Prawda i Dobro
Powrót z emigracji. Zazdrość, niechęć i trudne początki
20 listopada 2024
Jak odróżnić chorobę od zdrowia? Wydaje się, że lekarze nie powinni mieć z tym problemu. Są nawet w tej sprawie międzynarodowe ustalenia. Od czego bowiem mamy Światową Organizację Zdrowia (WHO)? Jej wykładnia jest prosta. Instytucja ta definiuje zdrowie jako – co oczywiste – brak choroby czy niepełnosprawności. Ale zarazem dodaje, że to stan pełnego dobrego samopoczucia w trzech wymiarach: fizycznym, umysłowym i społecznym.
Jeśli ktoś złamie sobie nogę, to aby to zdiagnozować, lekarz nie potrzebuje wiedzieć, jak się pacjent czuje. Są bowiem objawy widoczne gołym okiem. Można je zatem rozpoznać obiektywnie.
Inaczej jest jednak w przypadku jakiegokolwiek dyskomfortu psychicznego (abstrahuję tu od zaburzeń psychicznych o podłożu organicznym, czyli spowodowanych zmianami w ciele). Jeśli jakiś człowiek skarży się na chandrę, to jest to wyraz jego subiektywnego stanu. Ale jednocześnie, gdyby się uprzeć, to można byłoby przyjąć, że w świetle wykładni WHO osoba taka nie spełnia wymogu pełnego dobrego samopoczucia w wymiarze umysłowym.
Rzecz w tym, że takie kategorie, jak zdrowie oraz choroba – i chodzi tu głównie o kwestie dotyczące nie ciała, lecz psychiki – nie są już wyłącznie przedmiotem rozważań lekarzy. Żongluje się nimi poza medycyną, którą z kolei próbuje się wykorzystywać w celach daleko wykraczających poza jej zakres. Dlatego że zdrowie i choroba stały się pojęciami wartościującymi. Nikt nie chce być chory, każdy chce być zdrowy. To jest coś naturalnego i oczywistego. Tyle że jeśli tak, to zdrowie uchodzi za dobro, a choroba – za zło.
Rzecz jasna, żyjemy w świecie, w którym obowiązującym dyskursem moralnym jest humanitaryzm. Oznacza to, że niezależnie od tego, na jakim poziomie funkcjonuje służba zdrowia w danym kraju, powszechne przesłanie w każdym cywilizowanym społeczeństwie jest oczywiste. Ludziom chorym należy się bezwzględnie pomoc, szacunek i współczucie.
Przeczytaj: Przełomowe badania. Lek na autyzm jest coraz bliżej
A jednak przymiotnik „chory” (w domyśle: psychicznie) służy za epitet, którego używają – choćby w Polsce – nawet elity polityki i kultury. Świadczy to o ich potężnej hipokryzji. Z jednej strony bowiem w swojej retoryce epatują humanitaryzmem, z drugiej zaś (co też znamy z naszego krajowego podwórka) – wyzywają oponentów od „świrów”. Czyli – powiedzmy wprost – od osób chorych psychicznie.
W Polsce w pewnym momencie spory polityczne przybrały taki charakter, że zaczęło się do nich włączać Polskie Towarzystwo Psychiatryczne (PTP). Tak było na przykład w roku 2019, gdy toczyła się kampania wyborcza przed głosowaniem do parlamentu. Otóż ruszyła wówczas akcja Nie świruj, idź na wybory. W ramach niej w internecie krążyły filmiki, w których znani aktorzy, parodiując ludzi chorych psychicznie, zachęcali do udziału w głosowaniu. Przekaz tych nagrań był taki, że kto nie głosuje, ten wariat, ponieważ swoją biernością zaniża frekwencję wyborczą. Tym samym gra na korzyść opcji politycznej, którą popierać mogą tylko szaleńcy.
Przedsięwzięcie i tak szkodliwe teorie spotkały się z ostrą krytyką ze strony Zarządu Głównego PTP. Wydał on oświadczenie, w którym inicjatorom akcji zarzucił stygmatyzację osób z zaburzeniami psychicznymi. A także powielanie okrutnych stereotypów w odniesieniu do kłopotów z psychiką.
To się czyta: Trudny temat ADHD u dorosłych – brak leczenia może niszczyć życie
Rzecz jasna, nadawcy tego komunikatu mają rację. Szkopuł w tym, że ich interwencje nie wyplenią ze społeczeństw zachowań, z którymi walczą. Właśnie dlatego, że mamy do czynienia ze zjawiskami wykraczającymi poza zakres medycyny. Jeśli chodzi o psychikę, to o zdrowiu oraz chorobie orzekają dziś w świecie już nie tylko lekarze. Można wręcz stwierdzić, że medycyna – a szczególnie psychiatria – znalazła się pod naciskiem trendów kulturowych. A te znalazły swoje odzwierciedlenie także w polityce.
W drugiej połowie XX wieku na Zachodzie pojawiły się teorie z rozmaitych dziedzin nauki, rozpatrujące odstępstwo od normy psychicznej jako problem społeczny, a nie medyczny. Ich przekaz można w dużym uproszczeniu streścić następująco: człowiek z chorobą psychiczną cierpi nie tylko dlatego, że daje ona określone objawy, lecz również, a nawet głównie, z powodów społecznych.
Jest bowiem napiętnowany przez otoczenie jako ktoś niespełna rozumu. Jeśli jednak osoba ta będzie przez społeczeństwo uznana za zdrową psychicznie, wówczas jej problem zniknie. Pozostanie wyłącznie pomóc temu człowiekowi przystosować się do warunków społecznych, w których na razie nie daje sobie rady.
Warto przeczytać: Strach przed życiem. Strach przed sobą. Tych symptomów nie wolno lekceważyć
Teorie, o których mowa, rozwinęła zwłaszcza tak zwana antypsychiatria. To ruch obejmujący różne dyscypliny naukowe. Można tu obok psychiatrii i psychologii wymienić socjologię oraz filozofię. Jego pionierami byli między innymi tacy uczeni, jak Ronald David Laing, Erving Goffman, Thomas Szasz. Antypsychiatria kojarzona jest przede wszystkim z fermentem intelektualnym lat 60. XX stulecia.
Wtedy to na Zachodzie wśród młodego pokolenia podniósł się bunt przeciw panującemu porządkowi społecznemu opartemu na etosie kapitalizmu. Myśliciele, którzy położyli ideowe podwaliny pod tę rewoltę, wskazywali, że instytucje cywilizacji zachodniej (jak rodzina, szkoła czy szpital), używając odpowiednich konwencji społecznych, musztrują ludzi. Zaś kto się tej musztrze nie poddaje, ten jest prześladowany przez system. Zwolennicy antypsychiatrii wyciągnęli z tej diagnozy wniosek, że przypadłości psychiczne to nie patologie w sensie medycznym, lecz cechy osobowościowe niemieszczące się w schematach społecznych.
Takie podejście bazuje na przekonaniu, że psychika nie jest organem ciała, więc nie da się jej badać empirycznie w sposób, w jaki czyni to medycyna. Dlatego rozróżnienie „zdrowie – choroba” nie może mieć zastosowania do niestandardowych zjawisk psychicznych.
Gorący temat: Słynny dyrygent wybrał Polskę i orkiestrę z Bielska-Białej
Skrajną konsekwencją wdrażania antypsychiatrii może być sytuacja, w której ktoś uważa siebie za kogoś, kim obiektywnie nie jest – na przykład cesarzem Francuzów. A otoczenie tego człowieka – z psychiatrami włącznie – będzie go w tym przeświadczeniu utwierdzać w imię afirmacji bycia sobą. Wydaje się, że takie kurioza nie występują.
A jednak trzeba otwarcie powiedzieć, że żyjemy w kulturze antypsychiatrycznej. Jej szkodliwe teorie uobecniają się choćby w podważaniu biologii. Jeśli jakaś osoba, która jest mężczyzną, deklaruje się jako kobieta, to możemy usłyszeć, że ktoś taki ma prawo wybrać sobie płeć. Dlatego że – zgodnie z założeniami kultury antypsychiatrycznej – każdy człowiek sam stanowi o swojej tożsamości (także płciowej) i społeczeństwo nie może mu jej narzucać.
Jak to się stało, że przesłanie antypsychiatrii, która przecież wciąż ma status czegoś ekscentrycznego, nabrało cech mainstreamowych? Po prostu aktywiści rewolucji kulturowej lat 60. zasilili na Zachodzie elity polityki, mediów, nauki. Zaczęli więc oddziaływać również na aksjologiczne podstawy ustawodawstwa. A i psychiatria znalazła się pod wpływem tych osób. Efektem tego jest to, że zaczęła ona dostarczać im argumentów jak na zamówienie. Takich jak wykreślanie z listy zaburzeń psychicznych określonych zachowań seksualnych.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Błędy w narracji na temat zdrowia psychicznego nastolatek (Krystyna Romanowska)
To, z czym mamy do czynienia, można opisać jako „zemstę freaków”. Ludzie, którzy są przekonani, iż instytucje cywilizacji zachodniej w ciągu swojej długiej historii ciemiężyły różnych „odmieńców” skonstatowali, że przyszła pora odwrócić role. A zdrowie i choroba to kategorie poręczne do tego, żeby się nimi posłużyć w celach politycznych. Stąd kariera takich terminów, jak „homofobia” i „transfobia”. Sugerują one, że za krytyką pod adresem postulatów wysuwanych przez ruchy LGBT, czy inne środowiska ideologiczne, stoją nie poglądy, a fobie. Z fobiami zaś się nie dyskutuje.
Konserwatyzm obyczajowy w oczach piewców tęczowego postępu okazuje się zatem patologią, którą – paradoksalnie, wbrew założeniom antypsychiatrii – trzeba leczyć. I wtedy psychiatria może zacząć pełnić funkcję reedukacyjną.
Przeczytaj inny tekst Autora: Samotność Rumunii. Od Drakuli do Ceaușescu i czasów współczesnych