Chmara turystów i zirytowani lokalsi. Beczka prochu w cieniu palmy

Turystyka jest zastrzykiem finansowym dla krajów biednego Południa, a jak przekonują eksperci, za jakiś czas również dla Północy. O ile dziś bowiem podróżujemy za słońcem, w przyszłości będziemy szukać ochłody. Ale obecność turystów potrafi pozostawiać po sobie zniszczenia w lokalnej kulturze i stylu życia. Na co narzekają ludzie mieszkający w chętnie odwiedzanych „rajach na Ziemi”?

Turystyka masowa. Źródło zysków i źródło problemów

Turystyka masowa narodziła się w latach 50. i generuje tryliardy dolarów rocznie na całym świecie. To ważna gałąź gospodarki, a dla wielu krajów główne źródło utrzymania. Kraj goszczący zarabia w sposób bezpośredni – dzięki pieniądzom wydawanym w hotelach czy restauracjach – oraz pośrednio – dzięki osobom zatrudnionym w obsłudze. Ich zarobki pomagają utrzymać różnorodne przedsiębiorstwa, a płacone przez nich podatki – rozwijać infrastrukturę. Działa efekt mnożnikowy – osoba zatrudniona w turystyce może przeznaczyć zarobione pieniądze na wykształcenie dzieci, które mogą dzięki temu zdobyć lepiej płatne prace, a w przyszłości wydawać więcej pieniędzy i płacić więcej podatków.

Uzależnienie kraju od turystyki jest jednak niebezpieczne. W przypadku katastrofy naturalnej, pandemii w rodzaju COVID-19 albo innych nieprzewidzianych zdarzeń gospodarka natychmiast zaczyna upadać. W obliczu zmian klimatycznych kraje takie jak Malediwy muszą dywersyfikować plany ekonomiczne. Ale nawet wtedy, gdy sektor turystyczny ma się dobrze, a zyski płyną prosto do społeczności, turystyka masowa generuje wiele negatywnych zjawisk.

Turystyka masowa: mężczyzna płynie łódką kanałem w Wenecji
Fot. Hank Paul / Unsplash

Piña colada dla jednych, niskopłatna praca dla innych

W filmie Zło nie istnieje do japońskiego miasteczka przyjeżdża delegacja korporacji, która chce wybudować kurort w stylu glampingowym. Zanieczyszczenie rzeki pozbawi co prawda wyjątkowego smaku produkowany tu makaron udon, ale za to do restauracji zajrzy więcej klientów. Kobieta obecna na konferencji szybko zauważa, że jeżeli to ma być kurort w stylu glampingowym, to przecież klienci pozostaną na terenie obozowiska i to tam będą jeść.

Kurorty all-inclusive cieszą się niesławą – kojarzą z lenistwem, pijaństwem, odpoczynkiem bez podjęcia próby poznania kultury innego kraju. Wielkie hotele powstają dzięki międzynarodowemu kapitałowi, zatrudniają zagraniczną kadrę zarządzającą – a czasami nawet pracowników niższego szczebla – a zyski wysyłają do domu. Na Cyprze, gdzie głównymi klientami są Brytyjczycy, restauracje i hotele sprowadzają obsługę z Wielkiej Brytanii. Powstaje wyciek gospodarczy. Dochody wydawane są poza społecznością, ale koszty, które generują wielkie hotele, są lokalne. Kurorty niszczą infrastrukturę i środowisko naturalne.

Aby bogaci goście z Zachodu mogli opalać się i pić piña coladę, obsługujący ich sztab dojeżdża codziennie z daleka albo jest zmuszony mieszkać na terenie kurortu kosztem życia rodzinnego. Rozwój turystyki spycha ludzi do nisko płatnej obsługi klienta. Turystyka zabiera do sektora usług osoby wykształcone, które mogłyby pracować gdzie indziej. Na Balearach młodzi ludzie porzucają studia, żeby pracować w turystyce, bo rząd Hiszpanii nie inwestuje w inne miejsca pracy.

Polecamy: HOLISTIC NEWS: „Dzień dobry sąsiedzie”. Bliskość, której nam brakuje

Turystyka masowa, miasta turystyczne i problem gentryfikacji

W 2024 roku Wenecja została pierwszym na świecie miastem, które przyjmuje opłatę za wjazd na jego teren. Na razie to symboliczne 5 euro. Z opłaty zwolnione są osoby pozostające na noc w hotelu. Rozwiązanie to testowano wyłącznie przez 25 dni, ale w przyszłości ma ono pomóc zrównoważyć obciążenie tamtejszej infrastruktury. Wenecja ma zaledwie 60 tys. stałych rezydentów, a rocznie odwiedza ją ponad 30 mln osób.

W miastach turystycznych ogromnym problemem jest gentryfikacja. Firmy i osoby prywatne wykupują nieruchomości na wynajem. Zyski z wynajmu często przechodzą przez nieopodatkowane firmy, takie jak Airbnb. Lokatorzy wyrzucani są na bruk z dnia na dzień, żeby zrobić miejsce na najemców krótkoterminowych. Koszty życia w miastach nastawionych na turystów rosną. Miejsce sklepików osiedlowych zajmują atrakcje turystyczne. Osoby prywatne, które kupują dom letni w Wenecji czy Barcelonie, również przyczyniają się do upadku lokalnej społeczności. Odwiedzają nieruchomość najwyżej parę razy w roku, a przez resztę czasu nie uczestniczą w życiu lokalsów i nie dokładają się do miejscowej gospodarki.

W Barcelonie mieszka 1,6 mln ludzi, a już w pierwszych pięciu miesiącach 2024 roku miasto zdążyło odwiedzić 33 mln przyjezdnych. Mieszkańcy mają dość bycia biednymi we własnym kraju. Coraz częściej wychodzą na ulicę i protestują, krzycząc: „Turysto, wracaj do domu!”. Armatkami na wodę atakują jedzących w restauracjach zamiejscowych. Na banerach wypisują hasła „Życie rezydentów ma znaczenie” czy „Sezon polowań na turystów”. Tłumaczą, że gentryfikacja i jej koszty dla społeczności nie są równoważone przez symboliczny podatek turystyczny ani nawet 9,6 mld euro, które miasto zarobiło na turystyce w 2023 roku.

Polecamy: Vondráčková, Pugaczowa, Ivanowa… Gwiazdy socjalizmu wciąż na scenie

Gorące plaże i ciała na sprzedaż

Podróżując po Filipinach, w prowincji Mindoro, spotkałam mężczyznę około siedemdziesiątki. Towarzyszyła mu czterdziestoletnia kobieta i dwudziestoletni chłopiec. Założyłam, że to jego dużo młodsza żona, którą zabrał na wycieczkę razem z synem. Okazało się jednak, że to dwudziestolatek jest jego partnerem. Chłopak nalegał, żeby wzięli ze sobą mamę, która nigdy wcześniej nie była na wyspie Mindoro.

Seksturystyka sama w sobie niszczy lokalną kulturę – konserwatywne społeczności Filipin, Egiptu czy Ameryki Południowej muszą przymykać oko na „nierząd”, czyniąc z niego nawet źródło utrzymania. Bogaci mężczyźni z Zachodu chętnie wynajmują swoim kochankom obu płci mieszkania, które odwiedzają przy okazji podróży służbowych. Prostytucja jest nierozerwalnie związana z przemocą i handlem ludźmi. W Azji Południowo-Wschodniej istnieje cały wielki przemysł oparty na prostytucji nieletnich. 

Drugą stroną tego samego medalu jest pornografia biedy. W Indiach, Brazylii czy właśnie na Filipinach za odpowiednią opłatą można zwiedzić slumsy i zrobić zdjęcia ludziom żyjącym w nędzy, tak jakby byli małpami w zoo. Za parę dolarów można wykupić ich godność. Pozbawieni moralności bogacze z Zachodu traktują biedniejsze kraje jak swoje prywatne kolonie.

Turystyka masowa. Wizyta czy inwazja w dalekim kraju?

W japońskim miasteczku Fujikawaguchiko wprowadzono w życie kuriozalny projekt. Władze budują planszę, która ma zasłaniać widok na górę Fuji. Turyści, którzy tutaj przyjeżdżają, robią zdjęcia pod tutejszą Żabką, czyli sklepem Lawson, powodując zamieszanie, śmiecąc i utrudniając życie lokalnej ludności. Władze kraju ograniczyły wejścia na samą górę do 14 tys. ludzi dziennie. Ale przecież nawet na Evereście są w dzisiejszych czasach korki.

Obecność turystów prowadzi do zawłaszczenia przestrzeni miejskiej. Przeludnienie to nie tylko tłumy na ulicach, ale także śmieci i odchody, z którymi trzeba coś zrobić. To ogromny dodatkowy koszt dla społeczności. Większym problemem jest wpływ turystyki na obyczajowość. Turyści obu płci podróżujący, aby „wyszaleć się” albo przeżyć niezapomniany wieczór kawalerski, traktują często miejscowości, do których jadą, jako strefy, gdzie nie obowiązują ani prawo, ani dobre obyczaje. Brytyjczycy wybierają Kraków, Amerykanie Meksyk, a Holendrzy trafiają na Kretę. Ludność lokalna musi radzić sobie z ich niemoralnym, a często i nielegalnym zachowaniem.

Potrzeba innej turystyki

Amerykanie latają do Meksyku, Chińczycy do Tajlandii, a Europejczycy zwiedzają nawzajem swoje kraje. Europa jest najchętniej odwiedzanym kontynentem na świecie, a Francja – najczęściej odwiedzanym krajem. Dzięki tanim liniom lotniczym zagraniczne podróże nie są już luksusem dla najbogatszych, a normalną częścią życia klasy średniej. Od turystyki masowej nie ma odwrotu.

Francja, Portugalia, Hawaje, Nowa Zelandia, a nawet Kenia wprowadzają podatek turystyczny. Ludność lokalna nie chce końca turystyki – chce turystów, którzy szanują ludzi i środowisko dookoła nich. I rządu, który sprawiedliwie rozdysponuje zyski. Inaczej armatki wodne mogą nie wystarczyć.

Może Cię także zainteresować: Z jednostki GROM do cywila. Życie wojskowych po zakończeniu służby

Opublikowano przez

Małgorzata Sidz

Autorka


Japonistka, filmoznawczyni, magister studiów o Azji Wschodniej. Autorka reportaży „Mądre matki, Dobre żony. Kobiety w Korei Południowej” i „Kocie Chrzciny. Lato i zima w Finlandii” oraz powieści „Pół roku na Saturnie”. Lubi przeprowadzki międzykontynentalne i jedzenie lokalne, uczy się stu języków, tańczy taniec brzucha i ratuje bezdomne króliki.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.