Prawda i Dobro
Język polski numerem 1 w Wielkiej Brytanii. Jednak jest niepokojący trend
28 listopada 2025

Asteroida wielkości wieżowca może minąć Ziemię o włos w grudniu 2032 roku. Ryzyko uderzenia jest małe, ale sama wizja takiego scenariusza uruchamia mechanizm, którego nie potrafimy ignorować: co dzieje się z człowiekiem, gdy zaczyna wierzyć, że to może być koniec? Które emocje przejmują kontrolę, jak reaguje mózg i kto zachowuje zimną krew, gdy świat — choćby tylko w naszej głowie — zaczyna chwiać się w posadach?
Odkryta w grudniu zeszłego roku asteroida 2024 YR4 ma wielkość dużego budynku (od 40 do 90 metrów szerokości), pędzi z prędkością 38 tysięcy mil na godzinę i – według wyliczeń – 22 grudnia 2032 roku może uderzyć w Ziemię. Prawdopodobieństwo kolizji jest jednak znikome. Wprawdzie początkowo szacowano je na ponad trzy procent, ale później zweryfikowano je o połowę. Niemniej wizja zderzenia wciąż działa na wyobraźnię, choć sama asteroida nie jest w stanie spowodować porażających szkód.
Brytyjski The Observer, przytaczając zmienne wyliczenia NASA, zadał pytanie, gdzie byśmy się skierowali, gdyby ten pokaźny kawał skały nieuchronnie zmierzał w miejsce, w którym jesteśmy. Posiłkując się sceną z animowanego serialu Simpsonowie, tygodnik daje dwie możliwości do wyboru: pub lub kościół. Jak wielu zatem zdecydowałoby się uciec z baru do świątyni i odwrotnie?
Jak wielu miotałoby się między jednym a drugim miejscem? Wreszcie pozostaje pytanie, czy i kto byłby w stanie zachować kontrolę nad sobą w tak stresującej sytuacji?
Zdecydowana większość publikacji poświęconych traumatycznym przeżyciom zakłada, że ich efektem będą objawy stresu pourazowego. Psycholodzy stosują przy tym tzw. model patogenetyczny, odnoszący się do stresujących doświadczeń i rozwoju zaburzeń.
Nic dziwnego, ponieważ sytuacje ekstremalne, ze względu na swoją wyjątkową siłę, wywołują niemal u każdego człowieka wyraźną, często bardzo gwałtowną reakcję psychiczną. Jak pisze prof. Bogusław Borys, „spontaniczna reakcja większości osób w sytuacji nagłego, bezpośredniego zagrożenia życia stanowi swoistą mieszankę odrętwienia, zagubienia, szoku, wycofania, przeżywania horroru i tym podobnych doznań”.
Różne mogą być też reakcje i możliwości działania. Po pierwszym szoku jedni zrobią wszystko, by się ratować, inni drętwieją w bezruchu, niejako separując się w ten sposób od zagrożenia. Żadna jednak z tych reakcji nie chroni w pełni przed psychicznymi skutkami doznanej traumy.
Niemniej z dotychczasowych badań wynika, że „aktywna postawa człowieka usiłującego się ratować zmniejsza prawdopodobieństwo wystąpienia głębszych skutków doznanego urazu psychicznego”.
Z drugiej strony można się jednak odwołać do tzw. modelu salutogenicznego, zaproponowanego przez prof. Aarona Antonovsky’ego. Nie zagłębiał się on w czynniki powodujące chorobę, uznał bowiem, że skoro te istnieją, to muszą też istnieć czynniki wzmacniające zdrowie – i właśnie na nich oparł swoją teorię.
Jak wszyscy naukowcy, zaznaczał, że stresu nie da się uniknąć, ale jednocześnie podkreślał, że nie na wszystkich musi on działać nieodwracalnie i jednoznacznie źle. Izraelsko-amerykański socjolog, badając ocalałych z Holokaustu, zadał sobie pytanie, w jaki sposób część z nich mimo traumy zdołała zachować zrównoważone zdrowie psychiczne.
Prof. Antonovsky pracował głównie z kobietami, z których blisko 30 proc., pomimo wojennych doświadczeń, nie zostało upośledzonych przez stres. Czy były one tak „twarde”, że nie odczuwały grozy sytuacji? Gdyby tak było, z góry należałoby się nimi zająć jako przypadkami klinicznymi, ponieważ brak odczuwania strachu i stresu bez względu na okoliczności jest również zaburzeniem psychicznym.
Salutogeneza Antonovsky’ego podkreśla natomiast poczucie wewnętrznej spójności człowieka. Stan ten nie jest wcale częsty ani prosty do osiągnięcia, wymaga bowiem wcześniejszego przygotowania, „odwołania do głębszych warstw własnego światopoglądu, opierających się na religii, filozofii i przyjętych wartościach życiowych”.
Zatem, jak pisze wspomniany wcześniej prof. Borys, „podejście salutogeniczne koncentruje się na wzmacnianiu zasobów i aktywów, które pomagają ludziom radzić sobie z przeciwnościami losu, promować dobre samopoczucie i rozkwitać”.
To właśnie dzięki takiej postawie możliwe jest skuteczne wsparcie, którego wzajemnie udzielają sobie osoby dotknięte traumą. Co więcej, postrzegając stres jako wewnętrznie spójną całość, można go zrozumieć, a w konsekwencji – w pewien sposób okiełznać i kontrolować. To zaś pomaga nie tylko w przetrwaniu traumatycznej sytuacji, ale także pozwala uwierzyć we własną umiejętność radzenia sobie z nią w przyszłości. Dzięki temu łatwiej jest stawić czoła nawet najtrudniejszym wyzwaniom, z którymi zderza się ludzka psychika.

Dziś, żyjąc w „kulturze strachu”, gdzie media decydują za nas, czego powinniśmy się bać, obawiamy się często rzeczy statystycznie niegroźnych, ale pobudzających wyobraźnię – jak katastrofy lotnicze, ataki rekinów czy wspomniane zderzenie Ziemi z asteroidą. Jednak boimy się tego okazyjnie, na przykład podczas lektury artykułu czy seansu katastroficznego filmu. Na co dzień wierzymy natomiast, że rzeczy będą dziać się niezmiennie, tak jak zawsze.
Większość z nas radzi sobie jakoś ze zwykłymi codziennymi kłopotami, takimi jak nieporozumienia w pracy, a nawet z ważnymi zmianami życiowymi, jak zmiana zatrudnienia. Prawdziwy czas próby przychodzi jednak wraz z sytuacjami ekstremalnymi, decydującymi o naszym życiu lub śmierci.
Ciężka choroba czy bliski kataklizm budzi naturalny, wszechogarniający strach, wprowadzając nas w tryb walki, ucieczki lub zamrożenia. Właśnie wtedy w większości przypadków mózg, by nie tracić energii, wyłącza wszystkie wyższe funkcje kory przedczołowej. Przestaje zatem działać myślenie refleksyjne i twórcze, empatia, samokontrola, silna wola oraz cierpliwość wobec innych.
Asteroida zmierzająca ku nam nieuchronnie dzień po dniu jest symbolicznym zagrożeniem, które może skłonić nas do zastanowienia, jakiego wyboru byśmy dokonali i czy w ogóle zdołalibyśmy go dokonać w krytycznej chwili.
Dokładnie taki katastroficzny temat, tyle że z ogromną kometą lecącą wprost ku zagładzie Ziemi, podjął Adam McKay w filmie Nie patrz w górę. W jednej z ostatnich scen, tuż przed kataklizmem, widzimy dwa modele zachowań. Z jednej strony w opustoszałym barze, na tle biegających w panice przechodniów, siedzi para zblazowanych prezenterów telewizyjnych. Żadne z nich nie ma z nikim bliższych relacji, a ich samych łączy jedynie praca i głupkowate poczucie humoru. W ostatnich chwilach życia przychodzą im do głowy tylko dwie możliwości: albo uprawiać seks, albo się upić.
Z drugiej strony widzimy bohaterów, którzy próbowali ostrzec ludzkość przed niebezpieczeństwem. Oni również muszą zmagać się z oczekiwaniem na niechybny koniec, ale robią to w domu, z rodziną i przyjaciółmi. Mając czyste sumienie, po modlitwie zasiadają do wspólnej kolacji i rozmawiają, jakby wszystko miało mieć ciąg dalszy.
Którą postawę przyjęłaby większość z nas?
Interesuje Cię więcej informacji o kosmosie? Polecamy nasz kanał YouTube
Przeczytaj również: Inwazja Marsjan wywołała panikę w USA. Tak steruje się emocjami
Black Friday przez cały listopad! -20% na cały koszyk z kodem: BLACK20
Do zobaczenia!
Księgarnia Holistic News
Prawda i Dobro
28 listopada 2025
Nauka
27 listopada 2025
Zmień tryb na ciemny