Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
Przed wiekami przepowiedniami zajmowali się magowie, kapłani czy odurzeni dymem szamani. Współcześnie ich rolę przejęli wykształceni eksperci, wspomagani zespołami badaczy i zaawansowanymi programami komputerowymi. Efekt? Błędów jest znacznie mniej. Ale czy na pewno?
„Ceny akcji osiągnęły wysoki poziom, który trwale się utrzyma” – stwierdził we wrześniu 1929 roku szanowany amerykański ekonomista, profesor Uniwersytetu w Yale – Irving Fischer. Dwa miesiące później rozpoczął się największy kryzys gospodarczy w dziejach kapitalizmu. Dwudziestego dziewiątego października, w „czarny wtorek” z nowojorskiej giełdy „wyparowała” gigantyczna suma 30 miliardów dolarów. Inwestorzy tracący majątki skakali z okien wysokościowców. Wkrótce w Stanach Zjednoczonych pracę straciła jedna trzecia zatrudnionych, a spadek produkcji przemysłowej sięgnął 50 procent. Dalekosiężnym skutkiem wielkiego kryzysu gospodarczego było dojście do władzy sił radykalnych – m.in. w Niemczech i Hiszpanii, a następnie II wojna światowa.
Przepowiadanie przyszłości towarzyszy ludziom od stuleci. Niezmiennie fascynuje, pobudza wyobraźnię, wpływa na decyzje władców. Już w starożytności kultem otaczano Pytie – kapłanki ze świątyni Apollina w Delfach, które mówiły o tym, co ma się wydarzyć. Młode kobiety, odurzone dymem spalanych ziół, wypowiadały chaotycznie słowa, z których próbowano wyłapać sens. Spisywano treści, przekazywane z pełną powagą politykom, którzy pod ich wpływem podejmowali działania. Zapewne część przepowiedni w mniejszym czy większym stopniu się sprawdzała. Jak wiele było błędnych – nie wiemy. Na pewno jednak mylne przepowiednie, współcześnie zwane raczej „analizami dotyczącymi rozwoju sytuacji”, niezmiennie towarzyszą nam do dziś.
Wiele nietrafnych prognoz miało związek z konserwatywnymi poglądami ich autorów. Irlandzki pisarz, encyklopedysta i popularyzator nauki — Dionysius Lardner stwierdził w 1851 roku, że „podróż koleją z dużą prędkością nie jest możliwa, ponieważ pasażerowie, nie mogąc oddychać, umrą z braku tlenu”. Wtórowali mu inni ówcześni uczeni, którzy na łamach „New York Timesa” pisali, że „należy ustalić, z jaką prędkością ludzki mózg jest w stanie podróżować”. Wnioskując z faktu, że człowiek biegnący kilka kilometrów pokonuje średnio około 8 mil (niecałe 13 km) na godzinę, przewidywali tragiczne skutki dla tych, którzy odważą się mknąć żelaznym pojazdem z prędkością dziesięciokrotnie wyższą niż „naturalna”. Podobne wątpliwości w sprawie samochodów zgłaszane były kilkadziesiąt lat później. Prezes Michigan Savings Bank odmówił w 1903 roku udzielenia kredytu Henry’emu Fordowi, argumentując, że „automobil to tylko nowalijka, a koń pozostanie nadal głównym środkiem transportu”. Obecnie liczba wszystkich samochodów, jeżdżących po drogach i bezdrożach świata zbliża się do 1,5 miliarda; koni jest prawdopodobnie około 60 milionów (przy czym tylko część z nich jest używana do transportu).
Sceptycznie odnoszono się także do pierwszych osiągnięć telekomunikacji. „Amerykanie może potrzebują telefonu, ale my nie. Mamy wystarczająco dużo posłańców” – stwierdził w 1876 roku główny inżynier British Post Office – Walijczyk William Henry Preece. Nie był w swej opinii odosobniony. „Telefon ma zbyt wiele wad, by go traktować poważnie jako środek łączności. To urządzenie nie ma dla nas praktycznie żadnej wartości” – czytamy w notatce z 1876 roku sporządzonej przez ekspertów amerykańskiego przedsiębiorstwa usług finansowych Western Union.
O tym, z jakim oporem przyjmowane były nowe wynalazki świadczyć może kuriozalna wypowiedź komisarza Urzędu Patentowego USA — Charlesa Hollanda Duella, który w 1899 roku miał stwierdzić, że: „wynaleziono już wszystko, co miało zostać wynalezione”. Obrońcy amerykańskiego urzędnika przekonują, że cytat został błędnie przypisany, a jeśli nawet takie słowa padły, to w tonie żartobliwym. Po ponad stu latach trudno dociec, jak naprawdę było, natomiast o braku naukowej intuicji świadczyć mogą kolejne przykłady nietrafionych prognoz. Na przykład dotyczących samolotów.
„Nie jest możliwe skonstruowanie latających maszyn cięższych od powietrza” – zawyrokował w 1895 roku prezydent Towarzystwa Królewskiego w Anglii – William Thomson (lord Kelvin). Popularyzujący odkrycia naukowe publicyści „New York Timesa” byli nieco bardziej optymistyczni, przewidując, że „latające maszyny wyewoluują za 1–10 milionów lat”. Tymczasem zaledwie osiem lat później, w 1903 roku dwaj Amerykanie — bracia Orville i Wilbur Wright po raz pierwszy wznieśli się w powietrze maszyną, która była napędzana silnikiem spalinowym. Ich pierwszy lot trwał wprawdzie jedynie 12 sekund, ale przełamali barierę niemożności. Nieco ponad sto lat później dzień w dzień wznoszą się w powietrze dziesiątki tysięcy różnych konstrukcji. Za nieoficjalny rekord przelotów uznaje się 26 czerwca 2018 roku, gdy w powietrzu znalazło się aż 19 285 samolotów pasażerskich.
Przeczytaj również: Krąży nad nami widmo samotności. Samotność to zagrożenie dla demokracji
Wynalazcą radia, które umożliwiło przekazywanie informacji na odległość za pomocą fal elektromagnetycznych, był Amerykanin serbskiego pochodzenia – Nikola Tesla. To on opracował konstrukcję cewki wysokonapięciowej, wysyłającej silne fale radiowe i rozpoczął prace nad urządzeniem, które mogłoby te fale odbierać. Ukończył je w 1900 roku, jednak… o kilka dni ubiegł go Włoch Guglielmo Marconi – stąd spór obu konstruktorów o patent na radio, zakończony w 1943 roku wyrokiem Sądu Najwyższego w USA, przyznającego rację Tesli.
Początkowo produkcja odbiorników radiowych na szerszą skalę spotkała się z oporem przemysłowców. „Bezprzewodowe grające pudełko nie ma realnej wartości komercyjnej. Kto będzie chciał zapłacić za wiadomość wysłaną do nikogo konkretnego?” – pisali w 1920 roku do Davida Sarnoffa jego biznesowi wspólnicy. Na szczęście ten Amerykanin żydowskiego pochodzenia (urodził się w ówczesnej guberni mińskiej, na terenach dzisiejszej Białorusi) miał inne zdanie, niż koledzy i włączył się w budowanie sieci radiowej, a następnie telewizyjnej w Stanach Zjednoczonych; obecnie uznawany jest za pioniera rozwoju amerykańskich mediów.
Telewizja budziła początkowo podobne wątpliwości, co radio. „Problem telewizji jest taki, że ludzie muszą siedzieć przed odbiornikiem i wpatrywać się w ekran; przeciętna amerykańska rodzina nie ma na to czasu” – przekonywali w latach 30. XX wieku publicyści „New York Timesa”. W upowszechnienie się „pudełka z obrazkami” nie wierzył nawet amerykański radiotechnik i wynalazca Lee De Forest (jego dziełem było opracowanie triody, jednego z kluczowych elementów wczesnego telewizora). W 1926 roku pisał, że „gdy teoretycznie i technicznie można stworzyć telewizję, komercyjnie i finansowo jest to niemożliwe”. Dwie dekady później, w 1946 roku podobną opinię głosił amerykański producent i scenarzysta, założyciel studia 20th Century Fox — Darryl F. Zanuck. „Telewizja nie będzie w stanie utrzymać się na żadnym rynku dłużej niż na sześć miesięcy. Ludzie szybko znudzą się patrzeniem w pudło ze sklejki każdego wieczora” – przekonywał. O tym, jak bardzo się pomylił, może świadczy liczba 1,5 miliarda. Tyle jest obecnie na świecie odbiorników telewizyjnych.
O ile liczba telewizorów od kilkunastu lat utrzymuje się na podobnym poziomie, to liczba różnego rodzaju komputerów (w tym laptopów i urządzeń mobilnych) gwałtownie rośnie. Według serwisu SCMO zrzeszającym międzynarodowe koncerny doradzające w zakresie logistyki, transportu i zarządzania łańcuchem dostaw, w 2019 roku na świecie były 2 miliardy komputerów osobistych i około 5 miliardów smartfonów. Zabawnie brzmią w tym kontekście słowa prezesa koncernu IBM Thomasa J. Watsona, który w 1943 roku stwierdził, że „na całym świecie jest popyt na około pięć (sztuk!) komputerów”. Przewidywał przy okazji, że ludzkości docelowo powinno wystarczyć około pięciu tysięcy kopiarek.
Nieco łatwiej można zrozumieć opinię Watsona, gdy uświadomimy sobie, że w jego czasach komputery ważyły po… 30 ton. Informatycy przygotowywali się jednak na znaczące zmiany, pisząc w 1949 roku na łamach „Popular Mechanics”, że zamiast 18 tysięcy lamp elektronowych, w przyszłości komputery będą miały jedynie 1 tysiąc lamp, co obniży ich masę do zaledwie 1,5 tony. Niecałe pół wieku po wygłoszeniu tej opinii system operacyjny wspomnianych komputerów mieścił się w pudełku wielkości średniej monety.
Drastyczne zmniejszenie rozmiarów komputerów, które dokonało się dzięki układom scalonym, nie skłaniało początkowo ich twórców do masowej produkcji. W 1977 roku założyciel wielkiego przedsiębiorstwa informatycznego Digital Equipment – amerykański inżynier Ken Olson powiedział: „nie widzę powodu, dla którego ktokolwiek chciałby mieć w domu komputer”.
Sceptyczny wobec nowinek technologicznych „New York Times” tak pisał na początku lat 80. XX wieku o laptopach: „ludzie nie chcą taszczyć ze sobą komputera na plażę czy do pociągu i trudno sobie wyobrazić przeciętnego użytkownika zabierającego jedną z takich maszyn ze sobą na ryby”.
Nietrafione prognozy wygłaszali nawet najwybitniejsi uczeni. W 1932 roku genialny niemieckojęzyczny żydowski fizyk — Albert Einstein stwierdził, że „nie ma najmniejszych przesłanek wskazujących, by energia atomowa była kiedykolwiek osiągalna, gdyż oznaczałoby to, że atom da się rozszczepić”. W 1938 roku zjawisko rozszczepienia jądra atomowego uranu odkryli Niemcy Otto Hahn i Fritz Straßmann. Wyniki ich prac potwierdziła eksperymentalnie rok później austriacko-brytyjska para fizyków jądrowych — Lise Meitner i Otto Robert Frisch. Nie przekonało to jednak brytyjskiego noblisty-fizyka, pochodzącego z Nowej Zelandii Ernesta Rutherforda, który stwierdził, że „energia uzyskiwana z rozszczepiania atomu jest bardzo niewielka, a ktokolwiek spodziewa się źródła energii z transformacji tych atomów, mówi o bajkach z księżyca”.
Stało się inaczej: prace fizyków wykorzystano do skonstruowania śmiercionośnej, potężnej broni atomowej. Wbrew eksperymentom w jej potężną siłę początkowo nie chcieli uwierzyć wojskowi. Amerykański admirał William Leahy uważał, że „Bomba nigdy nie eksploduje”, zaznaczając, że „mówi to jako specjalista od materiałów wybuchowych” (co ciekawe, pracował w programie rozwoju broni nuklearnej Stanów Zjednoczonych). Brytyjski premier z czasów II wojny światowej Winston Churchill w 1939 roku stwierdził, że „energia atomowa może wprawdzie być równie dobra, jak współczesne ładunki wybuchowe, ale raczej nie da się przy jej pomocy stworzyć czegoś znacznie bardziej niebezpiecznego”. O tym, jak bardzo ci wojskowi mylili się, świadczyć mogą eksplozje bomb atomowych nad japońskimi miastami — Hiroszimą i Nagasaki w sierpniu 1945 roku, które pochłonęły setki tysięcy ofiar (szacuje się, że życie straciło wówczas lub zostało dotkniętych śmiertelnymi skutkami promieniowania około 400 tysięcy osób).
Jeden z największych wizjonerów w dziejach ludzkości – serbsko-amerykański uczony Nikola Tesla ostrzegał, że prognozowanie przyszłości jest bardzo ryzykowne. „Żaden człowiek nie jest w stanie zbyt daleko spoglądać w przyszłość. Postęp i inwencja ewoluują w kierunkach innych niż przewidywane” – stwierdził w wywiadzie dla amerykańskiego magazynu „Liberty”, opublikowanym 9 lutego 1935 roku. Jednocześnie, jak zaznaczył, on sam był autorem wielu trafnych prognoz. „Mogę sobie schlebiać, że wiele z przewidywanych przeze mnie wydarzeń zostało faktycznie zweryfikowanych na początku XX wieku” – mówił 79-letni wówczas Serb. Miał rację. Jego wizje wyprzedzały czasy, w których żył. Przewidział powstanie radia, telewizji, transmisji mocy, silnika indukcyjnego czy robotów. Jednocześnie uważał, że postęp doprowadzi do tego, że w XXI wieku ludzie będą prowadzić znacznie zdrowszy styl życia i… ograniczą spożycie mięsa. W jednej kwestii, niestety, pomylił się, twierdząc, że państwa będą przeznaczać coraz mniej środków na zbrojenia. „Obecnie najbardziej cywilizowane kraje świata wydają maksimum swoich dochodów na wojnę, a minimum na edukację. XXI wiek odwróci ten porządek” – mówił.
Kwestia trafności niektórych prognoz genialnego Tesli pozostaje wciąż otwarta. Zapewne wielu czytelników tego tekstu będzie miało okazję zweryfikować przedstawioną przez uczonego wizję świata w 2035 roku. Mają wówczas wyjść z mody takie używki jak tytoń, kawa czy herbata. Nadal popularny będzie za to alkohol, nazywany przez Serba „prawdziwym eliksirem życia”. Z kolei dzięki żywności opartej na naturalnych produktach, takich jak miód, mleko czy pszenica, problem światowego głodu całkowicie zostanie rozwiązany. Urodzaj zbiorów zbóż i innych roślin zapewni pozyskiwanie azotu z powietrza.
Z dzisiejszej perspektywy przedstawiony scenariusz wydaje się bardzo optymistyczny. Ale już wiele razy w historii ludzkości mieliśmy do czynienia z nagłymi zwrotami akcji, zatem… kto wie.
Może cię też zainteresować: