Humanizm
Najpierw intuicja, potem kultura
20 grudnia 2024
Nie należy wszystkiego rzucać, ale robić stopniowo, z głową. Trzeba się przygotowywać do takiej decyzji – mówi o przeprowadzce na wieś Marcin Wójcik w rozmowie z Waldemarem Kumorem.
Waldemar Kumór: Pozbawiasz wielu ludzi złudzeń, jak to dobrze rzucić miasto, wyjechać na wieś i wreszcie żyć – w zgodzie z naturą, ze sobą. A to okazuje się nie być idyllą. Wymaga bowiem ciężkiej pracy, dużej wiedzy i konsekwencji.
No tak, „Sprzedał wszystko, rzucił pracę i przeprowadził się na wieś”, wciąż czytam takie reportaże. Nie rzuciłem wszystkiego i uważam, że nie należy z wszystkiego rezygnować, ale robić stopniowo, z głową. Trzeba się przygotowywać do takiej decyzji. Nieprzemyślane podjęcie tak ważnego kroku często kończy się powrotem do miasta. Widać to w niektórych częściach Mazur, gdzie po fali kupowania domów, nastąpił zalew ogłoszeń o ich sprzedaży. Kiedyś, przez chwilę, mieszkali w nich ci, którzy przenieśli się na wieś. Nagle jednak okazało się, że nie umieją tam żyć i nie radzą sobie z tak prostymi sprawami jak zapchana rynna. Wymiękają więc i po prostu wracają do miasta.
Napisałem książkę, by choć trochę przestrzec idealistów, wierzących, że na wsi wiedzie się bezstresowe życie.
Ale to nie był jedyny powód?
Napisałem ją przede wszystkim ku pamięci minionych bezpowrotnie czasów, w których żyliśmy niedawno, a które trwały nieprzerwanie do mniej więcej lat 90. XX wieku. Chodzi mi o taką wieś, w której przy każdym domu były zwierzęta, ogródki warzywne, drzewa owocowe. A teraz nie ma ani grządek, ani królików, ani kur, a zamiast drzew owocowych sadzi się tuje i kosi równo trawę.
Zobacz też:
Czyli pisałeś trochę z tęsknoty za dobrymi starymi czasami?
Wychowałem się na wsi, w górach, gdzie jeszcze w latach 90. były zwierzęta i ogródek. Chciałem też pokazać, że mieszkając na wsi, można się samemu wyżywić. Uzmysłowić czytelnikom, że jedzenie nie bierze się z supermarketu. Nawet wiejskie dzieci myślą, że mięso się po prostu kupuje w sklepie. Nic nie wiedzą o zwierzęciu, z którego to mięso pochodzi.
Ludzie pouciekali ze wsi, bo kojarzyła się im wyłącznie z ciężką pracą. Nie chcieli już wstawać świtem, pracować na roli i przy zwierzętach.
Sam pochodzę ze wsi, więc wiem. Pamiętam czasy, kiedy telefon był tylko na poczcie i u sołtysa. Teraz różnica miasto-wieś jest mniejsza. Przecież wszyscy mają internet, wszyscy mogą oglądać te same seriale na Netfliksie.
Praca na odległość dotarła również na wieś i dawniejsi rolnicy czy ich potomkowie pracują zdalnie – nie muszą jeździć do miasta, choć tak naprawdę wyrwali się z tej wsi, którą pamiętam, Mówiąc krótko: po prostu żyją inaczej.
Moja wyprowadzka na wieś i moje gospodarstwo, to także wybór motywowany chęcią ekologicznego życia.
Opowiedz o ekologicznej motywacji.
Kiedyś każdy, kto zajmował się uprawą na własny użytek, dbał, żeby warzywa nie były pryskane chemią, żeby kaczki, kury, króliki, gęsi były zdrowo karmione. Obecna wielka koncentracja rolnictwa spowodowała, że jadąc przez np. powiat żuromiński, mijasz kurnik za kurnikiem, chlewnię za chlewnią. A to wszystko jest potężną bombą ekologiczną – generuje gigantyczne ilości odpadów, które zanieczyszczają wody gruntowe i powietrze. Do tego dochodzi konieczność produkcji paszy.
Małe, rozdrobnione, rodzinne gospodarstwa w którymś momencie przestały być samowystarczalne. Bardzo trudno było z nich wyżyć. Trzeba się było narobić, a nie dało się utrzymać rodziny. Po co pracować tak ciężko, skoro można zarobić w mieście, a jedzenie kupić po drodze w sklepie? Niemal w każdej większej wsi jest teraz supermarket, gdzie się kupuje nawet pietruszkę do rosołu.
Przeczytaj także:
Ty postanowiłeś mieć własną pietruszkę, ale i własne mięso. Gdzie tu konsekwencja?
Zacznę od tego, że dawniej ludzie nie jedli tak dużo mięsa – było od święta, raz na tydzień. I nie było to niezdrowe, przetworzone mięso, które nas zalewa. Uważam, że człowiekowi do życia potrzebne jest mięso, ale powinniśmy jeść go znacznie mniej i na pewno nie w postaci konserw, kiełbas, parówek. Po wyprowadzce na wieś jem zdecydowanie mniej mięsa.
Jak to mniej?
Nie kupuję go w supermarketach, bo mam swoje króliki, perliczki, indyki, gęsi. Mleko natomiast biorę od sąsiadów, którzy hodują krowy.
Mam spory kawałek łąki, więc wykarmię trawą swoje zwierzęta. Nie mam kaczek, bo one potrzebują głównie zboża i ziemniaków, czyli treściwszej paszy, jak świnie.
Oczywiście chodzę do sklepu, bo np. nie mam mąki. Ale już smalec mam z gęsi. Czasem kupię olej rzepakowy.
Jak wygląda twój dzień na wsi?
Wstawanie przed 6:00 nie jest dla mnie wyzwaniem, podobnie budziłem się w mieście. Na nakarmienie i napojenie zwierząt potrzebuję 45 minut. Jem śniadanie i idę do pracy, czyli do gabinetu. Pracuję do godziny 16–17. W trakcie wyjdę do zwierząt, zobaczę czy mają wszystko, pozbieram jajka w kurniku, przejdę się po ogródkach warzywnych. Przecież w pracy w korporacji też się chodzi na lunche i kawę. Ja idę na łąkę, do drobiu, do warzyw, i płoszę nornice, które uwielbiają moje warzywa.
Kiedyś zauważyłem przy Dworcu Wschodnim w Warszawie mural, który mi się spodobał: „Z punktu widzenia Drogi Mlecznej wszyscy jesteśmy ze wsi”.
Rozmawiał Waldemar Kumór.
Marcin Wójcik – rocznik 1981 r.; absolwent m.in. Polskiej Szkoły Reportażu, Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, reporter „Dużego Formatu”, autor książek „W rodzinie ojca mego”, „Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu”, „Gęsiego. Z miasta na wieś”.
Może cię również zainteresować:
Więcej interesujących treści znajdziesz na: Holistic News