„Dobrze wiedziałem, że tak będzie”. Trudny rodzic z wizytą w szkole 

Szkoła to miejsce, od którego oczekuje się działań sprzyjających rozwojowi kolejnych pokoleń. Nie bez znaczenia jest także rola dorosłych. Pytanie brzmi, jaki udział w całym procesie powinni mieć rodzice uczniów. Czy wystarczy, że będą wymagać właściwej pracy od nauczycieli, czy powinni sami się zaangażować? Bywa, że jedna i druga postawa odbierana jest jako „trudna”. Bez względu na to, czy chodzi o lekceważenie czy o nadmierne zaangażowanie – zawsze jest nie tak, jak należy. Dlatego czas zadbać o nowe relacje na linii dom–szkoła.

Trudny rodzic i nauczyciele

Społeczność szkolną budują uczniowie oraz ich rodzice i nauczyciele. Pozornie kluczowe znaczenie mają ci najmłodsi. Praktycznie o całości decydują w zasadzie tylko dorośli. Ci zaś reprezentują na ogół bardzo różne interesy. Szczególną rolę odgrywają rodzice. Co więcej, ich pozycja jest na wiele sposobów potwierdzona prawnie. Problem zaczyna się, gdy nabierają przekonania, że mają szczególne prawo do dokonywania niepodważalnych ocen i narzucania jedynie słusznych rozwiązań. Tym bardziej że przekonania te w skuteczny sposób wykorzystują ich dzieci, wpływając na zakres wymagań, jakie próbuje stawiać wobec nich system szkolny.

Rodzice postrzegają na ogół sytuację szkolną swoich pociech poprzez obraz, jaki one odmalowują podczas rozmów w domowych pieleszach. Szkoła jest dobra lub zła, nauczyciele mądrzy bądź nadmiernie wymagający, nauka to coś ciekawego albo zupełnie bez sensu. Co więcej, ogląd rodziców na temat szkolnej kariery dzieci naznaczony jest na ogół własnymi resentymentami albo chęcią ucieczki od szkolnych problemów swoich latorośli. Rzadko kiedy towarzyszy mu głębsza refleksja oraz weryfikacja uzyskanych informacji.

Nawiasem mówiąc, nauczyciele też mało kiedy pomagają we wspólnym rozwiązywaniu dylematów. Wyrażają poglądy o charakterze zero-jedynkowym. Zdarzenia i fakty interpretują na niekorzyść uczniów czy ich środowiska. Delegują całą odpowiedzialność za dostrzeżone braki na ucznia oraz jego rodziców. Dokładają do tego komentarze nasycone pedagogiczną nowomową, która ani nic nie wyjaśnia, ani niczemu nie służy. Ich zdaniem „trudny” rodzic ma się przyznać do poniesionych win, przeprosić i wziąć się po prostu do roboty. Pytanie, czy to jest rzeczywiście rozwiązanie najlepsze? Czy nie lepiej spróbować się jakoś dogadać?

Trudny rodzic. Zmęczona kobieta oparta plecami o ścianę opiera czoło na ręce
Fot. Thirdman / Pexels

Od manipulacji do dobrej komunikacji

Formy dialogu dorosłych są związane z różnymi postawami. Bywa, że wynikają z potrzeby narzucenia własnych poglądów i chęci dominacji nad innymi. Odmiennym postawom towarzyszą najczęściej różne formy manipulacji. Z jednej strony mogą opierać się na wywieraniu presji, z drugiej – na uległości. W pierwszym przypadku jeden rozmówca stara się narzucić swoją pozycję drugiemu poprzez:

  • traktowanie tego drugiego jak przeciwnika;
  • upieranie się za wszelką cenę przy swoim;
  • wywoływanie poczucia zagrożenia, lęku, podporządkowania;
  • zastraszanie, lekceważenie, wyśmiewanie i obrażanie. 

W drugim przypadku w grę wchodzi: 

  • wycofywanie, podporządkowanie, obrażanie się i stosowanie szantażu emocjonalnego;
  • ograniczanie własnych praw, ale i własnej odpowiedzialności;
  • pozwalanie, aby na własne terytorium wkraczali inni, nie bez próby późniejszego uzależnienia ich od siebie. 

Koniec końców w obu przypadkach chodzi o wywołanie u strony przeciwnej poczucia, że nie jest w stanie w żaden sposób racjonalnie zareagować. Osoba poddana takiej presji musi się podporządkować. Wszystko wskazuje bowiem na to, że druga strona albo zacznie po prostu krzyczeć i tupać nogami, albo rzuci się na podłogę i będzie płakać. 

Rozwiązaniem w obu przypadkach jest szczere mówienie o swoich emocjach. Otwarte wyrażanie się na temat swoich odczuć oraz dostrzeżonych faktów. Uczciwe oraz stanowcze prezentowanie swojego stanowiska, swoich oczekiwań oraz podglądów. Skuteczne ograniczanie nieuzasadnionej aneksji swojego terytorium i jednoczesnego szacunku dla terytorium drugiej strony.

Polecamy: HOLISTIC NEWS: Szkolny koszmar po latach. „Czułam, że tracę zmysły”

W co gra trudny rodzic. Trzy postawy

Kiedy rodzic przyprowadza dziecko do szkoły, liczy na rzetelną opiekę, współpracę i szanowanie jego zdania. Problemem są role opisane w kultowej książce pt. W co grają ludzie amerykańskiego psychiatry Erica Berne’a. Stworzona przez niego koncepcja analizy transakcyjnej zakłada, że każdy z nas reprezentuje mentalnie trzy różne postawy przekładające się na trzy role: Rodzica, Dziecka bądź Dorosłego. Rodzic – to nasz wewnętrzny zbiór zasad, nakazów i zakazów. Podstawa akceptowanego przez nas postępowania. Dziecko – to emanacja naszej wewnętrznej potrzeby doświadczenia rzeczy nowych, a nade wszystko zabawy. Dorosły – to ta część nas, która odpowiada za równowagę pomiędzy potrzebami Dziecka i nakazami Rodzica. 

Rodzic pojawia się najczęściej, kiedy chcemy podkreślić, że to inni są odpowiedzialni za określony stan rzeczy. Mówimy wówczas: „Nie trzeba było…”, „Szkoda, że mnie państwo nie posłuchaliście”. Lubimy z tej perspektywy pouczać oraz oceniać: „Dobrze wiedziałem, że tak będzie”, „Nauczyciele tej szkoły są niestety kompletnie do niczego”. Dziecko pojawia się, kiedy próbujemy całą winę za zaistniałą sytuację przerzucić na innych: „W tej szkole uczniowie nigdy do niczego nie dojdą”. Bywa, że kokietujemy bądź pozwalamy sobie na wyrażenie emocji: „Ja się chyba do niczego nie nadaję”, „Ja chyba oszaleję”. 

W przypadku trudnych rozmów o dzieciach, a zarazem uczniach, optymalna byłaby postawa Dorosłego. Odpowiedzialna, skupiona na faktach, koncyliacyjna, sprzyjająca wypracowaniu porozumienia. Każdy element manipulacji podejmowany z poziomu Dziecka („Musi mi pan pomóc, ja już naprawdę nie daję rady”) albo Rodzica („Musi mi pan pomóc albo zwrócę się do pańskich przełożonych”) powinien trafić na odpowiedź typu: „Rozumiem, spróbujmy razem temu zaradzić”, albo: „Wszystko, co robię, wynika ze stosownych przepisów prawa. Gdybyśmy oparli na nich nasze wspólne wysiłki, na pewno osiągnęlibyśmy więcej”. 

Polecamy: Zakazane przyjaźnie jak zakazany owoc. Prowokują bunt nastolatków

Model komunikacji według Petera Colemana 

Sposób poszukiwania i uzgadniania wspólnych rozwiązań opisał w opracowanym przez siebie modelu komunikacji Peter T. Coleman, profesor psychologii i edukacji na Uniwersytecie Columbia. Proponowana przez niego struktura opisuje pięć poziomów.

Pierwszy to atakowanie. Obejmuje zachowania postrzegane przez drugą stronę jako wrogie. Ich celem jest pokazanie przewagi oraz siły. Tu pojawiają się: groźby, obelgi, ośmieszanie, protekcjonalne traktowanie i korzystanie ze stereotypów.

Poziom drugi to ignorowanie. Występuje w dwóch wersjach. Ignorowaniu wrogiemu towarzyszy lekceważenie pytań, nieudzielanie odpowiedzi czy wręcz opuszczanie miejsca rozmowy. Drugi wariant – pozornie neutralny – stosuje odkładanie tematu na później, podejmowanie tematów łatwiejszych, proszenie o czas do namysłu lub zebranie informacji.

Trzeci poziom to informowanie. Zakłada objaśnianie reprezentowanej perspektywy oraz sposobu rozumowania. Towarzyszy mu dzielenie się informacjami, które dotyczyć mogą zarówno potrzeb, emocji i wartości, jak i konkretnych stanowisk czy uzasadnień. 

Czwarty poziom to otwieranie. Obejmuje takie zachowania jak zadawanie pytań dotyczących stanowiska drugiej strony oraz jej potrzeb czy wartości. Uważne słuchanie. Sprawdzanie wartości zrozumienia drugiej strony poprzez wykorzystanie metod aktywnego słuchania (na przykład parafrazy, klaryfikacji czy podsumowywania).

Wreszcie poziom kluczowy – jednoczenie. To odkreślanie relacji między stronami. Pomost prowadzący do współpracy. Tworzenie relacji i współdziałanie. Odnalezienie tego, co łączy. Znajdowanie nowych ram dla kwestii spornych. Wypracowanie nowych, akceptowanych przez obie strony rozwiązań.

trudny rodzic: nauczyciel rozmawia w klasie z rodzicem.
Fot. Mikhail Nilov / Pexels

Trudny rodzic może być dobrym sojusznikiem

Kłopoty z „trudnymi” rodzicami (ale chyba też nauczycielami) wynikają na ogół z faktu, że obie strony żywią się przekonaniem, że wiedzą lepiej, jakie są potrzeby ich podopiecznych. I to właśnie oni (a nie „tamci”) wiedzą, jak je najlepiej zaspokoić. Podstawą rozwiązania wynikających z tego powodu problemów jest rezygnacja z potrzeby narzucania swoich pomysłów i skupienie się na wspólnych celach. Obie strony powinny zachowywać się po prostu jak dorośli. Chcieć wspólnie zrobić coś, co uważają za ważne, potrzebne i korzystne dla swoich wychowanków.

Może Cię także zainteresować: Woda, ogień i liczby. Tak starożytni filozofowie postrzegali świat

Opublikowano przez

Jarosław Kordziński

Autor


Trener, coach, mediator, moderator procesów rozwojowych osób i organizacji głównie w obszarze edukacji. Przez lata partner kluczowych podmiotów wspierających rozwój edukacji: MEN, CODN/ORE, CEO, FRDL. Stały współpracownik „Dyrektora szkoły”. Autor kilkunastu książek poświęconych edukacji dotyczących kwestii zarządzania, rozwoju zawodowego nauczycieli, ale też wyzwań stojących przed edukacją na progu XXI wieku.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.