Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Z perspektywy człowieka Zachodu podział świata jest prosty. „My”, bogate, demokratyczne, kapitalistyczne społeczeństwa i oni, kraje rozwijające się, dyktatury i Trzeci Świat. Dla poprawy swojego samopoczucia chętnie oddajemy się dobroczynności, wspierając fundacje czy organizacje humanitarne. Oburzamy się, słysząc o poczynaniach wielkich korporacji wykorzystujących do niemal niewolniczej pracy dorosłych i dzieci, ale nie możemy sobie odmówić kolejnych zakupów oraz kawy, która kosztuje tyle, ile tygodniowe wyżywienie mieszkańca Afryki. W dążeniu do wygody i bogactwa, pieniądze uczyniliśmy swoim wyznaniem. Nieświadomie wiemy, że nam to nie służy, dlaczego więc tak trudno się od tego zdystansować? Może dlatego, że psychika nie znosi próżni.
Człowiek nie może żyć bez korzeni. Niewiedza kim jest i skąd pochodzi, rodzi problem w kształtowaniu się tożsamości. Ten, kto nie zna swojej przeszłości, nie ma punktu odniesienia, działa jakby po omacku, nie widzi błędów i nie potrafi znaleźć sobie jasnego celu i sensu życia. Brak nadanego przez poprzednie pokolenia „ja” przyczynia się do wewnętrznej niespójności i poczucia braku kontroli nad własnym życiem. Mimo tego, ulegając pokusie złotego cielca, którą przyniosła globalizacja, ochoczo odrzuciliśmy to, w co wierzyli nasi rodzice i dziadkowie.
To my, Europejczycy, przynieśliśmy do Nowego Świata światło cywilizacji. Jednak sposób traktowania zastanych na nowych kontynentach ludzi to prawdziwe spektrum: od eksterminacji po asymilację. Odkryte lądy były okazją do rozpoczęcia budowania społeczeństwa od nowa, unikając błędów popełnionych przez poprzednie pokolenia. Nieświadomie, również i tam, przenieśliśmy swoje najgorsze cechy: chciwość, pychę, żądzę władzy. Nie udała nam się realizacja utopijnej wizji raju na Ziemi.
Z upływem czasu kolonie państw europejskich wybiły się na niezależność. Wśród mieszkańców zdobytych terenów wykształciła się własna tożsamość, przynależność do ziemi urodzenia, bez oglądania się na mocarstwa zza oceanu.
Koniec II wojny światowej to ostateczny upadek prymatu Europy nad światem. Powstałe wskutek sukcesów wojennych nowe supermocarstwo, Stany Zjednoczone wkroczyły na ścieżkę nieustannego rozwoju, a amerykański styl życia stanowił marzenie każdego mieszkańca globu.
USA, które nie posiadały własnej, bogatej i wielowiekowej historii jak Europa, wykształciły własną kulturę. Za pośrednictwem środków masowego przekazu rozpoczęła się globalizacja, a wraz z nią zjawisko makdonaldyzacji, a więc w uproszczeniu, unifikacja stylu życia wyrażonego w ubiorze, kulinariach i rozrywkach ludzi na północnej półkuli.
Zobacz też:
W erze globalnej wioski nie uświadczymy już tak bogatej różnorodności jak niegdyś. W dzisiejszych społeczeństwach wysokorozwiniętych dominuje wysoko zurbanizowana struktura demograficzna. Miasta określane jako metropolie globalne to mieszanka różnych kultur i zwyczajów. Jednak poruszając się po świecie, nie sposób zauważyć, że poza milczącymi świadkami historii w postaci wiekowych budynków, wszyscy żyjemy podobnie. Rodzina, praca, dom, samochód. To absolutne „must have” każdego „cywilizowanego” mieszkańca globu.
Wraz z zanikiem różnorodności pomiędzy mieszkańcami poszczególnych państw, tempa nabiera postmodernistyczna unifikacja społeczeństw. Przynależność państwowa nabrała znaczenia wtórnego. Niezwykle modny kosmopolityzm zastępuje wcześniejsze przywiązanie do swojego narodu. Pojęcie „ojczyzna” zdaje się być określeniem przykrym i wstydliwym. Elity często nawołujące do poszanowania mniejszości i „inności”, wierność tradycjom i obyczajom swojego narodu nazywają szowinizmem. Poprawność polityczna osiąga niekiedy taki poziom absurdu, że aby nie być posądzonym o obrazę uczuć, w zasadzie nie wolno powiedzieć niczego.
Co jest ważniejsze? Dobro jednostki czy grupy? Pytanie czysto filozoficzne będące dobrym materiałem do długiej i pasjonującej dyskusji. Odrywając się jednak na chwilę od teoretycznych rozważań, warto zwrócić uwagę na fakty. Tradycyjnie bogate, wysokorozwinięte społeczeństwa zachodu (USA, Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Szwecja itd.) promują indywidualizm jako model wzorcowy. Uznane za dogmat jest więc to, że dobro jednostki jest dobrem najwyższym. Wyraz takiego sposobu myślenia stanowią dążenia ludzi do rozwoju, samodoskonalenia czy niezależności. Co to oznacza w praktyce? Myślenie o człowieku w kategoriach indywiduum stanowi wyzwanie we współżyciu społecznym. Jak bowiem pogodzić priorytety poszczególnych ludzi z normami grupowymi? Receptą na potencjalny konflikt jest liberalny kierunek polityczny. Swoisty mechanizm bezpieczeństwa sformułował w prostej myśli Alexis de Tocqueville:
„Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”.
Kolektywizm to konkurencyjna wobec indywidualizmu myśl społeczna. Obecnie kojarzona raczej z państwami byłego bloku wschodniego, w których przez wiele lat istniał ustrój komunistyczny. Komunizm bowiem sam w sobie, za cel nadrzędny stawiał równość, współpracę dla dobra ogółu i zasadę wspólnotowości. Niestety, jak wiemy, w praktyce okazał się utopijny, jednak jego spuścizna wyraża się właśnie w kolektywistycznym modelu kulturowym. Może to przez skojarzenia z wykształconym w socjalizmie systemem represyjnym system indywidualistyczny traktuje się jako „oświecony”, a kolektywistyczny jako „zacofany”? Czy wspólnotowość można pogodzić z indywidualnymi dążeniami jednostki, a wolność z dobrem grupowym?
Dwie, tragiczne w skutkach wojny światowe, to efekt rewizjonizmu, rewanżyzmu i wzajemnych animozji pomiędzy państwami europejskimi. Robert Schumann, francuski polityk i dwukrotny premier tego kraju, znalazł receptę na wywołanie podobnego konfliktu w przyszłości. Założył, że wspólny interes wszystkich najważniejszych państw Starego Kontynentu scementuje jedność i solidarność. W praktyce, szybko okazało się, że działając razem, można osiągnąć więcej. Schodząc jednak z poetyckiego tonu: porozumienie ponad podziałami, stało się po prostu opłacalne ekonomicznie.
Wspólnota Europejska, a dzisiaj Unia Europejska, jako motto przyjęła: „Jedność w różnorodności”. W teorii oznacza to wspólne dążenie do dobra ogólnego (a więc kolektywistyczny styl myślenia), z zachowaniem tożsamości poszczególnych państw narodowych. Czy to udany eksperyment?
Jak wiemy, historia pełna jest hipotez, teorii i idei. Niestety, efekt działalności danego pokolenia jest odroczony w czasie, a ocena i konsekwencje należą do potomnych. Z aktualnej perspektywy czasu możemy ocenić wysiłki założycieli wspólnoty europejskiej. Okres od 1945 roku do dzisiaj jest najdłuższym w historii okresem pokoju na Starym Kontynencie. Założenie, że wspólny interes jednoczy, okazało się trafne: mamy jedność. Co jednak z różnorodnością?
„Dlaczego dzieci nie interesują się opowieściami rodziców? Podejrzewam, że traktują je jak kapitał złożony w banku. Kapitał, który nigdy nie straci na wartości. Że podejmą go w dowolnym terminie i wykorzystają zgodnie z potrzebami. Tymczasem bywa, że bank upada, a kapitał znika. I nie da się go odzyskać i nie zostaje nic poza żalem”.
Powyższy fragment z powieści „Tylko Lola” Jarosława Kamińskiego zdaje się przedstawiać dążenia współczesnego człowieka. Gdy historia tylko nam ciąży i jest przeszkodą w zdobywaniu awansu czy to społecznego, czy ekonomicznego, wkraczamy w dziwną pustkę. Ta pustka, objawia się jako zagubienie, niezrozumienie siebie samego. W określonym momencie życia osiągnąwszy tak wiele, stajemy przed własnym odbiciem w lustrze i zastanawiamy się, kim tak naprawdę jesteśmy. Brakuje nam elementarnej cząstki – korzeni, które wrastają w ziemię naszych przodków, czerpiąc z ich mądrości i przeżytych doświadczeń. Chcemy po to sięgnąć, gdy jest już za późno, ukształtowaliśmy bowiem i siebie, i naszych potomnych na modłę człowieka uniwersalnego, wyzutego z jakichkolwiek oznak niezależności i różnic. Pozornie dążąc do indywidualności, wbiliśmy się w bezkształtną masę ludzi poprawnych politycznie, którzy w lęku przed wyrażeniem swoich granic, dawno je podeptali i pozwolili, by rządziła nimi aktualna idea „homo modernus”.
Recepta na przyszłość? Takiej nie ma. Pozostaje wiara, że w każdym, nawet najgłębszym kryzysie, również tym tożsamościowym, przychodzi moment refleksji, istnego społecznego katharsis, które na zasadzie wahadła odbija w przeciwną stronę, jako wyraz niezgody wobec zastanego porządku świata, przez pokolenie wkraczające w okres buntu i kontestacji. Oby tylko znaleźli się ludzie, którzy będą władni wahadłem tym sterować. Nie chcemy bowiem powrotu do bolesnego modelu z przeszłości. Ale, chyba też, nie chcemy zatracić siebie, żyjąc w masie bez wyrazu?
Może cię również zainteresować: