Humanizm
Klawo, w dechę, mega. Każde młode pokolenie ma swój język
25 grudnia 2024
Dla jednych powód do dumy, dla innych źródło wstydu, kompleksów i zaniżonej samooceny. Nauczycielom służą do określenia poziomu opanowania wiedzy, choć często korzystają z nich nie tylko do motywowania, ale i karania. Zwolennicy będą bronić szkolnych ocen, twierdząc, że stanowią ważną informację zwrotną dla ucznia i rodzica. Pojawia się jednak pytanie – czy w dzisiejszych czasach zaawansowanego dostępu do informacji sucha cyfra niesie ze sobą jakikolwiek przekaz?
Wszyscy pamiętamy emocje, które towarzyszyły nam jako uczniom oczekującym na wyniki ważnego sprawdzianu. Były one tym większe, im więcej wysiłku włożyliśmy w przygotowania. Nieraz ogarniała nas radość i znajdowaliśmy potwierdzenie swoich kompetencji, a niekiedy przepełniało nas poczucie rozczarowania i niesprawiedliwości.
W zamyśle ustawodawcy ocena szkolna pełni trzy podstawowe funkcje – informacyjną, kontrolną i motywacyjną. Ma ona udzielić odpowiedzi na pytanie: „W jakim stopniu uczeń opanował dany materiał i umiejętności?”. W związku z tym bagatelizowanie wystawiania ocen („to tylko stopień”) byłoby niesprawiedliwe. Każda polska szkoła ma obowiązek przygotowywania wewnątrzszkolnego systemu oceniania, a każdy nauczyciel – przedmiotowego. W takich dokumentach powinny znaleźć się szczegółowe zasady przyznawania stopni, mające umocowania w tzw. podstawie programowej.
Niestety, stworzenie dokumentu, który w pełni uzupełniałby i objaśniał stopnie, które sprowadzają się w zasadzie do jakiejś cyfry, jest bardzo trudne. Ponadto należy wziąć pod uwagę możliwości zrozumienia takich zapisów przez ucznia. Wydaje się więc, że oceny nie do końca skutecznie (a może nawet nieskutecznie) spełniają funkcję informacyjną. Ideałem byłoby, gdyby każdy uczeń dowiadywał się, jakie błędy popełnił. Gdyby dowiadywał się, czego jeszcze musi się uczyć, aby spełnić wymagania poziomu wiedzy, do którego aspiruje.
O nauce „dla ocen” powstało już tak wiele opracowań, że powielanie obiegowych opinii wydaje się zbędne. Dość powiedzieć, że motywowanie poprzez stopnie to działanie bardzo krótkowzroczne, a może wręcz szkodliwe. Nie pomaga uczniom w zrozumieniu, że uczymy się dla siebie, dla swojej przyszłości, a nie dla średniej na świadectwie. Ale czy rzeczywiście opanowanie całej podstawy programowej pomaga w życiu?
Idealny pracownik to taki, który ma zarówno odpowiednie kwalifikacje, jak i kompetencje wymagane do piastowania danego stanowiska. Zawody takie jak lekarz czy prawnik wymagają ukończenia specjalistycznych studiów. Nie każdy zawód jest jednak regulowany ustawowo. Wówczas potwierdzenie kwalifikacji jest tak naprawdę tylko dokumentem i nie zawsze idzie w parze z kompetencjami. W dużym uproszczeniu – wiedza to jedno, a umiejętności i wykorzystanie wiadomości w praktyce to drugie.
Polecamy: Szkoła według Muska i SpaceX. Kosmos czy realna propozycja?
Polski system edukacji bardzo często jest krytykowany za zbyt mały nacisk na praktykę, a różnych profesji uczą naukowcy, którzy sami ich nie wykonują. Tak bowiem uformowany jest nasz system kształcenia wyższego. Aby pracować dydaktycznie, należy – często wbrew sobie – zajmować się badaniami. Albo odwrotnie – aby mieć możliwość pracy naukowej, doktorantów w pewnym sensie przymusza się do pracy ze studentami (a część pracowników naukowych otwarcie mówi, że tego nienawidzi).
Niekiedy pracodawca przekonuje się o tym, że domorosły mechanik sprawdza się dużo lepiej niż inżynier z dyplomami. Być może dzieje się tak dlatego, że ten, kto poprzez praktykę osiąga pewien poziom wiedzy na jakiś temat, musiał wykazać się niemałym zapałem i pasją do wykonywanej pracy. Tymczasem ktoś, kto zapragnął w przyszłości zajmować się daną profesją, i szkoli się przez lata w tej dziedzinie na uczelni, musi przebrnąć przez tonę często zbędnej teorii, która nie znajduje później zastosowania w praktyce. Maleją więc i motywacja, i możliwości rozwoju innych kompetencji, bo na wszystko ciężko znaleźć czas.
Okres edukacji wczesnoszkolnej to bardzo krytyczny czas, gdy dzieci zdobywają podstawową wiedzę i umiejętności pozwalające poruszać się w świecie. Nie ulega wątpliwości, że trzeba nauczyć się czytać, pisać i liczyć. Ale to też etap, gdy w młodym człowieku kształtuje się poczucie własnej wartości. Na szczęście w najmłodszych klasach szkoły podstawowej ocena roczna podawana jest w sposób opisowy.
Zbyt liczne grupy i przesadnie obszerna podstawa programowa powodują, że w ciągu roku szkolnego trudno jest na bieżąco udzielać uczniowi konstruktywnej informacji zwrotnej, a jeszcze do tego przekazywać ją w języku dla niego zrozumiałym. Nauczyciele radzą sobie różnie: używają stempli, naklejek czy innych form graficznych. W dalszym jednak ciągu jest to zbyt mało, aby dziecko rozumiało, co powinno zrobić i dlaczego to takie ważne.
Istnienie wyrażonych cyframi stopni i średnich, które są ich naturalną konsekwencją, upraszcza działalność szkoły. Łatwej w ten sposób wyróżnić kogoś, kto radzi sobie lepiej niż inni. Czy jednak takie same wymagania wobec uczniów z różnymi talentami i ograniczeniami są sprawiedliwe i etyczne? Czy posługując się twardą matematyczną analizą, można bez wątpliwości określać uczniów jako „dobrych” i „słabych”? A co, gdyby oceny w ogóle zniknęły?
W eksperymentach myślowych najciekawsze jest to, że każdy, w zależności od perspektywy, otrzyma różne, tak samo cenne wyniki. Wyobraźmy sobie, że szkoła pozbawiona jest jakichkolwiek elementów pełniących funkcję oceniającą.
Nauczyciele bardzo często ubolewają, że poprawione przez nich (no cóż… często czerwonym) długopisem sprawdziany nie są w żaden sposób przeglądane. Uczniowie zerkają na róg kartki, widzą „5” lub „2” i… przechodzą nad tym do porządku dziennego. Oczywiście trudne zadania omawia się później wspólnie, ale przecież ten dział już był, po co więc zawracać sobie nim głowę? Być może brak stopnia sprawiłby, że chociaż przez chwilę trzeba by się było pochylić się nad wynikami poszczególnych zadań, żeby zobaczyć, które z nich są zrobione poprawnie, a które nie?
Młody człowiek, który jest na etapie budowania swojej tożsamości, bardzo często formułuje sądy na temat siebie, porównując się do innych. Widząc matematyczny wynik swoich osiągnięć, łatwo jest zaszeregować się do grupy uczniów z lepszymi wynikami lub do tych, którym idzie gorzej. Ulegając takiej identyfikacji, bardzo łatwo o samoocenę: „jestem słaby”, „jestem do niczego”. Takie poczucie własnej wartości niestety często potęgowane jest przez rodziców. Mają oni swoje oczekiwania i którzy poprzez pryzmat szkoły warunkują swój stosunek do dziecka. Nierzadkim zjawiskiem jest również specyficzne podejście nauczycieli, którzy – często nieświadomie – gorzej traktują tych, których wyniki pozostawiają wiele do życzenia.
Polecamy:
Pomysłów na zastąpienie oceny szkolnej było wiele, wciąż jednak brak pełnego przekonania co do wyboru opcji na tyle skutecznej, aby dane rozwiązanie wprowadzić. Ponadto rezygnacja z systemu, który na trwałe zakorzenił się w świadomości wszystkich związanych ze szkołą, budzi wiele lęku, oporu i wątpliwości.
System procentowy, który wprowadzany jest eksperymentalnie w niektórych szkołach średnich w Polsce, ma na celu wyeliminowanie określeń kojarzonych z poszczególnymi stopniami: bardzo dobry, dobry itd. Wynik ujęty w formie „70 proc.” czy „45 proc.” ma nieco mniej właściwości wartościujących. Mimo to nadal informuje o stopniu opanowania materiału, nawet w bardziej precyzyjny sposób.
Krótki opis mocnych i słabszych stron ucznia jest z kolei stosowany na przykład w poradniach psychologiczno-pedagogicznych. W tym wypadku chodzi o unikanie pozbawionej empatii i jednoznacznie negatywnej opinii o trudnościach ucznia. Przeważnie to one są czynnikiem wpływającym na decyzje o udaniu się na konsultacje do specjalisty.
Oba rozwiązania mają bardzo wiele zalet, choć z pewnością nie są pozbawione wad. Jednak żadna zmiana nie będzie miała najmniejszego sensu, jeśli finałem każdego etapu edukacji będzie egzamin, który – o zgrozo – w przytłaczającej większości posiada formę testu, i który tylko w bardzo niewielkim stopniu jest dostosowany do różnorodności intelektualnej uczniów.
Możemy jeszcze przed długi czas poszukiwać optymalnego rozwiązania, debatować nad bilansem zysków i strat, szacować koszty kolejnej (!) już reformy. Tymczasem zmiany należy i można wprowadzić już teraz. Wystarczy, że pozwolimy sobie na nieco więcej zrozumienia i empatii w stosunku do dziecka i ucznia. Rola nauczyciela to bardzo odpowiedzialne zadanie. Wymaga nieustannego uczenia się, ale również doskonalenia zdolności intra- i interpersonalnych. Bardzo pocieszający jest fakt, że wielu młodych nauczycieli rozwija się w tym zakresie i wie, że dzisiejsza szkoła ma nie tylko uczyć, ale i wychowywać.
Wychowywanie dziecka w XXI wieku oznacza wyjście mu naprzeciw, a często również zmaganie się z jego licznymi trudnościami i ograniczeniami.
Dowiedz się więcej:
Źródła
S. Bedyńska, P. Rycielski, Zagrożenie stereotypem, bezradność intelektualna a oceny szkolne dziewcząt z matematyki, „Edukacja” 2016
D. Szczygieł, J. Kiełkiewicz-Okresik, Inteligencja emocjonalna i powodzenie szkolne, „Psychologia Rozwojowa” 2005, t. 10, nr 1 [online]
G. Szyling, Hybrydowy charakter oceny szkolnej we wczesnej edukacji: stan i wyzwania, „Studia Edukacyjne” 2013, nr 28 [online]
Polecamy: