Humanizm
Hulaj dusza, piekła nie ma. Zetki, influencerzy i pieniądze
16 listopada 2024
Coraz wyższa temperatura zmusza nas, abyśmy przestali traktować retencję wody krótkofalowo, na zasadzie „jak jest jej za dużo, to się jej pozbywamy, a później – jak jest za mało – to zaczynamy się martwić” – mówi inżynier i agrofizyk z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, prof. Bogdan Chojnicki.
Anna Bobrowiecka: Jakie są prognozy dotyczące suszy i dostępu do wody w Europie i na świecie na najbliższe lata?
Prof. Bogdan Chojnicki*: Gdy mówimy o wodzie, to często myślimy o tej, która akurat pojawia się wokół nas, a to złudne. Październik czy listopad wydają nam się najbardziej „mokre”, a prawda jest taka, że są najbardziej suche pod kątem ilości opadów. Najwięcej opadów mamy w lipcu, a wtedy nam się wydaje, że jest bardzo sucho.
Zmiana klimatu ma coraz większy wpływ na ilość wody w środowisku. Obserwujemy to na całej Ziemi. Mamy przez to do czynienia z intensywniejszym parowaniem, co sprawia, że w atmosferze znajduje się coraz więcej wody. Gdy dodamy do tego ulewne deszcze, które mamy w pewnych częściach świata, to powstaje przepis na bardzo poważne problemy związane z gwałtownymi nadmiarami wody.
Natomiast takie miejsca, jak region Morza Śródziemnego, pokazują nam dokładnie odwrotną sytuację – tam będzie coraz bardziej sucho. De facto co roku rozmawiamy o pożarach w Grecji, Hiszpanii, czy w Portugalii i te informacje są coraz częstsze. Co gorsza – mówimy o coraz intensywniejszych pożarach.
W Polsce opady powoli rosną, ale opady to jedno, a wzrost temperatury, który dyktuje coraz wyższe parowanie to drugie. Możemy użyć takiej analogii – opady to dochód, a parowanie wody z gruntu do atmosfery to wydatki. Te dwa zjawiska będą narastać, jednak tempo wzrostu parowania będzie większe. To prognoza nie tylko dla nas, ale też dla wielu innych miejsc na świecie, gdzie zmiana klimatu i wzrost temperatury będzie te zjawiska wzmacniać. Zarówno w kierunku gwałtownie pojawiających się nadmiarów wody, ale także głębszych niedoborów wody w środowisku. Oba procesy obserwujemy już w Polsce.
Polecamy: Wychwytywanie dwutlenku węgla z powietrza. Czy tak spowolnimy zmiany klimatu?
Czy możemy wskazać części świata lub kraje, z których Polska mogłaby brać przykład pod kątem retencji wody i walki z suszą?
Cała Europa ma statystycznie zdecydowanie wyższą retencję. Gdy będziemy potrafili odpowiednio gospodarować i zadbać o wodę wtedy, kiedy mamy jej nadmiar, to ta woda pozwoli nam przetrwać okresy suche. To dotyczy przede wszystkim przechowywania w gruncie. Używając tu kolejny raz analogii ekonomicznej – retencję wodną możemy określić jako oszczędności. Jeżeli zdamy sobie sprawę, że te oszczędności w chwili, kiedy tej wody mamy w nadmiarze, dają nam przetrwanie w porach suchych, to jest to w zasadzie cały sens i przepis na retencję.
Niestety, mamy w tym słabe doświadczenie, bo retencji w Polsce jest bardzo mało. Co gorsza, często jest ona skoncentrowana w dużych zbiornikach, które tak naprawdę są mało skuteczne i przynoszą więcej dodatkowych problemów, a nie rozwiązują problemu suszy. Można zbudować duży zbiornik, ale później trzeba myśleć o dystrybucji tej wody i potrzebnej do tego infrastrukturze.
Dlatego powinniśmy myśleć raczej o małej retencji, mikroretencji, bo to ona jest najbardziej efektywna przy stosunkowo małych kosztach (np. energetycznych). A co najważniejsze, to właśnie lokalne, mniejsze działania najlepiej oddają sens retencji. Chodzi tutaj o zatrzymywanie wody w miejscu, w którym ona spadła. Takie podejście pozwala też spojrzeć na wodę w przyrodzie inaczej, albowiem każdy trawnik, pole, ale również pokrywająca je roślinność, to jest pewien mały zbiornik, który może przytrzymać nam cenną wodę i dać wytchnienie wtedy, kiedy jej brakuje.
Polecamy: HOLISTIC TALK: Dlaczego warto dążyć do prawdy? (Mariusz Zielke)
Źródła rządowe podały w ubiegłym roku, że średni poziom retencji wody w zbiornikach w Europie to 20 proc. W Polsce jest to… 6,5 proc.
To niestety bardzo prawdopodobne. Nie wiemy jednak, czy wzięto pod uwagę jedynie dużą, odgórnie zarządzaną retencję, czy także tę mikro, lokalną. Bo to właśnie na taką powinniśmy kłaść nacisk, biorąc pod uwagę także uwarunkowania naturalne danego terenu. Przykładem dobrego, „naturalnego” zbiornika są torfowiska. Torf jest jak gąbka, nasyca się wodą wtedy, gdy mamy opady i w wielu miejscach jest w zasadzie gotowy do wykorzystania. Wystarczy tylko odpowiednio zadbać o torfowisko.
Budowanie wielkich zbiorników to działania, które fajnie wyglądają w mediach i na papierze. Decydenci mogą przeciąć wstęgę i pokazać się na tle takiego obiektu, ale to tylko początek, bo tak jak wspomniałem – dalsza część historii to dystrybucja tej wody, a to zwykle poważny problem. Czy postawimy na rów, czy rurociąg, taka infrastruktura musi gdzieś przebiegać i być jakoś zasilana oraz utrzymywana. A to kosztuje.
Rozwiązujmy więc problem na naszych działkach, zatrzymujmy wodę opadową, pozwalajmy jej wsiąkać w grunt. Nie pozbywajmy się jej, generując przy tym gwałtowne wezbrania wód rzecznych. Nie prośmy naszych rządców o to, aby budowali coraz większe kolektory, które pomogą nam jak najszybciej pozbyć się tego nadmiaru wody, bo on będzie potrzebny w czasie suszy. Znajdujmy warunki i miejsca odpowiednie do tego, aby tę wodę przytrzymać. Tam, gdzie to możliwe, po prostu poczekajmy, aż wsiąknie w grunt.
Jeżeli retencja wody powinna być rozwiązywana głównie lokalnie, to czy wystarczy edukacja społeczeństwa, czy potrzeba zmian odgórnych?
Budowanie świadomości, aby ludzie nie traktowali wody jako intruza, to podstawa. Musimy oswoić się z faktem, że miejsce, które z natury wypełnia się wodą, takie ma być i możemy po prostu je zaakceptować. Takiego podejścia powinniśmy także oczekiwać od naszych włodarzy.
Tereny podmokłe i torfowiska należy chronić. Możemy obserwować na nich coś, co określamy bioróżnorodnością – enklawy zupełnie innych roślin, zwierząt, ptaków. To pozytywnie działa na nasze środowisko, bo nasz ekosystem staje się bardziej złożony. Takie ekosystemy są też odporniejsze na zmianę klimatu, bo w podobnych miejscach znajduje się szersza pula genetyczna rozmaitych organizmów.
Jest wiele płaszczyzn, na których należy podejmować działania w kierunku oszczędzania wody z przyrody. Przede wszystkim na poziomie małych ojczyzn i dzięki ludziom, którzy dysponują pewną świadomością otoczenia – czymś, co Olga Tokarczuk nazwałaby „czułością”. Potrzebna jest pewna zmiana myślenia na bardziej długofalowe. Niedobory wody często wynikają z tego, że pozbyliśmy się jej wtedy, gdy był jej nadmiar i nie pomyśleliśmy, że może nam się przydać później.
Polecamy: Zanieczyszczenie plastikiem wody pitnej. Globalny problem staje się coraz bardziej palący
Woda gromadzi się w bardzo różnych miejscach – na polach, mokradłach. Czy taką wodę możemy „podkraść” i użyć w miejscu, w którym jej nie ma? Wyobrażam sobie, że to wymagałoby jednak bardzo dużej koordynacji różnych instytucji – samorządów, leśników, przyrodników, rolników. To musiałoby być skomplikowane i trudne logistycznie.
Jeżeli zatrzymamy wodę tam, gdzie spadła, to nie będzie trzeba jej znikąd pożyczać. Każdy z nas ma pewien budżet wodny, na przykład na swojej działce. Jeżeli roztropnie nim zarządza, myśli długofalowo, to w zasadzie rozwiązuje to problem. Coraz wyższa temperatura zmusza nas, abyśmy przestali traktować retencję wody krótkofalowo, na zasadzie „jak jest jej za dużo, to się jej pozbywamy, a później – jak jest za mało – to zaczynamy się martwić”.
Koordynowanie tej retencji między różnymi ośrodkami jest faktycznie bardzo trudne. Poza tym, na terenach podmokłych, bagnach, cały ekosystem dostosowuje się do tych warunków (co też jest pewnego rodzaju oznaką, że duża ilość wody nie czyni krzywdy). Krajobraz przebudowuje się. Pompując stamtąd wodę, zaburzylibyśmy ten układ.
Swego czasu ciekawym pomysłem na promowanie retencji było dopłacanie rolnikom do zwiększania zawartości materii organicznej w glebie, bo ta niepozorna substancja działa jak gąbka. To rozwiązywało z jednej strony zagadnienie utrzymania substancji mineralnych potrzebnych roślinom do wzrostu, a z drugiej strony – problem zatrzymywania wody w glebie.
My nasz krajobraz niestety bardzo mocno osuszyliśmy, odprowadzając z niego olbrzymie ilości wody, traktując ją głównie jako przeszkodę w powiększaniu terenów uprawnych. Później jednak okazało się, że wraz ze zmianą klimatu, uczyniliśmy to środowisko zbyt bezbronne na niedobory wody. Dzisiaj, budując retencję, powinniśmy postawić na miękkie, finezyjne rozwiązania bazujące na naturze, a nie na ogromne konstrukcje za miliony złotych.
*Prof. Bogdan Chojnicki – naukowiec związany z Uniwersytetem Przyrodniczym w Poznaniu, specjalista od agrometeorologii i agrofizyki.