, co się da, całą energię kierujemy na rozpaczanie.
To pokazuje jak łatwo można ulec złym myślom, które zaczynają kierować naszym życiem. A powinno być dokładnie odwrotnie: to my powinnyśmy kierować naszymi myślami, a nie one naszym życiem.
Już Marek Aureliusz powiedział, że „nasze życie jest tym, co zeń uczynią nasze myśli”. Warto zastanowić się nad tym przekazem. To właśnie nasze myśli, a zwłaszcza ich treść i jakość, definiują naszą codzienność. Podobnie jak w powiedzeniu o wstawaniu lewą nogą: jeśli z góry nastawimy się, że nic nam tego dnia nie wyjdzie, to właśnie tak się zapewne stanie. Dlaczego więc potem się dziwimy? Dlaczego wolimy wierzyć w cuda niż w niezwykłą moc własnych myśli?
A moc ta jest przecież przeogromna. Warto przy tej okazji zauważyć, że myślenie na własny temat ma dwie strony i obie działają z równym skutkiem: spełniają się nie tylko pozytywne afirmacje, ale także te negatywne, o czym nie każdy pamięta.
Jeśli narzekamy, czyli mówimy głośno o tym, że nie mamy szczęścia do pieniędzy, które nigdy się nas nie trzymają, że mamy pecha w miłości, to zapewne tak właśnie się dzieje. I nie chodzi o to, że „los” usłyszał nasze słowa i rzucił na nas klątwę. Sęk w tym, że nasz umysł słucha tego, co mówimy. A mówimy to, o czym myślimy. A skoro sami o sobie mamy takie, a nie inne zdanie, to nie dziwne, że dzieje się nam to, co właśnie wyartykułowaliśmy. Warto więc zmienić myślenie na swój temat.
Zobacz też: Heurystyki, czyli dlaczego mózg lubi myśleć na skróty
Niby proste zadanie, a jednocześnie nie dla każdego wykonalne. W Polsce myślenie pozytywne na własny temat ma bardzo złe konotacje. Kojarzy się z butą, zadufaniem i egoizmem. Inaczej ma się rzecz w krajach zachodnich, w których od lat praktykuje się myślenie pozytywne. Nie wypada tam narzekać i użalać się nad sobą, a wręcz przeciwnie.
Należy mówić o sobie dobrze. Nie oznacza to od razu chwalenia się i opowiadania o każdej rzeczy ze sztucznie przyklejonym do twarzy uśmiechem. Jest to sztuka poruszania pozytywnych tematów rozmowy. Dla przykładu, Anglik zamiast narzekać na to, że dorosły syn wyprowadził się, przez co rodzice cierpią na syndrom opuszczonego gniazda powie, że jest dumny z tego, iż jego syn w końcu się usamodzielnił. Bo dumny jest, a że ma też w sobie inne uczucia, takie jak smutek i tęsknota, to inna sprawa.
Co innego, jeśli ktoś o to zapyta. Mało tego, mówiąc głośno o dumie z powodu dorosłości syna słyszy własne słowa, w które mimowolnie zaczyna wierzyć i które stają się formą autoterapii.
Polecamy:
Niezwykle popularny współczesny irlandzki autor i filozof Joseph Murphy, krzewiciel pozytywnego myślenia, w swojej książce pt.: „Twoje własne supermoce” pisze wprost: „Myśli, przekonania, uczucia i opinie obecne w twojej głowie to twoi bracia rzucający ci wyzwanie (…). Pamiętasz niektóre ze swoich marzeń, pomysłów, wynalazków, planów? Nie sądzisz, że w twojej głowie siedzi coś, co mówi: “co ty sobie myślisz?”.
Autor daje konkretne wskazówki jak poradzić sobie z czarnymi myślami, które podcinają nam skrzydła. Według autora wystarczy nakierować myślenie na swoje zamierzenia, a zwłaszcza pobudzić fantazję i wyobrazić sobie pozytywny efekt końcowy. Widząc go podpowiadamy umysłowi, co ma czynić. Dzięki umiejętności wyobrażenia sobie efektu końcowego zyskujemy kontrolę nad wszystkimi okolicznościami i warunkami. Nie bójmy się tworzyć w głowie obrazu, w którym wizja ta jest już dokonana. W ten sposób stajemy się architektami własnego życia i przejmujemy nad nim kontrolę. Według autora jest to całkowicie osiągalne i możliwe, lecz warunkiem jest nauczenie się tej metody i sukcesywne praktykowanie jej.
Dowiedz się więcej:
Polecamy: Produkcja szczęścia po fińsku