Nauka
W zdrowym ciele zdrowy mózg. Bieganie przynosi wiele korzyści
18 listopada 2024
W obliczu rosnącej migracji wiele europejskich miast zmienia swoje oblicze, stając się areną napięć kulturowych i społecznych. Kacper Kita, analityk polityki międzynarodowej, znawca Francji, autor książki „Saga rodu Le Penów”, publicysta portalu Nowy Ład, w rozmowie z Piotrem Włoczykiem o sytuacji we Francji – wskazuje na niepokojące zjawiska, które mogą stanowić zagrożenie dla stabilności i bezpieczeństwa. Ekspert omawia wyzwania, z jakimi zmaga się Zachód, i przedstawia przestrogi, które mogą być ważne również dla Polski.
Piotr Włoczyk: Wydawałoby się, że młodsi muzułmańscy imigranci muszą być mniej radykalni niż przedstawiciele starszych pokoleń wyznawców islamu. Jak to wygląda we Francji?
Kacper Kita: Dokładnie odwrotnie. Wiele badań pokazuje zjawisko nazywane „desekularyzacją”. Analizując poziom religijności młodego pokolenia muzułmanów żyjących we Francji widzimy wyraźny trend – im młodsi, tym bardziej religijni. Widać to np. jeżeli chodzi o deklarowany stosunek do noszenia hidżabu przez kobiety, poszczenia w ramadan, odrzucania alkoholu czy zachowywania przez kobiety dziewictwa aż do ślubu. Młodsi są tu bardziej konserwatywni niż starsi.
W l. 60., gdy muzułmanie zaczęli się pojawiać we Francji na większą skalę, poziom religijności w tej grupie w porównaniu z etnicznymi Francuzami był dosyć zbliżony. Natomiast w ostatnich dekadach religijność Francuzów pochodzenia europejskiego spada, a muzułmanów wzrasta.
Z czego to wynika?
Pierwszym czynnikiem jest zapewne fakt, że ta grupa cały czas rośnie, więc łatwo jest im tworzyć odrębne społeczności, rządzące się swoimi prawami.
Ludzie pochodzenia imigranckiego urodzeni już we Francji nie mają odniesienia do warunków życiowych panujących w kraju rodziców. Porównując się do swoich rówieśników z Francji widzą, że są generalnie biedniejsi od nich. Nie chcą wykonywać tylko tych prac, których nie chcą wykonywać Francuzi. To oczywiście rodzi napięcia. Wielu z tych, którzy nie odnoszą sukcesu zawodowego, tłumaczy to sobie rasizmem. Tacy młodzi ludzie tym bardziej zamykają się w swojej odrębności etnicznej i religijnej.
Znana francuska demograf Michele Tribalat pokazuje na bazie sondaży, że o ile wśród Francuzów pochodzenia europejskiego obserwujemy na przestrzeni ostatnich dekad spadek religijności wśród wszystkich głównych kategorii społecznych, to wśród muzułmanów (obywateli francuskich i imigrantów) im biedniejsi oni są, tym bardziej są religijni. A jednocześnie we wszystkich grupach widać jednak wzrost religijności. Także wśród tych muzułmanów, którzy odnoszą sukces materialny we Francji.
Warto przeczytać także: Ekspansja islamu w Europie. To nie tylko migracje
Poza tym generalnie w świecie muzułmańskim na przestrzeni kilku ostatnich dekad mamy wyraźny zwrot w kierunku politycznego islamu. Popularyzację „powrotu do korzeni” w kontrze do tzw. zgniłego, liberalnego Zachodu. Dla wielu młodych muzułmanów we Francji takie treści są po prostu atrakcyjne.
Czy we Francji istnieją społeczeństwa rownoległe?
Podstawowym kryterium, dzięki któremu możemy ocenić, czy dana społeczność się integruje, czy nie, jest to, czy jej przedstawiciele zawierają mieszane związki małżeńskie. W przypadku francuskich muzułmanów badania konsekwentnie pokazują, że 80-90 proc. z nich zawiera małżeństwa w ramach własnej grupy religijnej.
I jak już wspomniałem na początku, ciekawie wygląda to w rozbiciu na kategorie wiekowe – młodsi muzułmanie zawierają małżeństwa właściwie tylko z innymi muzułmanami. Natomiast starsi wyznawcy islamu są nieco bardziej otwarci na związki z osobami z „zewnątrz”, ale to niewielka różnica. Dla porównania, wśród emigrantów pochodzenia europejskiego zdecydowana większość wiąże się z rodowitymi Francuzami. Tymczasem jak podaje prof. Tribalat, spośród kobiet pochodzących z Maghrebu, Turcji czy Sahelu jedynie 14 proc. wiąże się z Francuzami.
Drugim istotnym wskaźnikiem są imiona. Odsetek imion arabsko-muzułmańskich wyraźnie rośnie na przestrzeni dekad. W 1968 r. takie imiona nadawano tylko 2 proc. noworodków rodzących się we Francji, natomiast dziś ten odsetek wynosi już 22 proc. To oznacza, że niemal na pewno rodzice wychowują je we własnym kręgu kulturowym.
Warto przeczytać: Topnienie lodowców i nowe odkrycie naukowców
Jak masowa migracja wpłynęła na bezpieczeństwo Francuzów?
To poważny problem. Gwałtów notowano w 1971 r. 2 na 100 tys., a w 2019 r. już 25 na 100 tys. Jeżeli przeanalizujemy przestępczość pod kątem pochodzenia sprawców, to widzimy ogromną nadreprezentację ludzi pochodzenia imigranckiego w takich kategoriach jak gwałty czy kradzieże. Według danych francuskiego MSW w 2020 r. doszło tam do 4,5 tys. morderstw i prób morderstw, natomiast 20 lat wcześniej takich przypadków było 863.
Tu jednak istnieje pewien problem dla badaczy. Francuskie prawo zabrania przecież podawania pochodzenia etnicznego sprawców przestępstw, jeżeli są oni obywatelami Francji…
To prawda, natomiast statystyki pokazują ogromną nadreprezentację cudzoziemców. Nawet prezydent Macron przyznał kilka lat temu: „Jeżeli popatrzymy na przestępczość w Paryżu, to widzimy, że mniej więcej połowa takich czynów to dzieło cudzoziemców niemających prawa do pobytu we Francji”. Sam prezydent zwrócił na to uwagę, więc przestaje to już być tematem tabu. Jednak zauważmy, że Macron powiedział tylko o nielegalnych imigrantach. Natomiast we Francji żyje przecież masa cudzoziemców, którzy przebywają tam legalnie, nie mówiąc już o obywatelach pochodzenia arabskiego.
Gérald Darmanin, poprzedni minister spraw wewnętrzny, podał w 2021 statystyki, zgodnie z którymi cudzoziemcy odpowiadali w Paryżu za 48 proc. przestępstw, w Lyonie za 39 proc., a w Marsylii za 55 proc. Mamy też wyniki badań dziennikarza Laurenta Obertone’a, który szacuje, że ok. 2/3 przestępstw we Francji popełniają albo imigranci, albo potomkowie imigrantów. Widać wyraźnie, że wraz ze wzrostem imigracji we Francji rośnie również przestępczość. To ma swoje odbicie w nastrojach społecznych: 85 proc. Francuzów uważa, że porządek publiczny w ich kraju jest coraz bardziej zagrożony.
Dodatkowo wszystkie sondaże pokazują, że większość Francuzów chciałaby zaostrzenia polityki imigracyjnej. W zeszłym roku ukazał się głośny sondaż, z którego wynikało, że 64 proc. badanych nie chce żadnej imigracji spoza Europy.
Problemy naszych sąsiadów: Na Północy bez zmian. Szwecja na wojnie z przedmieściami
Czyli okazuje się, że „polski hydraulik” wcale nie jest taki zły…
Oczywiście, ponieważ Francuzi rozumieją, że Polacy i inni Europejczycy dosyć łatwo się asymilują. Francuski badacz prof. Jérôme Forquet zestawia w swojej książce „Francuski archipelag” imigrantów z Polski, Portugalii i Włoch z muzułmanami. Pokazuje, że w regionach, gdzie już przed II wojną światową żyło wielu Polaków widać było skokowy wzrost nadawania dzieciom polskich imion, ale już w kolejnych pokoleniach polskie imiona znikały i w ich miejsce pojawiały się typowo francuskie. Podobnie sprawa wyglądała z Portugalczykami i Włochami. Natomiast diametralnie inaczej jest z muzułmanami, ponieważ różnice kulturowe są tu kolosalne.
Strefy „wrażliwe”, „strefy no-go” czy „trudne” – różnie nazywane są w Europie dzielnice, w których państwo traci wpływy. Dzielnice gdzie ludność pochodzenia imigranckiego żyje po swojemu. Jak palący jest ten problem nad Sekwaną?
Francuzi również zmagają się z tym problemem. Żeby zobaczyć skalę przemian demograficzno-kulturowych we Francji wystarczy wybrać się do Saint-Denis pod Paryżem. Miejscowość ta znana jest głównie z monumentalnej Bazyliki św. Dionizego.
To symboliczne serce Francji, gdzie spoczywają szczątki wielu królów.
Tymczasem w tym departamencie notuje się najwyższy poziom islamizacji we Francji. Widać to po imionach – 60 proc. urodzonych tam dzieci nosi imiona arabsko-muzułmańskie…
„Strefy no-go” chyba najbardziej kojarzą się z kapitulacją policji.
I to samo dzieje się nad Sekwaną. Bardzo często we Francji w tych „trudnych dzielnicach” dochodzi do współistnienia politycznego islamu i gangów narkotykowych. I głównie dlatego te strefy są tak problematyczne dla policji.
Łącznie we Francji jest nieco ponad 1 500 „dzielnic priorytetowych”, zamieszkanych przez ok. 5 mln ludzi. Nie wszystkie są typowymi „strefami no-go”, ale generalnie państwo samo uznaje, że działa w tych miejscach gorzej.
Warto przeczytać: O edukacji w Bielsku-Białej: Holistic Talk EDU K’IDS już 3 grudnia
Jak to możliwe, że imam może żyć w jednym sąsiedztwie z handlarzem narkotyków? Dlaczego muzułmanie sami ostro nie zwalczają tego typu przestępczości?
Wydaje się, że mamy tu do czynienia z pragmatyczną konstatacją, że jest to dobre źródło alternatywnego utrzymania. Dzięki takiej symbiozie udaje się też wypierać z tych dzielnic państwo francuskie.
Poza tym to w dużej mierze „niewierni” są odbiorcami narkotyków, choć ten problem występuje też wśród muzułmańskiej młodzieży. Dlaczego muzułmanie nie zwalczają gangów? No cóż, islam potrafi być bardzo elastyczny, jeżeli chodzi o metody podboju ziem „niewiernych”.
Ludzie, którzy nawołują do otwierania granic w Europie przekonują, że to się po prostu opłaca. Tymczasem we Francji jest odwrotnie. Szacuje się, że imigranci kosztują Francję ok. 1,5 proc. PKB netto, czyli każdego roku państwo francuskie musi dokładać ok. 40 mld euro do utrzymania tego modelu migracji.
Warto, żeby Polacy zdawali sobie sprawę z tego, że we Francji nigdy nie planowano masowej imigracji, która okaże się obciążeniem dla budżetu. Francuzi nigdy też nie zostali postawieni przed pytaniem: „Czy chcesz, żeby w naszym kraju osiedliły się miliony imigrantów z innego kręgu cywilizacyjnego?”. Ten proces wyglądał zupełnie inaczej. Początkowo planowano imigrację zarobkową, zupełnie jak obecnie ma to miejsce u nas w Polsce. Politycy przekonywali obywateli, że imigracja jest szansą na rozwój, ponieważ Francuzi nie chcą już wykonywać szeregu prostych prac.
Ciekawy temat: Groźne przestępstwo i bierność tłumu. Tak działa mroczny mechanizm
Ale imigranci to żywi ludzie, a nie bezkształtna masa, którą państwo może dowolnie sterować i już w l. 70. do Francji zaczęły się sprowadzać rodziny imigrantów zarobkowych. To dosyć naturalny proces, ponieważ chyba każdy chciałby być z bliskimi i zależy mu na tym, by rodzina żyła w jak najlepszych warunkach. Ale przecież usługi publiczne dla nowych imigrantów kosztują. A potem nierzadko się okazuje, że ci nowi przybysze nie za bardzo są zainteresowani podjęciem pracy.
Bardzo szybko pojawiają się też politycy, którzy kalkulują, że opłaca im się „dopieszczać” imigrantów, zapewniać im prawa polityczne i socjalne, żeby taka nowa grupa wyborców oddawała na nich głosy. Jean-Luc Mélenchon, lider skrajnej lewicy we Francji jest takim przykładem – dziś już 70 proc. tamtejszych muzułmanów głosuje na jego formację! Totalną iluzją jest założenie, że można w europejskim kraju osiedlić dużą grupę obcej kulturowo ludności i trwale pozbawić ją praw politycznych.
Mamy też presję wielkiego biznesu, który zainteresowany jest sprowadzaniem tanich pracowników. I ta presja nigdy się nie kończy! To jak narkotyk – firma, która opiera swój model biznesowy nie na innowacjach, tylko na taniej sile roboczej, zawsze będzie zainteresowana imigrantami z biednych krajów. A co jeżeli ściągani w tym celu ludzie nie chcą się integrować ze społeczeństwem? Takiej firmy już to nie obchodzi – społeczeństwo samo będzie płaciło wiążące się z tym koszty.
Jest też presja ideologiczna – duża część elit francuskich od dekad wmawia swoim rodakom, że mają oni moralny obowiązek osiedlania kolejnych milionów imigrantów w związku ze swoimi „grzechami” z czasów kolonialnych.
Problem są również politycy, którzy udają, że są przeciwnikami migracji, a tak naprawdę wpuszczają potoki ludzi. Albo twierdzą, że są przeciw paktowi migracyjnemu, jakby tylko w ten sposób mieli dotrzeć do nas imigranci… To samo ze głośnym zapowiadaniem, że zawiesi się prawo do składania wniosków o azyl, jakby ta grupa migrantów była największa – Polacy powinni zdawać sobie sprawę z mechanizmów, które sprawiają, że problem masowej imigracji tylko się pogłębia.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Problemy emigracji. Matki nie mówią do swoich dzieci po polsku #obserwacje
Wygląda jednak na to, że Francuzi mają już dość sztuczek i chcą realnych, nierzadko wręcz radykalnych działań.
Debata publiczna we Francji przesunęła się znacznie na prawo. Nowy szef MSW Francji Bruno Retailleau powiedział niedawno dość trafnie, że Francuzi są dziś bardzo podzieleni, ale jeżeli ma być jedna sprawa, co do której zgadza się zdecydowana większość społeczeństwa, to jest nią zaostrzenie polityki imigracyjnej. Nowy minister deklaruje, że potrzeba mniej imigracji, a więcej bezpieczeństwa. Retailleau powiedział też rzecz, która jeszcze kilka lat temu byłaby napiętnowana przez francuskie elity: imigracja nie jest szansą – ani dla Francji, ani dla imigrantów. Każdy minister w ostatnich latach uderzał w podobne tony, ale akurat w tym przypadku jest szansa na konkretne działania.
W kolejnych wyborach Marine Le Pen dostaje coraz lepszy wynik. Ostatnio stała się największą siłą polityczną we Francji i reszta sceny politycznej widzi, że trzeba inaczej mówić o imigracji.
W jakim kierunku zmierza sytuacja we Francji? Czy widać już na horyzoncie naprawdę radykalne kroki, jak np. masową akcję deportacyjną?
Myślę, że nastroje będą się tylko radykalizowały, bo system stał się kompletnie niewydolny.
Obecnie Francja deportuje rocznie jedynie 7 proc. imigrantów, którzy otrzymali nakaz deportacyjny. W ostatnim czasie pojawiają się propozycje ograniczenia prawa do obywatelstwa, obcięcie socjalu dla imigrantów, czy pomocy medycznej sponsorowanej przez państwo. Dziś nielegalny imigrant może korzystać z całego pakietu usług medycznych. Po zmianach mogłaby to być jedynie pomoc w sytuacjach zagrożenia życia i dla kobiet w ciąży. W styczniu 2025 r. rząd ma oficjalnie zaproponować ustawę w tym temacie. Zgodnie z żądaniem Le Pen, która w zamian pozwala mniejszościowemu gabinetowi Barniera na funkcjonowanie.
Marine Le Pen chciałaby natomiast pójść jeszcze dalej – znowelizować konstytucję, by m.in. umożliwić odbieranie obywatelstwa osobom „trwale zagrażającym porządkowi publicznemu”. Możemy więc być w nadchodzących latach świadkami naprawdę daleko idących działań w tym zakresie.
Przeczytaj koniecznie inny tekst Autora: Starcie dronów. Pola bitew zmienią się nie do poznania