Nauka
Roboty sprzątające AI i ChatGPT. Sztuczna inteligencja na co dzień
20 listopada 2024
To mężczyźni wywołują wojny. I to oni w większości są żołnierzami. Najgorsze zbrodnie, które wstrząsnęły światem, są ich udziałem. Dopiero niedawno zaczęliśmy głośno mówić o przemocy domowej, której ofiarami w przytłaczającej większości przypadków są kobiety i dzieci. Od początku istnienia cywilizacji ludzie żyli w patriarchalnej rzeczywistości. Nierówności między płciami, dewaluacja i poniżanie kobiet oraz przemoc wobec słabszych sprawiły, że wystraszyliśmy się męskiej siły.
Wymagania wobec mężczyzn zmieniały się na przestrzeni lat. Zgodnie z mechanizmami, które tłumaczy psychologia, kobiety wciąż poszukują w przedstawicielach płci męskiej zasobów pozwalających na zapewnienie bezpieczeństwa sobie i wspólnemu potomstwu. Codzienność XXI wieku nie jest jednak tak okrutna i surowa, jak jeszcze kilka dekad temu, dlatego męska agresja, która w przeszłości była konieczna do przetrwania, dziś jest niemile widziana.
W Equilibrium (2002), dystopijnej filmowej wizji Kurta Wimmera, oglądamy świat, w którym wszelkie uczucia są zakazane i wymazywane za pomocą farmakologicznego wynalazku. Emocje uznano za przyczynę dążenia naszego gatunku do samozagłady, przejawiającego się w generowaniu katastrof zagrażających istnieniu rodzaju ludzkiego.
W prawdziwym świecie, który stał się areną niezliczonych konfliktów lokalnych i dwóch globalnych, dążymy do ciągłego rozwoju, pomnażając swój dobrobyt. Wojny są zagrożeniem dla kapitalistycznego porządku świata, lecz mimo to chciwość drąży ludzkie serca tak głęboko, że dochodzi do rozlewu krwi, czego najczęściej doświadczają słabi i niewinni.
Pacyfistyczne tendencje, które zarysowały się w Europie Zachodniej, Stanach Zjednoczonych i Japonii (która ma w konstytucji zapis o całkowitym wyrzeknięciu się prowadzenia wojen), miały temu zapobiec. Jednocześnie spowodowały zmianę w sposobie postrzegania mężczyzn, a tym samym transformację stojących przed nimi wymagań społecznych.
Polecamy: Co lub kto nami kieruje? Poziom posłuszeństwa ludzi budzi niepokój
Miły pan w kapeluszu, z aktówką w ręku, wracający do domu punktualnie o 16.30, wołający z uśmiechem: Honey, I’m home! (ang. „Kochanie, wróciłem do domu!”), to kulturowy obraz amerykańskiego mężczyzny z lat 60. Niespełna 15 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej, w trakcie podobnie traumatycznego dla amerykańskiego społeczeństwa konfliktu w Wietnamie, na ekranie przedstawiany jest wizerunek mężczyzny pozbawionego realistycznych rys charakteru. Podobna zbiorowa fantazja prezentowana jest do dzisiaj w reklamach ukazujących idealną rodzinę. Mąż i ojciec jest w tych przedstawieniach miłym do granic możliwości, dobrze wyglądającym nadczłowiekiem.
Obejrzyj całe wystąpienie Krzysztofa Zaniewskiego na naszej konferencji:
W szkołach coraz rzadziej obserwujemy otwartą fizyczną konfrontację między chłopcami, potocznie nazywaną bójką. W tradycyjnych sportach kontaktowych, takich jak piłka nożna, głosimy prymat mitu o szlachetnym działaniu zespołowym, próbując wyeliminować – niegdyś pożądaną – twardą grę. Brak społecznej akceptacji wobec jakichkolwiek przejawów jednego z podstawowych popędów, jakim jest agresja, spowodował, że w zatrważającym tempie wzrosła liczba zachowań autoagresywnych wśród chłopców, a coraz więcej młodych mężczyzn zgłasza objawy depresyjne i lękowe (lecz, być może, jest to na szczęście spowodowane częściowym zniesieniem „embargo” na męskie emocje).
Uśmiechnięty i kochający ojciec, a jednocześnie wyrozumiały i wzorowo wyglądający partner po zachodzie słońca powinien zmienić się w zdecydowanego i władczego kochanka. W taki sposób prezentowani są mężczyźni w materiałach reklamowych w telewizyjnym „paśmie wieczornym”.
Analiza spotów telewizyjnych nie może służyć za materiał do diagnozy, jednak fenomeny kulturowe, widoczne w przekazie medialnym, budują pewien konkretny obraz hipotetycznych tęsknot i potrzeb społeczeństwa.
Mężczyzna w XXI wieku ma trudne zadanie do wykonania. W pewnym sensie, bojąc się męskiej agresji, tej własnej i partnera, wyznaczyliśmy specyficzne wymagania, tworząc pewnego rodzaju ideał-hybrydę – człowieka posiadającego najlepsze męskie i żeńskie cechy.
Usilnie próbujemy stworzyć pozbawionego charakteru i niszczycielskich popędów „dorosłego chłopca”, którego postawa będzie łączyć w sobie funkcje opiekuńcze oraz cechy takie jak odpowiedzialność i pewność siebie. Nieświadomie pragniemy, aby mężczyzna był dzisiaj do bólu poprawny politycznie, wyglądał nienagannie, a jednocześnie nie bał się zabrudzenia rąk smarem zepsutego samochodu, który w mig naprawi. A już po chwili zawiezie nim całą rodzinę na wymarzone wakacje. Tam będzie odkrywcą i przewodnikiem, a jednocześnie pozwoli swojej partnerce realizować siebie. Będzie feministą w pełnej krasie, ale w razie zagrożenia zareaguje zdecydowanie i skutecznie. To trochę tak, jakbyśmy wysyłali idealnie wyglądającego, ale nieuzbrojonego żołnierza na front. Stawiamy wymagania, ale pozbawiamy narzędzi do ich realizacji.
Poza definicją słownikową określającą agresję jako zamierzony akt przemocy, skierowany do wewnątrz lub na zewnątrz, istnieje również tradycyjne rozumienie tego zjawiska w ujęciu psychoanalitycznym. Freud uważał, że obok motywacji seksualnej agresja jest jednym z najważniejszych popędów człowieka, niezbędnym do podejmowania i podtrzymywania działań.
Nadanie temu słowu pejoratywnego charakteru spowodowało, że jako agresywne określamy wyłącznie nieakceptowane społecznie zachowania, takie jak przemoc fizyczna czy psychiczna. Tymczasem sportowa złość, niezgoda na niesprawiedliwość czy żądza zdobywania i wygrywania to konstrukty, których napędem jest właśnie psychoanalitycznie rozumiana agresja.
Zachowania terytorialne i obronne to uwarunkowane biologicznie fenomeny, które w świecie zwierząt są konieczne do przeżycia. Testosteron, męski hormon płciowy, pośrednio wpływa na intensywność męskich zachowań dominujących. Nie oznacza to, że nie da się ich w żaden sposób opanować, gdyż płaty czołowe ludzkiego mózgu obejmują obszary odpowiedzialne za hamowanie i kontrolę zachowania, a zbytnia impulsywność występuje tylko w patologicznych stanach, których przyczyną jest między innymi niski poziom serotoniny w przestrzeniach synaptycznych. Można więc w pewnym sensie mówić o „zdrowej agresji”, która pełni funkcję adaptacyjną.
Na szczęście mężczyźni coraz rzadziej boją się opowiadać o swoich trudnościach emocjonalnych, a tym samym częściej zgłaszają się po pomoc do specjalisty. Niepokojące jest jednak to, że coraz więcej chłopców przejawia zachowania autodestrukcyjne, odczuwa zagubienie związane z identyfikacją płciową, a młodych mężczyzn coraz częściej dotykają stany depresyjne i lękowe.
Nieuświadomiony i blokowany gniew, który nagle pojawia się w kilkunastoletnim życiu, to często objaw zmieniającej się gospodarki hormonalnej. Zwiększona produkcja testosteronu wywołuje nie tylko zmiany fizyczne, ale również emocjonalne. Do głosu dochodzą popędy – nie tylko seksualne, lecz również do zachowań agresywnych. Brak akceptacji przejawów męskich zachowań dominacyjnych – takich jak złość, potrzeba rywalizacji i zwyciężania – powoduje, że dochodzi do deprywacji (niezaspokojenia) tych potrzeb. Nie ulegają one jednak „rozproszeniu w niebycie”. Głęboko tłumiona złość zamienia się w smutek, a jednym z dostępnych sposobów na rozładowanie ogromnej frustracji są zachowania kompulsywne, na przykład niesamobójcze samookaleczenia.
W momencie osiągnięcia dojrzałości płciowej wywołana w ten sposób emocjonalna niestabilność ulega częściowemu ograniczeniu, ale jej symptomy nie zanikają. Choroba przechodzi w stan przewlekły, objawiający się depresją i/lub zaburzeniami lękowymi.
Polecamy: Epidemia narcyzmu. Język opanowuje „ja”, „my” zanika
Jednym ze sztandarowych argumentów zwolenników szkół jednopłciowych jest to, że dziewczęta i chłopców wychowuje się inaczej. Rzeczywiście, każda płeć w zupełnie inny sposób przechodzi przez poszczególne stadia rozwoju i ulega identyfikacji z rodzicem – matką lub ojcem. Niektórzy twierdzą nawet, że współczesna szkoła stworzona jest dla dziewczynek. Niezależnie od tak radykalnych twierdzeń, warto jest w misji wychowania i edukacji przyjąć pewne uniwersalne standardy, będące podstawą ponadczasowego myślenia o człowieku.
Nie ma niczego złego w byciu troskliwym i opiekuńczym, a prawdziwa siła to świadomość swojej przewagi i umiejętność panowania nad instynktami. Pod warunkiem jednak, że jesteśmy świadomi naszej męskiej strony charakteru – swojego animusa (archetypu autorstwa Junga, oznaczającego męską stronę osobowości) – i nie wypieramy jej głęboko do nieświadomości. Siła natury w pewnym momencie upomni się bowiem o swoje prawa, a upust trzymanych w ryzach popędów zrealizować się może w niewłaściwy i nieakceptowany społecznie sposób.
W świecie stworzonym przez Jamesa Camerona w filmach Avatar zamiast słów „kocham cię” używano zwrotu I see you (ang. „widzę cię”). I chyba właśnie o to chodzi w miłości, aby najpierw zobaczyć „człowieka w człowieku”, zaakceptować jego potrzeby i ograniczenia, a więc przyjąć w całości, bez wykluczeń. Miłość pomaga nie tylko uczyć i wychowywać. Miłość potrafi leczyć.
Źródła
S. V. Cochran, Emergence and Development of the Psychology of Men and Masculinity [w:] Handbook of Gender Research in Psychology, Vol. 1: Gender Research in General and Experimental Psychology, ed. J. C. Chrisler, D. R. McCreary, New York 2010.
R. Horrocks, J. Campling, Masculinity in Crisis: Myths, Fantasies and Realities, Basingstoke 1994.
R. F. Levant, The Masculinity Crisis, „The Journal of Men’s Studies” 1997, Vol. 5, No. 3.
Dowiedz się więcej:
Może Cię również zainteresować: Świat koncentruje się na urazach, a kultura ofiar kwitnie. Wszyscy możemy czuć się obrażani